niedziela, 26 lutego 2017

Nie! - dla przewodników

Nie pójdę z ochotą na wściekłej ich smyczy
Choć każdy wie lepiej co robić należy
Lecz rozum i serce za kompas mi służą
Dlatego nie idę na wściekłej ich smyczy
Ja za nic mam przestrzeń co żyje złą burzą
Więc zawsze pobiegnę po jasnej mej drodze
By nie dać się związać na krótkiej ich smyczy
Nieważne że mówią co robić należy

poniedziałek, 20 lutego 2017

Droga do szkoły (Bajka otrzymała główną nagrodę w konkursie "Bezpieczna droga do szkoły" - Tekst umieszczony za zgodą organizatora konkursu)

     Tego dnia Wiktor wstał wcześniej niż zwykle. Właściwie, obudził go hałas dobiegający z podwórka. Coś jakby dzwonki albo świąteczna muzyka? Za zaśnieżonym oknem, świat świecił się wszystkimi kolorami tęczy. Spojrzał na kalendarz: Szósty grudnia.
- Pewnie Mikołaj – pomyślał. Tyle razy chciał go dostrzec przy roznoszeniu prezentów, lecz dotychczas nigdy mu się to nie udało.
Wyskoczył z łóżka w samej pidżamie i przykleił nos do szyby. Nic nie widać, pewnie dlatego, że mieszkał na trzecim piętrze a podwórko było niewielkie. Stanął wyżej, chuchając na zmarznięte szkło, także bez efektu. Nic to, sprawdzę na podwórku – pomyślał. Błyskawicznie ubrał się ciepło i chwycił smycz. Pies Kuba radośnie zamerdał ogonem, jak zwykle gotów do spaceru. Szybko zbiegli po schodach i wypadli przed bramę. Śnieg przyjemnie chrzęścił pod stopami a szczeniak rzucił się w pierwszą zaspę.
W narożniku podwórka, stał, błyskając sobie światłami, metalowy, cylindryczny obiekt. Wiktor podszedł bliżej i dotknął ścianki. Poczuł drżenie. Chwilę później opadła klapa i zszedł po niej chłopiec. W zasadzie, gdyby nie niebieska skóra, wyglądałby całkiem normalnie, zupełnie jak rówieśnik Wiktora.
- Cześć. Kim jesteś – spytał niebieskiego.
- Witaj. Jestem Kal i pochodzę z planety Brawurii.
- Brawurii? Nigdy nie słyszałem o takiej – zdziwił się chłopiec
- To miejsce bardzo odległe od waszej galaktyki.
- Ja jestem Wiktor Rozważny i pochodzę stąd. Z Ziemi.
- Fajnie. Pokażesz mi jak wygląda wasz świat?
- Chętnie, tylko później, bo zaraz muszę iść do szkoły.
- Co to jest szkoła? - zdziwił się Kal.
- To miejsce w którym uczymy się wielu pożytecznych rzeczy, które później wykorzystujemy w naszym życiu.
- Och, to bardzo interesujące. Mogę iść z Tobą?
- Oczywiście, tylko najpierw zapytam rodziców.
Chwilę później rodzice przypatrywali się chłopcu, za nic nie mogąc sobie przypomnieć by widzieli go wcześniej. W tym czasie Wiktor umył się, przebrał i zjadł. Spakował tornister oraz drugie śniadanie i stanął gotów do drogi. Po jego wyjściu, tata długo drapał się po głowie. Czuł, że coś się nie zgadza. W końcu zdał sobie sprawę co go niepokoiło.
- Czy ten kolega naszego syna, nie był czasem niebieski? - zwrócił się do mamy.
- Tak. Zdaje się, że był. - potwierdziła – Pewnie to jakieś przebranie na Mikołajki – uspokoiła sama siebie.
- Och, faktycznie. Zupełnie zapomniałem. - zmartwił się tata.

Tymczasem Wiktor przyśpieszył kroku.
- Dlaczego się tak śpieszymy? - dociekał Kal
- Żeby nie spóźnić się na autobus szkolny. Mamy mało czasu. - odpowiedział chłopiec, zatrzymując się jednocześnie przed przejściem dla pieszych.
- Oj, skoro tak, to musimy się śpieszyć. Przebiegnijmy na drugą stronę to na pewno zdążymy.
- Nie wolno! Jest czerwone światło. - zaprotestował stanowczo Wiktor – Zresztą, nawet jak jest zielone, to też nie wolno przebiegać przez przejście.
- Ech, przecież nic się nie stanie – rzucił beztrosko Kal i pobiegł przez pasy.
Pisk hamulców i przerażona mina kierowcy, starającego się zatrzymać pojazd, nie zapobiegły wypadkowi. Kal leżał chwilę na jezdni po czym błysnął światłem i zmienił kolor na fioletowy. Podniósł się z chodnika, zapewniając że nic mu się nie stało. Kierowca otarł pot z czoła i zezłościł się:
- Jak można tak nie uważać. Mogła ci się stać krzywda chłopcze – krzyknął – Zresztą spójrz na siebie, jesteś cały fioletowy.
- My bardzo przepraszamy – uspokoił go Wiktor – Będziemy już uważać.
Chwilę później ruszyli w dalszą drogę.
- Dlaczego zmieniłeś kolor?
- To znaczy, że straciłem jedno z żyć – odpowiedział – My Brawurianie mamy po siedem żyć, stąd możemy sobie pozwolić na pomyłki.
- My Ziemianie musimy uważać, nie stać nas na ryzyko. Jednak nawet gdybyśmy mieli tyle żyć, to raczej nierozważne byłoby tracić je w taki sposób. Zresztą spójrz, przez ten wypadek na pewno spóźnimy się na autobus.
- Zawsze możemy pójść na skróty – podrzucił pomysł Kal
- O nie. W żadnym razie. Tutaj jest budowa, a to nie miejsce dla dzieci.
- Oj tam, nic się nam nie stanie, a zaoszczędzimy sporo drogi.
Nie czekając na reakcje chłopca, przemknął na teren budowy przez dziurę w płocie. Wiktor patrzał jak przeskakuje nad zamarzniętą kałużą po desce służącej robotnikom. Chwilę później kosmita wrzasnął i zniknął, wpadając do głębokiego wykopu. Robotnicy przerwali pracę i rzucili narzędzia. Ktoś przybiegł z drabiną, po której zeszli do wykopu, wydostając Kala na powierzchnię. Chłopiec był zielony na twarzy. Tym razem sam przeprosił, wysłuchując połajanek.
- Jak mogłeś być tak nieodpowiedzialny chłopcze. Budowa to nie miejsce dla dzieci. Nie warto skracać sobie drogi, ryzykując życiem.

- Nie mogę uwierzyć, że tak łatwo straciłeś drugie życie. Przecież ostrzegałem żeby nie skracać drogi.
- Ale nic wielkiego się nie stało? Mam jeszcze pięć żyć. Starczy mi na długo.
- Popatrz, że po każdym ryzyku, wcale nie jesteśmy bliżej. Tracimy tylko czas, a ty nawet coś więcej. Przez twoją brawurę, spóźnię się do szkoły.
Na ich drodze wyrósł wysoki, ciemno ubrany mężczyzna. Przyjrzał się im uważnie, po czym spytał:
- Czy dobrze słyszałem, że spieszycie się do szkoły?
- Tak. Nie możemy się spóźnić, a czasu zostało niewiele – odpowiedział Kal
Mężczyzna przyjrzał mu się bacznie, po czym skierował wzrok na drugiego chłopca.
- A Ty? Też się śpieszysz? Mogę was podwieźć. Mam tu niedaleko samochód. Chwilka i będziecie w szkole. Po co macie się tłuc autobusem, ryzykując spóźnienie?
- Nie, dziękuję – odpowiedział zdecydowanie Wiktor – Mama zawsze zabrania do wsiadania z obcymi do samochodu.
- No co ty? - zdziwił się zielono-skóry Kal – Przecież ten pan wygląda na miłego. Nic się nie stanie.
- Ja nigdzie nie jadę! Nie wolno – powiedział stanowczo chłopiec.
- A ja chętnie skorzystam. Będę w szkole przed tobą – zawołał radośnie
Wiktor z niepokojem obserwował jak wsiadają razem do auta, które zniknęło wkrótce za rogiem. Samotnie ruszył w stronę przystanku autobusowego. Cóż, spóźni się na pierwszą lekcję, to raczej pewne. Jednak wolał postąpić zgodnie z zaleceniami rodziców. Szybko przemierzył drogę dzielącą go od przystanku. Na którym o dziwo, dostrzegł przyjaciela. Brawurianin siedział smutny. Jego zielona cera zniknęła, ustępując miejsca pomarańczowej.
- I co, znów? - zagaił – Co tym razem?
- Ech, szkoda gadać, to nie był dobry człowiek – westchnął Kal – Trzeba było cię słuchać. Najwyraźniej wsiadanie z obcymi, rzeczywiście jest bardzo niebezpieczne.
Chłopcy siedzieli w ciszy, aż do przyjazdu autobusu. Nie odzywali się do siebie również w środku. Sprawnie zajęli miejsca i obserwowali przesuwający się za szybą krajobraz. Autobus mknął ulicami miasta, zatrzymując się na kolejnych przystankach by zabrać innych uczniów. Podróż zdawała się płynąć bez przygód, aż do czasu, gdy Kal otworzył okno. Mimo protestów przyjaciela, stanął na fotelu i wysunął przez nie głowę.
- To bardzo niebezpieczne. Może stać ci się krzywda. Zaziębisz się lub wpadnie ci coś do oka – ostrzegał Wiktor
- Daj spokój. Czujesz jak wiatr wieje? To bardzo przyjemne.
- Pewnie, że czuję. Cały autobus czuje ten lodowaty przeciąg. Schowaj głowę zanim coś Ci się stanie i zamknij okno.
- Daj spokój. Patrz jakie fajne kaczki na jeziorze – ucieszył się
Odwrócony nie zauważył słupa i uderzył w niego wystającą z autobusu głową. Kierowca zahamował i popędził do niego przestraszony.
- Żyjesz – zapytał – Na szczęście żyjesz. Rany, jaką ty masz czerwona głowę, to pewnie od uderzenia. Jakie szczęście, że nic ci się nie stało. Zwolniliby mnie pewnie z pracy za taki wypadek.
Po dokładniejszych oględzinach, kierowca ruszył dalej. Wiktor podłubał w plecaku i wyciągnął telefon.
- Masz, może to Ci wybije z głowy twoje szalone pomysły. Cztery życia już straciłeś. A jeszcze nie dotarliśmy do szkoły.
Chwilę uczył go obsługi, pokazując gry, odtwarzacz muzyki, smsy. Kal wciągnął się błyskawicznie.
- Ale to fajne urządzenie – powiedział
Całą drogę zajmował się tym co na ekranie, nie spuszczając z niego wzroku nawet na chwilę. Nie przerwał nawet gdy dojechali na miejsce, wysiadając z autobusu.
- Odłóż telefon. Jesteśmy prawie w szkole. To po drugiej stronie. Zresztą tam i tak będzie trzeba go wyłączyć, bo na lekcjach nie wolno go używać.
- Oj, jeszcze kawałek. Wyłączymy w środku? – poprosił Kal
- Ale przechodząc przez jezdnię, nie wolno używać telefonu. Trzeba się natomiast uważnie rozglądać.
- Po co, skoro nic nie jedzie? - rzucił Brawurianin i wyszedł na drogę spomiędzy zaparkowanych aut.
Dalszego ciągu nietrudno się było domyśleć. Wstał z ziemi już nie czerwony a brązowy.
- To niewiarygodne! Jak mogłeś wpaść pod auto drugi raz w ciągu jednego dnia? - zdziwił się Wiktor – Myślałem, że się czegokolwiek nauczyłeś?
- Chyba mam po prostu pecha?
- Nie masz pecha, tylko w ogóle nie uważasz. Gdybyś był Ziemianinem, nie żyłbyś już za pierwszym razem.
- Na szczęście nie jestem.

Budynek szkoły oszołomił przybysza gwarem i przestronnością korytarzy. Właśnie trwała przerwa. Dzieci przemieszczały się między klasami, wykorzystując czas na zjedzenie kanapek lub rozmowę z kolegami. Maszerowali właśnie po schodach, gdy Kalowi przyszedł do głowy nowy pomysł. Zanim ktokolwiek zdążył się odezwać, wskoczył na poręcz i zjechał nią w dół. Na samym końcu stracił równowagę i spadł głową w dół. Zanim Wiktor dotarł do przyjaciela, wokół zebrało się całkiem spore zbiegowisko. Zaniepokojona nauczycielka, pochylała się nad Kalem.
- Skąd ty się tu wziąłeś chłopcze? - spytała
- Przyszedłem z Wiktorem Rozważnym. - odpowiedział
Nauczycielka spojrzała pytająco. Ten potwierdził skinieniem głowy. Dzieci rozstąpiły się przed nim. Wiktor oniemiał dostrzegając leżącego. Wyglądał całkiem normalnie. Jego skóra nie miała żadnej niezwykłej barwy. Ot, zwykły chłopiec, nie różniący się wcale od innych uczniów.
- Gdzie twoje kolory?
- Zniknęły wraz z ostatnim zapasowym życiem . - zasmucił się Brawurianin – Ta wasza Ziemia to bardzo niebezpieczne miejsce.
- Nie, pod warunkiem, że zachowuje się podstawowe zasady ostrożności:
Nie przebiega przez jezdnię.
Nie skraca drogi przez niebezpieczne miejsca.
Nie wsiada do aut z nieznajomymi.
Nie wychyla się głowy w trakcie jazdy
Nie wychodzi spomiędzy aut ze wzrokiem w telefonie.
Nie zjeżdża po poręczach.

- I wiesz co jest najlepsze? - zapytał Wiktor.
- ?
- Teraz będziesz musiał się tego wszystkiego nauczyć. Bo kolejnej szansy już nie będzie. Jesteś dokładnie taki jak ja, a my nie mamy siedmiu żyć, tylko jedno, najcenniejsze. Dlatego zawsze musimy stosować się do zasad w drodze do szkoły. To nie Brawuria, lecz Ziemia. Rozumiesz?
Kal pokiwał głową. I chwycił wyciągniętą do niego rękę, podnosząc się z podłogi.

- Będę uważał. Obiecuję. Mam tylko jedno życie – odpowiedział.

niedziela, 12 lutego 2017

Samotność operatora

     Nie pamiętał już niczego. Skąd się wziął, kim jest? Ile pytań by nie zadał, nie zmieniało to faktu, że na żadne z nich nie otrzymał odpowiedzi. Bo i kto miałby mu jej udzielić? Stał sam w pomieszczeniu, wpatrując się w ekran. Film sunął bezgłośnie, lecz z zawrotną prędkością. Zmęczone oko od dawna przestało zwracać uwagę na jego treść. Ręka bezmyślnie kręciła korbą projektora, nie bacząc na zmęczenie. Ruch za ruchem, kadr za kadrem, wszystko nieczytelnie przyśpieszone. Nieludzkie i obojętne. Poza terkotem aparatury, do pokoju nie dochodził żaden inny dźwięk. Zresztą nawet ta nazwa była nieco na wyrost, bo właściwie była to klitka. Kilka metrów kwadratowych, z gołymi ścianami i wiszącą z sufitu żarówką, bujającą się na pochlapanym farbą kablu. Cieszył się z tego obskurnego i zbyt słabego światła. Dzięki niemu mógł zająć udręczony umysł, podążający za własnym cieniem rzuconym na ścianę. Przyglądał mu się godzinami, starając się wywnioskować jak wygląda. Nie mógł tego po prostu sprawdzić, i to nie tylko z braku lustra. Tym co go ograniczało, był projektor. Wiedział, że nie może zatrzymać się ani na moment. Czuł, że stałoby się coś straszliwie nieodwracalnego. Co? Jak zwykle brakło odpowiedzi, lecz mimo to nie przestawał. Kwitła w nim bezsilność i obojętność.
      Znów rzut oka na cień. Hmm... Był stary i zgarbiony, to pewne. Nie ulegało również wątpliwości, iż miał brodę i nieco zbyt długie, siwe włosy. Kolor znał po śladach pozostawionych na wytartej, sztruksowej marynarce. To dziwne. Dałby głowę, że wchodząc do pomieszczenia był ubrany w coś całkowicie innego? Nie pamiętał jednak by kupował lub przebierał się w jakieś inne rzeczy. Zresztą w co miałby się odziać, skoro nigdzie nie było nawet jednej szafki. Zastanowił się nad tym chwilę, dochodząc do wniosku, że jego ubranie zmieniło się co najmniej kilkukrotnie. Dziwne, zważywszy, iż nie przerywał swej pracy nawet na chwilę. Nigdy nie spał, nie wychodził, nie miał żadnych potrzeb ani marzeń. Nie. W zasadzie miał jedno: Chciał by zmiana się skończyła. By ktoś wszedł i przejął korbę. Lecz któż miałby trafić w to zakazane miejsce? W jaki sposób, skoro sam nie pamiętał jak się tu znalazł?
     Przyjrzał się pędzącym obrazom, delikatnie zwalniając tempo. Zrobił to po raz pierwszy od wielu lat. Film nabrał ostrości, i choć nadal przesuwał się zbyt szybko, to zaczął dostrzegać szczegóły. Ludzie na ekranie nie różnili się od niego ubiorem. Zastanawiające, założyłby się o wszystko, że gdy zerkał po raz ostatni, wyglądali całkiem inaczej. Wtedy także był ubrany jak oni. Spróbował wytężyć umęczoną głowę, przywołując jak najwięcej detali. Tak, nawet pokój się zmieniał, by współgrać z tym co wyświetlał projektor. Czyżby film miał wpływ na jego rzeczywistość?
     Coś nie dawało mu spokoju, umykając jednak zanim zdołał chwycić to w swej pamięci. Przesuwające się obrazy sprawiały, że on i otoczenie zmieniały się na ich wzór. Gdy do świadomości dotarło znaczenie tego odkrycia, zapomniana od dana zapadka, uruchomiła w głowie sekretne miejsce. Tak, był niemal pewien, że i on mógł kiedyś wpływać na treść filmu. Zdawało mu się, że interweniował, wybierając sobie niektórych bohaterów. Więcej, potrafił nawet pojawić się w nim, choć było to niezwykle skomplikowane i obarczone wielkim ryzykiem. Czynił to wielokrotnie, zanim popadł w mechaniczne odrętwienie. Kiedyś nie był tak obojętny. Brał odpowiedzialność za fabułę i ludzi. Był wówczas potężny i miał poczucie misji. A dziś? Zgarbiony starzec, wypalony do cna. Kiedy przestał ingerować? Chyba po tym, gdy ludzie zaczęli się dopuszczać rzeczy przeraźliwszych niż jego wyobraźnia, niosąc jednocześnie jego sztandary. Tak, wówczas zabolało. Po tej dotkliwej porażce, obiecał sobie iż już nigdy nie będzie się wtrącać. Z czasem, dobroczynny umysł wyrzucił z pamięci ślady tamtej porażki, płacąc jednak cenę za nieświadomą obecność. Przekonał się, że ucieczka w zapomnienie jest ślepym zaułkiem. Przecież nie da się uciec od samego siebie i własnej mocy.
    W jednej chwili podjął decyzję i spowolnił obraz do normalnego tempa. Wszystko stało się jasne i czytelne. Zajęło mu chwilę zorientowanie się w tym co widział na ekranie. Nic nie było takie jak pamiętał. Wszystko poszło do przodu. Ludzie rozwijali się w niesamowitym tempie, sięgając najodleglejszych zakątków, zapuszczając się również poza granice własnego świata, w kosmos. Poczuł dumę, którą jednak zastąpił smutek. Z każdym odkryciem wiązały się nadzieje, lecz ludzie nie stawali się wcale lepsi. Wręcz przeciwnie, Ziemia wyglądała na bardzo nieprzyjazne miejsce. Znów będzie musiał interweniować. Miał pewność, że bez problemu przypomni sobie jak tego dokonać.
   Jednak, wspomnienie poprzednich porażek powstrzymywało go przed natychmiastową realizacją pomysłu. Zbyt dobrze pamiętał gorycz własnych upadków. Gdy się zastanowić, to nawet gdy był w kwiecie wieku i sił, nie był w stanie zawrócić ich z podjętej drogi. Jego projekcje skupiły na nim spojrzenie nielicznych, lecz większość pozostała głucha i ślepa. Najbardziej szalona próba, czyli ingerencja przez człowieka wewnątrz filmu, dała efekt na czas jakiś, lecz jej echo dawno przebrzmiało. Jeśli wówczas zawiódł, to jak mógł próbować dziś? Im bardziej się nad tym zastanawiał, tym częściej rozważał nową koncepcję. Tak, musi tylko mądrze wybrać. Właśnie wtedy go zobaczył. Był młody, pełen ideałów, dobry. Idealny dla jego planu. Nie stracić go z oczu.
    Czas mijał, a on dyskretnie mu się przyglądał. Interweniując w jego życie, umiejętnie dozował radości i smutki, ubogacając jego doświadczenie i charakter. Gdy był pewien podjętej decyzji, zadziałał. Wypadek w którym zginął, był dramatem dla najbliższych, lecz miał ocalić coś więcej.

  Pozbawiony namacalnego ciała, wydarty wyświetlanemu filmowi, pofrunął przez ciemność niematerialnego niebytu. Oczywiście uleciał ku jedynemu jasnemu punktowi, wprost w obiektyw projektora. Siłą woli operatora, został wyciągnięty z tunelu niematerii i opadł na zimną podłogę. Przed sobą ujrzał brodatego starca, wpatrującego się w niego z wyczekiwaniem. Nawet na chwilę nie przestającego kręcić korbą aparatu. Widok był szalony, bowiem na ścianie obraz przesuwał się z niewyobrażalną prędkością. Brodacz drżał z podniecenia a jego oczy świeciły niewiarygodnym blaskiem.
- Kim jesteś? Co to za miejsce? Co ja tu robię? - zapytał młodzieniec.
Operator już miał otworzyć usta, by udzielić mu wszelkich odpowiedzi, gdy zrezygnował. Zamiast tego, najbardziej uprzejmym tonem na jaki było go stać, rzekł:
- Za chwilkę dowie się pan wszystkiego – zapewnił z uśmiechem – Proszę tylko, by zastąpił mnie pan na moment przy aparacie. To bardzo ważne by film nie zatrzymał się nawet na chwilę.
Mężczyzna podszedł do aparatu i płynnie przejął korbę. Staruszek odsunął się i westchnął, po czym otworzył tunel niematerii i rzucił się weń niczym w wodę.
Znikając nie przestawał się uśmiechać.
- Po co mu wyjaśnienia? - pomyślał – Nie warto go obciążać. Im mniej wie, tym bardziej jest godny misji którą mu powierzam.
Z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku, złożył ofiarę sam z siebie i rozpłynął się w nicości a świat zadrżał z nadziei.


Nowy operator był zagubiony. Nie wiedział po co kręci korbą, lecz czuł że to niezmiernie ważne. Nie wolno przestawać. Gdzieś musi być powód i sens.

piątek, 10 lutego 2017

Motylek

Tylko chwilka jest dla motylka
promień słońca, łopotów kilka
więc się myślą daremnie nie trudzi
to go właśnie odróżnia od ludzi
co gdy tylko o szczęściu zamarzą
to się zaraz rozterką karzą
zamiast przykład wziąć z tego motylka
i chwil swoich pochwycić kilka  

poniedziałek, 6 lutego 2017

Gorsze dzieci

nie zerkaj w dziecięce oczy
własna cię prawda pochłonie
nie patrz w cierpienie głębokie
odwróć szlachetne swe skronie
ważniejsze są nasze krzywdy
w kraju, co tętni prawością
przegonią obcą sierotę
w strachu przed własną nagością
wystawią na cel mordercy
pogrzebią w tumanie piasku
by trwać w kreowanej pozie
nadać obłudzie blasku
gdy zechcesz, bez problemu
znajdziesz powodów bez liku
by się odwrócić plecami
w moralnym swym uniku

więc nie patrz w smutne oczy
w spłakany ich frasunek
one ci szczerze pokażą
twój własny wizerunek...

sobota, 4 lutego 2017

Epidemia

Zaraził pan, panią uśmiechem
a ona go innym posłała
choroba ta z każdym oddechem
beztrosko się rozprzestrzeniała

Nim pierwsze przywieźli ofiary 
do zawsze poważnych lekarzy
już śmieje się młody i stary
a smutek nikomu nie marzy

I tak bez wystrzału żadnego
zaraza wnet świat pokonała
bądź zawsze radosny dlatego
że tak właśnie uśmiech działa