czwartek, 23 listopada 2017

Wyimaginowany "przyjaciel"

- Mamo, a co jeśli my nie istniejemy naprawdę? - spytał

- Jak to nie, przecież jestem ja, ty, babcia…

       Przyjrzała się badawczo swemu dziecku. Z pozoru zwyczajny dziesięciolatek, niczym nie wyróżniający się spośród rówieśników. Może zbyt długie, jak na ten wiek, włosy? Nazbyt chudy, lecz bez przesady. Ot, niemal idealny wzór chłopca jakich mnóstwo w szkołach. No, może jego oczy nieco odstawały od książkowo idyllicznych przedstawień. Głęboko niebieskie, zupełnie niepodobne do zieleni, która wypełniała jej źrenice. Zawsze błądzące w niewyraźniej dali… Jakże często smutne i nieobecne. Przez ostatnie lata, wielokrotnie czuła niepokój z ich powodu. Bo i kto to widział, by dziecko miało tak smutne spojrzenie? Tłumaczyła sobie, że to minie kiedy pójdzie do przedszkola, szkoły… Lecz nie mijało. Ba, zdawało się nawet pogłębiać z każdym rokiem.

- Czuję się nieswojo przy własnym synu? Głupie to – skarciła się w myślach.

- Skąd ci to w ogóle przyszło do głowy Piotrusiu? - spytała.

- Jacques mi powiedział.

- Masz na myśli swojego zmyślonego przyjaciela?

- On nie jest moim przyjacielem – zaprotestował – Ja go po prostu widzę.

- To gdzie on się teraz znajduje? W którym miejscu pokoju? - rozejrzała się, omiatając pomieszczenie pytającym wzrokiem

- Ależ mamo, już mówiłem, że jego tu nie ma. On mieszka w zupełnie innym miejscu. Ja go tylko widzę.

- Więc mówisz, że go nie ma? Sam widzisz – rzuciła tryumfalnie, wstydząc się jednak tej niezbyt czystej potyczki.

- Nie! On istnieje, ale… - przerwał w pół słowa.

- Ale?

- Nieważne, masz rację mamo, Jacques nie istnieje. Mogę kanapkę?

             Tym razem to chłopiec zagrał nieczysto. Był raczej niejadkiem, lecz zdawał sobie sprawę, jaką przyjemność sprawi jej, obserwowanie go w trakcie posiłku. Toteż kilka minut później siedział przy kuchennym stole, wciskając do ust pokaźną bułkę z serkiem topionym i szynką. Nie przepadał za serem, a szynka miała niemiłą woń folii. Zachował to jednak dla siebie, wpatrując się uważnie w okno. Gdzieś tam, na przejrzystej tafli szyby, zamajaczyła postać Jacquesa.



       Sam nie pamiętał od jak dawna go widywał. Trzy lata? Więcej? Niekiedy myślał, że stale był gdzieś w tle, tylko nie zawsze go dostrzegał. Byli w pewien sposób podobni, choć Jacques nieco starszy. Mieli to samo nieobecne spojrzenie. Obaj chudzi, zamyśleni, jakby wyizolowani.

Z początku Jacques nie miał pojęcia, iż jest obserwowany. Snuł się w odbiciach szyb okiennych lub starego barku, pełnego przeterminowanych alkoholi. Robił swoje, choć w sumie nic konkretnego. Pierwszy raz dostrzegł go kilka miesięcy temu. Do tej pory pamiętał jego przestraszona minę. To odkrycie musiało być dla niego sporym zaskoczeniem. Ciekawe, czy też widział go w szkle? Może nie, i dlatego tak długo udało mu się ukrywać przed jego spojrzeniem? Musi go spytać następnym razem. O pytaniu, również początkowo nie mogło być mowy. Nie potrafili się ze sobą komunikować. Jacques mówił do niego w niezrozumiałym języku. Wyrzucał z siebie trudne do powtórzenia słowa, zerkając przy tym wyczekująco. Próbowali gestów, ciesząc się nawet z połowicznych sukcesów, lecz zawsze zwyciężał żal z powodu niedoskonałości tego systemu.

       Któregoś dnia zaczął rozumieć jego język, ot tak. Spytał dlaczego tak się dzieje, i usłyszał, że on po prostu tego chciał. Od tej pory mogli porozumiewać się bez problemu. Przegadali wspólnie niejedną noc, wiele się o sobie dowiadując. Czasem widział zaniepokojone miny dorosłych, którzy przyłapywali go w trakcie tych konwersacji.

- Ma fazę wyimaginowanego przyjaciela – szeptali dyskretnie – Przejdzie mu – uspokajali samych siebie.

Oni tymczasem poznawali się coraz lepiej. Niekiedy myślał, że mogliby zostać przyjaciółmi, choć teraz wiedział już, że to niemożliwy scenariusz. Nie po tamtym poranku. Pił wówczas herbatę patrząc mu w oczy… gdy nagle kubek w jego dłoni zniknął. Rozglądał się długo po kuchni, lecz nie było po nim śladu. Wtedy zobaczył jego uśmiech. To nie był objaw sympatii, lecz z trudem skrywanej wyższości. Z czasem zaczął dostrzegać brak wielu przedmiotów w swoim otoczeniu. A to zniknęła książka, a to mysz komputerowa. Wreszcie zadał pytanie i usłyszał odpowiedź.

- Ty… Wy nie istniejecie. To ja was tworzę – wycedził chłodno Jacques.

- Niemożliwe, przecież jesteśmy?

- Trwacie póki ja tego chcę. Nie jesteście prawdziwi, lecz wymyśleni.

        Chciał by nie była to prawda, lecz chłopiec mu to dobitnie uzmysłowił, eliminując kolejne rzeczy z jego otoczenia. Któregoś dnia zniknął pies, lecz nawet to go nie przekonało… Tak bardzo chciał istnieć i być prawdziwym człowiekiem. Wreszcie, z jego życia odszedł ojciec. Płakał, błagał by mu go zwrócił, lecz odpowiedzią był tylko drwiący uśmieszek. Najbardziej przerażająca była jednak postawa mamy, która nawet nie zauważyła jego braku. Zupełnie jakby nigdy nie istniał. Jak zatem mogłaby zrozumieć jego pytanie?

Wiedział, że Jacques mówi prawdę, choć nie potrafił się z tym pogodzić. To on ich wymyślił. Co więcej, z każdym dniem stawał się dla nich coraz bardziej bezlitosny, bawiąc się ich otoczeniem i obserwując przerażenie Piotrka. Ten wiedział, że koniec może być tylko jeden. Och, gdyby mógł się jakoś obronić. Zabiłby, byle ocalić istnienia: swoje i matki… A może nieistnienie?

- Zabiłbyś? Mnie? Przecież to ja ciebie stworzyłem, beze mnie nie możesz istnieć – wyrzucił lodowato Jacques.

- Zrobiłbym wszystko by żyć – zaasekurował się zszokowany tym, że on czyta jego myśli.

- Nie będziesz miał okazji. Znudziliście mi się

Przestrzeń wokół zaczęła się dematerializować. Na początku znikały pojedyncze przedmioty. Później widok za oknem a nawet pomieszczenia. W końcu zniknął pokój mamy wraz z nią samą. Piotr zapłakał i zerwał z podłogi, która też zniknęła. Spojrzał w wykrzywioną w nienawiści twarz swego stwórcy, dostrzegając w niej własny los. Opuścił głowę, czekając na to co nieuchronne, gdy w jego głowie otworzyła się jakaś zapadka. Jeśli tamten przeczytał moją myśl o zabiciu go, to znaczy że myśl istniała naprawdę. Pozbawiony wszystkiego co wartościowe, nie miał już nic do stracenia. Podniósł wzrok i skierował go w przestrzeń z której był atakowany. Wytężył umysł i zniknął stolik na którym opierał się Jacques. Tamten zaskoczony upadł na podłogę, uderzając o nią twarzą. Kiedy się podniósł, z jego nosa kapała krew. Był wściekły, ale i przerażony. Całą furię i lęk skupił na Piotrku, który zaczął się dematerializować, lecz nie dał się unicestwić. Przeciwnie, im mniej go otaczało, tym silniejszy się stawał, kontratakując zawzięcie, także eliminował swego rywala. Ten zaczął wrzeszczeć z rozpaczy, widząc znikające kończyny. Wreszcie nastała cisza i ciemność. Piotr upadł w nicość. Cały świat zniknął wraz z jego twórcą Jacquesem. Próbował się podnieść, lecz w niematerialnej przestrzeni nie było to możliwe. Wyobraził sobie podłogę, i chwilę później stał na niej pewnie. Był wyższy i starszy. Może o trzy lata? Powoli przestrzeń zaczęła się formować w to co pamiętał i sobie wyobrażał. Wróciło okno i widok, pokoje, czuł za drzwiami obecność matki, więc pomyślał o ojcu… i psie. Uśmiechnął się

- Nigdy nie użyję tej mocy do niszczenia! - obiecał sobie głośno… lecz strach pozostał...

sobota, 4 listopada 2017

Człowiek, znaczy trudniej


Człowiek to zawsze brzmi dumnie
Choć żyje się przez to trudniej
I myśli w mur bijąc głową
Człowiek nie zawsze brzmi dumnie
Wśród klęsk oraz wielkich wzlotów
Pośród natłoku kłopotów
Człowiek to nadal brzmi dumnie
Choćby się żyło dziś trudniej

poniedziałek, 2 października 2017

Fala dla surfera


Jestem uśmiechem
szczęścia mi trzeba
chwili gdy dłońmi
dotykam nieba
I się malują
senne pejzaże
podpowiadając
to o czym marzę
z deszczu pod rynnę
nie wpadnę wcale
bo zawsze łapię
właściwą falę

środa, 27 września 2017

Moje kolory


Żółć, lecz nie od żółci
A słońca promienie
Czerwień co krwią żwawą
Serca wzbudza drżenie


Błękit co po niebie
Chmury białe wiedzie
Szczypta stali sinej
Kiedy jestem w biedzie


Pędzel to wymiesza
I przekuje w słowa
Przez morze kolorów
Płynie moja głowa

wtorek, 26 września 2017

Muszę



Pan swoich losów
Człowiek
    - brzmi dumnie
pękatych trzosów
pragniemy tłumnie

Choć posiadamy
niezłomne dusze
jednak klękamy
przed ciągłym...
                 muszę...

piątek, 18 sierpnia 2017

Z okazji dnia kiepskiego poety


Moja poezja jest słaba
bo jeno to zabawa
by wplatać rymy w słowa
więc ćwiczy stara głowa
i wiąże różne wątki
niełatwe są początki
i końce też nie lepsze
czasami coś tam spieprzę
i wers się łatwo zgubi
bo rymu nie ma wcale
lecz grunt, że człek to lubi
i bawi doskonale ;)

sobota, 5 sierpnia 2017

Waluta

Rozdziawiaj paszczę szeroko
uśmiech najlepszą walutą
gdy wrogów wokół tak wielu
rozdziawiaj paszczę szeroko
wierzaj mi człeku, że warto
nie oblec się miną strutą
rozdziawiaj paszczę szeroko
uśmiech najlepszą walutą

czwartek, 20 lipca 2017

Cicha woda


Na parapetach, wciąż kropel dźwięki
piszą się słowa mokrej piosenki
melancholijne i nostaligiczne
może chwilami, nazbyt krytyczne
lecz jakże ludzkie w deszczu symfonii
nie pozbawionej, szczypty ironii
wszak o pogodzie jest każde słowo
mówiąc je, mokrą potrząsasz głową
a ona pewnie, wciąż jeszcze nie wie
że zaprosiła deszcz ów do siebie
co kapie z płaszcza wprost na podłogę
jąką on trudną przebywa drogę
nim się do suchych mieszkań dostanie
wilgoci letniej szerząc władanie

środa, 28 czerwca 2017

Nieloty, poukładane


płyną na wietrze tęsknoty... nieloty
zaćmienia głowy, serca łopoty
wiatrem niesione, co zawsze wieje
goniąc przed siebie ludzkie nadzieje


fruną zerwane z rozumu smyczy
co zawsze grzeczny, gdy dusza krzyczy
jakoś potulnie się z życiem gładzi
głowę pochyli, miernocie kadzi


kiedyś się w szału porzuci burze
by się poświęcić własnej naturze
nim spokój zdąży wyliczyć trzy
objawi światu swe dzikie kły


lecz cicho teraz, milczą tęsknoty
suną przez przestrzeń marzeń nawroty
zrzekając działań się w każdej chwili
drogę im przecież teflonem kryli

piątek, 23 czerwca 2017

Trzeci dzień lata



Bóg deszczu, srogo przepłacony
polewa wodą nas z każdej strony
konewkę dziarsko dzierży w dłoni
chmur sinoszarych nie przegoni
I ani myśli, zmykać przed słońcem
pewnie nie dla nas lato gorące
będziemy mieli ciepło na raty
zanim jesienne przyjdą klimaty
Że sobie tęsknie, wcale niemało
to mi się myśli, że by się zdało
zmienić kalendarz, by wszystko grało
i przechrzcić Lato na swojskie Lało

czwartek, 22 czerwca 2017

Odbicia

Gdy patrzę w lustro, uśmiech w nim widzę
swego obrazu, wcale nie wstydzę
Może niektórzy, wzrok odwracają
srebrzystą taflę, łukiem mijają
Ona bezmyślnie, prawdę odbija
więc gdy niemiła, skręca się szyja
Czmycha delikwent, w obliczu trwogi
dokąd poniosą, tchórzliwe nogi
Póki biec dadzą, szybkie oddechy
zamiast stać w miejscu, i słać uśmiechy
Żeby przemienić, to co straszyło
i patrząc w lustro, poczuć się miło

wtorek, 6 czerwca 2017

Deszczowy prysznic

Deszcz, zawsze z góry na dół
Ktoś powie, że konformista
Lecz brud cały zmywa niżej
I każdy z tego korzysta

A jednak pozorny porządek
Po deszczu mokrej robocie
Nie zmieni faktu, że w dole
Ktoś chętnie tapla się w błocie

środa, 24 maja 2017

Marzenia kieszonkowe

Utknęły na nieco dłużej
w kolejce do spełnienia
znów odłożone na półkę
Twe kieszonkowe marzenia

A przecież masz ideały
uduchowioną duszę
lecz jakże łatwo przegrały
z codziennym muszę, muszę...

sobota, 13 maja 2017

Uosobienie wszelkich niepowodzeń

Gdy się władzę dzielnie trzyma
musi jakaś być przyczyna
że się wszystko nie udaje
może winne obce kraje
Lecz tu bardziej się opłaca
w podorędziu mieć pajaca
co mu się przypisze winy
mówiąc wciąż bez wstydu krztyny: 

Żeśmy kondominium Ruska
to wiadomo - wina Tuska
Że w Smoleńsku rosła brzózka
oczywiście wina Tuska
Z nienawiści cieknie ślina
to w Donaldzie jest przyczyna
Kiedy w maju trzyma zima
to też jasne - Tuska wina

Jedno tylko przemyślenie
nazwę aby zrzucić brzemię
Rządzą długo panie Józku
a ja słyszę wciąż o Tusku
Może wiersz to jawna kpina
lecz nie moja to jest wina
Wszyscy przecież dobrze wiecie
iż gdzieś tam w zachodnim świecie
żyje sobie winowajca
dobrobytu Twego zdrajca
Starczy go powiesić ładnie
to każdemu szczęście wpadnie
Kromkę chleba włóż do pyska
i podziwiaj te igrzyska

poniedziałek, 24 kwietnia 2017

Krosnoludek

Krasnoludek, choć malutki
to, gdy tuła się po lesie
chętnie łyknie łyczek wódki
co ją w piersióweczce niesie

Na rozgrzewkę, chociaż słońce
się wychyla spoza chmury
nos czerwony, słowa drżące
w głowie lęgną mu się bzdury

Figlowanie już się marzy
seks się roi mu bez granic
lecz się chłopu nie przydarzy
krasnoludzkich nie ma samic ;)

piątek, 14 kwietnia 2017

Nowy Kai


Czasem jedno spojrzenie wystarczy
szarość smutkiem ci widok oblecze
wszystko w człeku wibruje i warczy
łza w klepsydrze cichutko wciąż ciecze
Śmiech jak złodziej ucieka zlękniony
melancholią wypełnia się serce
szlaki znaczę przez piony, poziomy
na chwilowej swej poniewierce
Jeszcze będzie radośnie i miło
zerwie znowu się dusza do biegu
byle by się już rozpuściło
w oku, szkiełko królowej śniegu...


niedziela, 9 kwietnia 2017

bohater wojny... gdy pokój

pomnik z łoskotem się wali
spokojną grzebiąc ciszę
poddał się czasu fali
tłum oburzonych słyszę

gdzie byli w mordów noce
gdy strach miał śmierci oczy
wtedy nakryty kocem
teraz buńczucznie kroczy
smakiem władzy pijany
wzorem cnót katolika
czcigodny, szanowany
z przeszłością się potyka
drżącymi dłońmi z młotem
powali przewodnika
obali go z łoskotem
niech już z historii znika
złamany przez ubeka
opluty raz i drugi
zobaczy ktoś człowieka?
znajdzie wśród akt zasługi?

nie czas życzliwych ludzi
gdy tańczą na mogile
być może ktoś się zbudzi
dobre i chociaż tyle...


środa, 5 kwietnia 2017

Spać

Choć leżąc w łóżku snu potrzebuje
i desperacko wciąż szuka ciszy
to przeciw niemu wszystko spiskuje
każde skrzypienie podwójnie słyszy

Kota co miauczy nocne swe żale
wiatr co oddechem świszczącym woła
spać mu się nie chce wcale a wcale
choć Morfeusza świat dookoła

Jak tu przełamać niemoc tę własną
źrenice swoje skryć za powiekę
chociaż wyłączył już lampę jasną
nadal nie oddał się Snu w opiekę

Nie patrz w księżyca blade odbicie
myśli nie szukaj co burzą głowę
kiedy zamieszka Luna w zenicie
do snu już twoje ciało gotowe


niedziela, 2 kwietnia 2017

Bez biletu

Z wiat szklanych i szarych peronów
Ja jadę, Ty jedziesz, Oni jadą
Terkoczą pudełka wagonów
Dostrzegam jak wokół jest klawo
Wpatrując się w światła neonów
Tramwajem przemieszczam się żwawo
I tylko kanar zmęczony
                 ... zapyta się czy mam prawo

Za oknem, pierwsza poranna burza... Ludzie... Wiosna.

Przyszła niespodzianie
kiedy jeszcze spanie
zastukała z ranka
nim herbaty szklanka
cichutko mruczała
z konewki polała
by dać życiu siły
wody posmak miły
i obudzić grzmotem
nie ma nic na potem
a gdy wstanie słońce
serdecznie gorące
się ujrzy w kałuży
po wiosennej burzy

piątek, 31 marca 2017

Cichej ciszy, nikt nie słyszy

cisza maluje duszą
w ciszy się mury kruszą
cicho do domu się wraca
w ciszy najcięższa praca
po cichu krąży Ziemia
cichutkie są cierpienia
ciszą błogosławieni
cisi osamotnieni
cichutcy są złodzieje
cicho się lęgną nadzieje
gdy człowiek siedzi w ciszy
to świat go nie usłyszy

Lecz w końcu Cisi ruszą
swym krzykiem zło zagłuszą

środa, 29 marca 2017

Wspomnienie jesieni (wrzesień 2015)

Nie spadaj, wśród liści złotych
Lecz gadaj, dla słów ochoty
Nie spływaj, w ten nurt zbyt dziki
Lecz bywaj, gdzie gasną krzyki
Nie płacząc, deszczem jesiennym
Ślad znacząc, słońcem promiennym
Nie goniąc, w ponure przestrzenie
Gdzie czeka, Twe zatracenie

Nie siłą, dziś mury rozbijesz
Lecz wolą, co sprawia że żyjesz
Nie szukaj, po złej stronie lustra
Przyjaźnią, wypełniaj usta

I do cholery, pamiętaj
Żeś człowiek, nie tylko w święta
Nim jesień, ozłoci drzewa
Docieplić serca, trzeba...





niedziela, 26 marca 2017

Żółta szpileczka

Żółciutka jak kaczeńce
i wcale nie w sukience
lecz w żakiet swój odziana
dla dobra Pani, Pana
do Rzymu poleciała
by Polska coś zyskała
wszak jasne jak słoneczko
chłopczyku i dzieweczko
że nasza żółta dama
wybrała kolor sama
by wrogów oszołomić
oszukać i poskromić

Zaciera prezes ręce
kwiaty już śle w podzięce
bo poprzez jego rady
zadrżały Unii posady
gdy spotka ją zagłada
to wtedy się poukłada
już cały świat na nowo
i będzie kolorowo
a naród urzeczony
przybierze żółci tony

sobota, 25 marca 2017

Róbmy swoje...

Sięgnę wesela krztynę
Ze złością się rozminę
Nie weźmie mnie na rogi
Nie ściągnie do podłogi

Ja zawsze wzlecę w górę
Zbrojny w nadziei chmurę
Odziany w marzeń zbroję
Codziennie robię swoje

piątek, 24 marca 2017

Wiosno, czy to Ty?

Łatwiej jest pożyć
gdy słońce gorące
w uśmiech się złożą
wargi twe drżące
krew chwyta w pędzie
powiewy wiosny
serce ci śpiewa
rytm swój radosny
zieleń już z pąków
wychyla głowy
na rozkwit świata
jestem gotowy
bo szarą zimą
jestem znużony
lecz wkrótce będę
rozanielony...

wtorek, 14 marca 2017

Rozterki sternika

płyń łodzi moja
do szczęścia brzegu
wiatr duje w żagle
przyśpieszaj biegu

i z każdą milą
prędzej wciąż gnasz
przez morza chęci
drogi już znasz

czy szlak łagodny
wzdłuż rajskiej plaży
czy przez sztorm dziki
skrót ci się marzy

człowiek przy sterze
gapi się w gwiazdy
zawsze wybiera 
tor swojej jazdy

myśląc że właśnie
on jest najlepszy
czasem ma rację
czasem coś spieprzy..

piątek, 10 marca 2017

Racji moc

Po co komu demokracja
gdy w sztandarze święta racja
i choć grozi jej kastracja
w ciszy siedzi myszy nacja
wszak ma rację ten co krzyczy
za to reszta dlań jest niczym

środa, 8 marca 2017

Na ósmego marca

Dziś zabrakło goździków na mieście
i pończochy już też wykupili
każdy pan się ogolił nareszcie
podejrzanie są dzisiaj mili

W dzień marcowy im taka odmiana
zaświtała w tej męskiej ich głowie
że dziś warto się starać od rana
przebudzili się amantowie

Lecz dziewczyny im pewnie wybaczą
choć to święto jedyny raz w roku
czują ile wciąż dla nas znaczą
i że żeśmy pod wpływem uroku

Więc z okazji Waszego święta
moja rada jest dla Was taka
by się dzisiaj lubować w prezentach
lecz pamiętać o dniu chłopaka  ;)

poniedziałek, 6 marca 2017

Zawsze przychodzi ranek

rano jest pięknie i miło
będzie nam słońce świeciło
pewnie uśmiechną się gęby
i przełkną z mlekiem otręby
ptaki śpiewają rankiem
ludzie się tulą z kochankiem
na spacer idą do lasu
i mają więcej czasu
wszystko jest w znieczuleniu
po sennym przebudzeniu
w smaku porannej kawy
się układają sprawy
by dzień tak pięknie zaczęty
rzucił nas w szczęścia odmęty

ale to wszystko z rana
za chwilę noc zaspana
teraz łeb do poduchy
oszczędzaj swoje ruchy
bacz żeby było miło
i dobrze Ci się śniło
by buzia roześmiana
wstała nam jutro z rana 

niedziela, 26 lutego 2017

Nie! - dla przewodników

Nie pójdę z ochotą na wściekłej ich smyczy
Choć każdy wie lepiej co robić należy
Lecz rozum i serce za kompas mi służą
Dlatego nie idę na wściekłej ich smyczy
Ja za nic mam przestrzeń co żyje złą burzą
Więc zawsze pobiegnę po jasnej mej drodze
By nie dać się związać na krótkiej ich smyczy
Nieważne że mówią co robić należy

poniedziałek, 20 lutego 2017

Droga do szkoły (Bajka otrzymała główną nagrodę w konkursie "Bezpieczna droga do szkoły" - Tekst umieszczony za zgodą organizatora konkursu)

     Tego dnia Wiktor wstał wcześniej niż zwykle. Właściwie, obudził go hałas dobiegający z podwórka. Coś jakby dzwonki albo świąteczna muzyka? Za zaśnieżonym oknem, świat świecił się wszystkimi kolorami tęczy. Spojrzał na kalendarz: Szósty grudnia.
- Pewnie Mikołaj – pomyślał. Tyle razy chciał go dostrzec przy roznoszeniu prezentów, lecz dotychczas nigdy mu się to nie udało.
Wyskoczył z łóżka w samej pidżamie i przykleił nos do szyby. Nic nie widać, pewnie dlatego, że mieszkał na trzecim piętrze a podwórko było niewielkie. Stanął wyżej, chuchając na zmarznięte szkło, także bez efektu. Nic to, sprawdzę na podwórku – pomyślał. Błyskawicznie ubrał się ciepło i chwycił smycz. Pies Kuba radośnie zamerdał ogonem, jak zwykle gotów do spaceru. Szybko zbiegli po schodach i wypadli przed bramę. Śnieg przyjemnie chrzęścił pod stopami a szczeniak rzucił się w pierwszą zaspę.
W narożniku podwórka, stał, błyskając sobie światłami, metalowy, cylindryczny obiekt. Wiktor podszedł bliżej i dotknął ścianki. Poczuł drżenie. Chwilę później opadła klapa i zszedł po niej chłopiec. W zasadzie, gdyby nie niebieska skóra, wyglądałby całkiem normalnie, zupełnie jak rówieśnik Wiktora.
- Cześć. Kim jesteś – spytał niebieskiego.
- Witaj. Jestem Kal i pochodzę z planety Brawurii.
- Brawurii? Nigdy nie słyszałem o takiej – zdziwił się chłopiec
- To miejsce bardzo odległe od waszej galaktyki.
- Ja jestem Wiktor Rozważny i pochodzę stąd. Z Ziemi.
- Fajnie. Pokażesz mi jak wygląda wasz świat?
- Chętnie, tylko później, bo zaraz muszę iść do szkoły.
- Co to jest szkoła? - zdziwił się Kal.
- To miejsce w którym uczymy się wielu pożytecznych rzeczy, które później wykorzystujemy w naszym życiu.
- Och, to bardzo interesujące. Mogę iść z Tobą?
- Oczywiście, tylko najpierw zapytam rodziców.
Chwilę później rodzice przypatrywali się chłopcu, za nic nie mogąc sobie przypomnieć by widzieli go wcześniej. W tym czasie Wiktor umył się, przebrał i zjadł. Spakował tornister oraz drugie śniadanie i stanął gotów do drogi. Po jego wyjściu, tata długo drapał się po głowie. Czuł, że coś się nie zgadza. W końcu zdał sobie sprawę co go niepokoiło.
- Czy ten kolega naszego syna, nie był czasem niebieski? - zwrócił się do mamy.
- Tak. Zdaje się, że był. - potwierdziła – Pewnie to jakieś przebranie na Mikołajki – uspokoiła sama siebie.
- Och, faktycznie. Zupełnie zapomniałem. - zmartwił się tata.

Tymczasem Wiktor przyśpieszył kroku.
- Dlaczego się tak śpieszymy? - dociekał Kal
- Żeby nie spóźnić się na autobus szkolny. Mamy mało czasu. - odpowiedział chłopiec, zatrzymując się jednocześnie przed przejściem dla pieszych.
- Oj, skoro tak, to musimy się śpieszyć. Przebiegnijmy na drugą stronę to na pewno zdążymy.
- Nie wolno! Jest czerwone światło. - zaprotestował stanowczo Wiktor – Zresztą, nawet jak jest zielone, to też nie wolno przebiegać przez przejście.
- Ech, przecież nic się nie stanie – rzucił beztrosko Kal i pobiegł przez pasy.
Pisk hamulców i przerażona mina kierowcy, starającego się zatrzymać pojazd, nie zapobiegły wypadkowi. Kal leżał chwilę na jezdni po czym błysnął światłem i zmienił kolor na fioletowy. Podniósł się z chodnika, zapewniając że nic mu się nie stało. Kierowca otarł pot z czoła i zezłościł się:
- Jak można tak nie uważać. Mogła ci się stać krzywda chłopcze – krzyknął – Zresztą spójrz na siebie, jesteś cały fioletowy.
- My bardzo przepraszamy – uspokoił go Wiktor – Będziemy już uważać.
Chwilę później ruszyli w dalszą drogę.
- Dlaczego zmieniłeś kolor?
- To znaczy, że straciłem jedno z żyć – odpowiedział – My Brawurianie mamy po siedem żyć, stąd możemy sobie pozwolić na pomyłki.
- My Ziemianie musimy uważać, nie stać nas na ryzyko. Jednak nawet gdybyśmy mieli tyle żyć, to raczej nierozważne byłoby tracić je w taki sposób. Zresztą spójrz, przez ten wypadek na pewno spóźnimy się na autobus.
- Zawsze możemy pójść na skróty – podrzucił pomysł Kal
- O nie. W żadnym razie. Tutaj jest budowa, a to nie miejsce dla dzieci.
- Oj tam, nic się nam nie stanie, a zaoszczędzimy sporo drogi.
Nie czekając na reakcje chłopca, przemknął na teren budowy przez dziurę w płocie. Wiktor patrzał jak przeskakuje nad zamarzniętą kałużą po desce służącej robotnikom. Chwilę później kosmita wrzasnął i zniknął, wpadając do głębokiego wykopu. Robotnicy przerwali pracę i rzucili narzędzia. Ktoś przybiegł z drabiną, po której zeszli do wykopu, wydostając Kala na powierzchnię. Chłopiec był zielony na twarzy. Tym razem sam przeprosił, wysłuchując połajanek.
- Jak mogłeś być tak nieodpowiedzialny chłopcze. Budowa to nie miejsce dla dzieci. Nie warto skracać sobie drogi, ryzykując życiem.

- Nie mogę uwierzyć, że tak łatwo straciłeś drugie życie. Przecież ostrzegałem żeby nie skracać drogi.
- Ale nic wielkiego się nie stało? Mam jeszcze pięć żyć. Starczy mi na długo.
- Popatrz, że po każdym ryzyku, wcale nie jesteśmy bliżej. Tracimy tylko czas, a ty nawet coś więcej. Przez twoją brawurę, spóźnię się do szkoły.
Na ich drodze wyrósł wysoki, ciemno ubrany mężczyzna. Przyjrzał się im uważnie, po czym spytał:
- Czy dobrze słyszałem, że spieszycie się do szkoły?
- Tak. Nie możemy się spóźnić, a czasu zostało niewiele – odpowiedział Kal
Mężczyzna przyjrzał mu się bacznie, po czym skierował wzrok na drugiego chłopca.
- A Ty? Też się śpieszysz? Mogę was podwieźć. Mam tu niedaleko samochód. Chwilka i będziecie w szkole. Po co macie się tłuc autobusem, ryzykując spóźnienie?
- Nie, dziękuję – odpowiedział zdecydowanie Wiktor – Mama zawsze zabrania do wsiadania z obcymi do samochodu.
- No co ty? - zdziwił się zielono-skóry Kal – Przecież ten pan wygląda na miłego. Nic się nie stanie.
- Ja nigdzie nie jadę! Nie wolno – powiedział stanowczo chłopiec.
- A ja chętnie skorzystam. Będę w szkole przed tobą – zawołał radośnie
Wiktor z niepokojem obserwował jak wsiadają razem do auta, które zniknęło wkrótce za rogiem. Samotnie ruszył w stronę przystanku autobusowego. Cóż, spóźni się na pierwszą lekcję, to raczej pewne. Jednak wolał postąpić zgodnie z zaleceniami rodziców. Szybko przemierzył drogę dzielącą go od przystanku. Na którym o dziwo, dostrzegł przyjaciela. Brawurianin siedział smutny. Jego zielona cera zniknęła, ustępując miejsca pomarańczowej.
- I co, znów? - zagaił – Co tym razem?
- Ech, szkoda gadać, to nie był dobry człowiek – westchnął Kal – Trzeba było cię słuchać. Najwyraźniej wsiadanie z obcymi, rzeczywiście jest bardzo niebezpieczne.
Chłopcy siedzieli w ciszy, aż do przyjazdu autobusu. Nie odzywali się do siebie również w środku. Sprawnie zajęli miejsca i obserwowali przesuwający się za szybą krajobraz. Autobus mknął ulicami miasta, zatrzymując się na kolejnych przystankach by zabrać innych uczniów. Podróż zdawała się płynąć bez przygód, aż do czasu, gdy Kal otworzył okno. Mimo protestów przyjaciela, stanął na fotelu i wysunął przez nie głowę.
- To bardzo niebezpieczne. Może stać ci się krzywda. Zaziębisz się lub wpadnie ci coś do oka – ostrzegał Wiktor
- Daj spokój. Czujesz jak wiatr wieje? To bardzo przyjemne.
- Pewnie, że czuję. Cały autobus czuje ten lodowaty przeciąg. Schowaj głowę zanim coś Ci się stanie i zamknij okno.
- Daj spokój. Patrz jakie fajne kaczki na jeziorze – ucieszył się
Odwrócony nie zauważył słupa i uderzył w niego wystającą z autobusu głową. Kierowca zahamował i popędził do niego przestraszony.
- Żyjesz – zapytał – Na szczęście żyjesz. Rany, jaką ty masz czerwona głowę, to pewnie od uderzenia. Jakie szczęście, że nic ci się nie stało. Zwolniliby mnie pewnie z pracy za taki wypadek.
Po dokładniejszych oględzinach, kierowca ruszył dalej. Wiktor podłubał w plecaku i wyciągnął telefon.
- Masz, może to Ci wybije z głowy twoje szalone pomysły. Cztery życia już straciłeś. A jeszcze nie dotarliśmy do szkoły.
Chwilę uczył go obsługi, pokazując gry, odtwarzacz muzyki, smsy. Kal wciągnął się błyskawicznie.
- Ale to fajne urządzenie – powiedział
Całą drogę zajmował się tym co na ekranie, nie spuszczając z niego wzroku nawet na chwilę. Nie przerwał nawet gdy dojechali na miejsce, wysiadając z autobusu.
- Odłóż telefon. Jesteśmy prawie w szkole. To po drugiej stronie. Zresztą tam i tak będzie trzeba go wyłączyć, bo na lekcjach nie wolno go używać.
- Oj, jeszcze kawałek. Wyłączymy w środku? – poprosił Kal
- Ale przechodząc przez jezdnię, nie wolno używać telefonu. Trzeba się natomiast uważnie rozglądać.
- Po co, skoro nic nie jedzie? - rzucił Brawurianin i wyszedł na drogę spomiędzy zaparkowanych aut.
Dalszego ciągu nietrudno się było domyśleć. Wstał z ziemi już nie czerwony a brązowy.
- To niewiarygodne! Jak mogłeś wpaść pod auto drugi raz w ciągu jednego dnia? - zdziwił się Wiktor – Myślałem, że się czegokolwiek nauczyłeś?
- Chyba mam po prostu pecha?
- Nie masz pecha, tylko w ogóle nie uważasz. Gdybyś był Ziemianinem, nie żyłbyś już za pierwszym razem.
- Na szczęście nie jestem.

Budynek szkoły oszołomił przybysza gwarem i przestronnością korytarzy. Właśnie trwała przerwa. Dzieci przemieszczały się między klasami, wykorzystując czas na zjedzenie kanapek lub rozmowę z kolegami. Maszerowali właśnie po schodach, gdy Kalowi przyszedł do głowy nowy pomysł. Zanim ktokolwiek zdążył się odezwać, wskoczył na poręcz i zjechał nią w dół. Na samym końcu stracił równowagę i spadł głową w dół. Zanim Wiktor dotarł do przyjaciela, wokół zebrało się całkiem spore zbiegowisko. Zaniepokojona nauczycielka, pochylała się nad Kalem.
- Skąd ty się tu wziąłeś chłopcze? - spytała
- Przyszedłem z Wiktorem Rozważnym. - odpowiedział
Nauczycielka spojrzała pytająco. Ten potwierdził skinieniem głowy. Dzieci rozstąpiły się przed nim. Wiktor oniemiał dostrzegając leżącego. Wyglądał całkiem normalnie. Jego skóra nie miała żadnej niezwykłej barwy. Ot, zwykły chłopiec, nie różniący się wcale od innych uczniów.
- Gdzie twoje kolory?
- Zniknęły wraz z ostatnim zapasowym życiem . - zasmucił się Brawurianin – Ta wasza Ziemia to bardzo niebezpieczne miejsce.
- Nie, pod warunkiem, że zachowuje się podstawowe zasady ostrożności:
Nie przebiega przez jezdnię.
Nie skraca drogi przez niebezpieczne miejsca.
Nie wsiada do aut z nieznajomymi.
Nie wychyla się głowy w trakcie jazdy
Nie wychodzi spomiędzy aut ze wzrokiem w telefonie.
Nie zjeżdża po poręczach.

- I wiesz co jest najlepsze? - zapytał Wiktor.
- ?
- Teraz będziesz musiał się tego wszystkiego nauczyć. Bo kolejnej szansy już nie będzie. Jesteś dokładnie taki jak ja, a my nie mamy siedmiu żyć, tylko jedno, najcenniejsze. Dlatego zawsze musimy stosować się do zasad w drodze do szkoły. To nie Brawuria, lecz Ziemia. Rozumiesz?
Kal pokiwał głową. I chwycił wyciągniętą do niego rękę, podnosząc się z podłogi.

- Będę uważał. Obiecuję. Mam tylko jedno życie – odpowiedział.