czwartek, 30 czerwca 2016

z cyklu: rymy częstochowskie, ale z serca

Jeden gol na cztery mecze
tak obrona nam wymiecie
nie strzelili bramki Niemcy
Irlandczycy tacy wielcy
nie strzeliła Ukraina
więc jej zrzedła bardzo mina
mamy Glika i Pazdana
co za duet proszę Pana

Pod francuskim niebem
przechodzimy siebie
nie bacząc na trupy
już wyszliśmy z grupy

I choć Milik wciąż nie strzela
i nas bierze nań cholera
Lewandowski też bez gola
trudna w Euro jego rola
to się jednak znów przebili
i Szwajcarów przerobili
co tak grali że aż miło
lecz się w karnych im spieprzyło

Pod francuskim niebem
przechodzimy siebie
i robimy falę
Polska w ćwierćfinale

Ronaldo i spółka
robią błędne kółka
szukając sposobu
by nam zadać bobu
lecz im się nie uda
i znów będą cuda
Portugalia leży
Polska w medal mierzy

Pod francuskim niebem
przechodzimy siebie
półfinału smaku
skosztujesz dzieciaku

niedziela, 26 czerwca 2016

Oficyna


Szare tynki na ponurym murze
Jak płaszczów łachmany
Cegła wyszczerbiona na nic nie spogląda
Zwrócona całą sobą do wewnątrz
Po cóż jej świat matowy
Pyłu starych cementów pełen
Cieć z miotłą która nie zamiata
Kwietnik co ziemią nigdy się nie zakrztusił
Paszczą rozwartą tryumf betonu wieszczy
Obcość wykrzykując zieleni wszelakiej
Nowy przestwór oceanu na śmiałka czeka
A wóz się nie nurza i nie brodzi
Lecz kurzy w rogu podwórka
Tam trzepak stał wszechmogący
Towarzysz zabaw i radości niewinnych
Dziś w internecie dzieciaków szuka
Lecz nikt mu zaproszeń nie wysyła
Nie spoglądamy w szarość
Oczy nie widzą szukając drogi
Wszystko na wierzchu a skryte
Sprzątać nie trzeba już
Nikt nie każe, nie wymaga
Sekretarz z wizyta nie przyjedzie
Niech trwa kurzu i zaniedbania dyktatura
Prężąca się lubieżnie i drwiąco na pokaz
Niewidoczna, szara i ponura
Kolory z zewnątrz...
Tu jest oficyna Drodzy Państwo!

wtorek, 21 czerwca 2016

Co by tu? (triolet)

Po cóż wybierać między tym co lubię
serce pazurem swych chęci rozdzierać
gdy każda strona znaczy tyle samo
zawsze dylemat między tym co lubię
a diabeł wredny podsyła pokusy
czego bym nie złapał coś innego gubię
nie chcę wyborów między tym co lubię
serca pazurem brutalnym rozdzierać

niedziela, 19 czerwca 2016

Ile kosztuje czas?


Zamienię życie na pieniądze
ot, nowe ogłoszenie w prasie
materializmu karmić żądze
bez marzeń łatwo wyżyć da się

rozmienić czas co nadal bije
utopić w chwilach zapłaconych
wszak wszystko mogę, póki żyję
myśl oszukanych i straconych

środa, 8 czerwca 2016

Opowieść wigilijna 2015

    Dwanaście potraw dumnie prezentowało się na białym obrusie. Podniosłej atmosfery w niczym nie umniejszały czerwone plamki po barszczu, pojawiające się tu i ówdzie. W powietrzu unosił się wszechogarniajacy zapach postnej kapusty, a martwe oko karpia radośnie odbijało żółty blask żyrandola. Wigilia, czas pokoju i oczekiwania. Już po przedświątecznej gorączce. Po nerwowych poszukiwaniach idealnego prezentu. Wolność, od trosk codziennych, od pracy bez satysfakcji, pośpiechu i wielu innych rzeczy uporczywie zmazujących to poczucie ulgi, które dziś malowało się na twarzach współbiesiadników. Porozsadzani wokół stołu, w nowych lub tych pamiętających lepsze czasy garniturach. W sukienkach skropionych najmodniejszymi perfumami i w kreacjach woniejących naftaliną. Jedni pod krawatem, inni w lekko rozpiętych kołnierzykach, lecz dumni, rumiani, spokojni. Tego wieczoru zjednoczeni i równi. Siedzący twarzą do siebie w ciepłym, spokojnym salonie. Wszystko zgodnie z tradycją: sianko, opłatek, choinka, wolne nakrycie przy stole. Wódeczka wciąż chłodziła się w oczekiwaniu narodzin Chrystusa. Po nich święta, więc dziś jeszcze za wcześnie na trunki. Ale nic to, przecież się nadrobi, wszak to Polska właśnie. Oby do pasterki.
         Kolęda nie płynęła już z gardeł, pozwalając wyręczyć się wiszącemu na ścianie telewizorowi. Wiele ciekłokrystalicznych cali, oczko w głowie gospodarza, co i rusz przygrywało na sentymentalną, nieco patetyczną nutę. Nawet audycje reklamowe podnosiły nastrój dobroci, wszak dzięki nim nakarmione zostaną kolejne dzieci a błogi uśmiech zawita na zmęczonych twarzach ich rodziców.
          W dni takie jak ten, wszyscy stajemy się lepsi a dobro tryumfuje nad swym odwiecznym oponentem. Co najwyżej między jednym a drugim frykasem, ktoś kogoś pociągnie za rękaw, przypominając by nie kłócić się dziś o politykę. Zresztą nawet partyjni piewcy mówili dziś jednym głosem, sącząc dźwięki przyjaźni i miłości ogólnoludzkiej. Święta, święta..
       Gdzieś między sernikiem a makowcem, rozbrzmiał nerwowo dzwonek. Biesiadnicy rozejrzeli się po sobie zaskoczeni, nie wiedząc któż mógłby być owym gościem spóźnionym. Gospodarz ruszył w stronę drzwi i zniknął w przedpokoju. Cały salon utonął w ciszy i oczekiwaniu. Szmer rozmowy przy wejściu, stawał się coraz wyraźniejszy. Wreszcie usłyszeli gromkie:
- Proszę stąd iść bo zadzwonię po policję!
       Zaraz po tym trzaśniecie drzwiami dopełnił odgłos zamykanego łańcucha. Ot, na wszelki wypadek. Widząc nerwowe spojrzenia, gospodarz zdał relację z próby naruszenia miru domowego przez jakiegoś przybłędę, chyba cygana, bo taki smagły i nie mówił po polsku.
- Ale co chciał?
- Nie wiem, chyba żebrak jakiś?
- Robić im się nie chce, wszystko za darmo im się marzy.
- Ty lepiej pilnuj Mietek, żeby Ci czegoś nie ukradli z podwórza. Wiesz słyszałem o takich przypadkach: Jeden wchodzi po szklankę wody a w tym czasie inni plądrują mieszkania.
Chwila nerwowej lustracji zza firanki i rozluźnienie na twarzy właściciela:
- Poszedł sobie. Chyba wystraszył się tej policji?
- I dobrze, z takimi trzeba krótko. Nie dość, że robić im się nie chce, to jeszcze nic nie wnoszą do naszej wielowiekowej kultury.
      Pewność siebie i poczucie bezpieczeństwa wróciły, choć temat uchodźców, Arabów i Cyganów, powoli zaczął dominować w ogólnym dyskursie. Każdy miał pomysły, recepty lub gotowe rozwiązania. Usta wyrzucały słowa pośród sypiących się okruszków i kapiących z widelców kropel. Głosy stawały się coraz bardziej podekscytowane, chwilami zagłuszając brzęczący telewizor.
      Tylko jedna osoba siedziała milcząca i zatrwożona. Gospodyni czuła, że coś jest nie tak Bardzo nie w porządku. Bolesne ukłucia w sercu, nie pozwalały się skupić i przejść do porządku nad własnym, podświadomym niepokojem. Omiatając wzrokiem salon, spojrzała na puste nakrycie i zrozumiała..
       Wybiegła przez drzwi, mocując się przez chwilę z łańcuchem. Na ciemnym podwórku lekko prószył delikatny śnieżek, tworząc na ziemi białą pierzynkę. Do rana wszystko utonie w puchu, lecz teraz jeszcze przebijały spod niego brązowe grudy zmarzniętej ziemi. Na niej dostrzegła wydeptaną ścieżkę, prowadzącą od furtki do drzwi, i kilka mniejszych śladów odchodzących w bok. Ruszyła ich tropem, zatrzymując się przed drzwiami stodoły. Wchodząc do środka, wcisnęła stary, izolowany przed wilgocią kontakt. Pojedyncza żarówka, wisząca na długim kablu, rozżarzyła się, omiatając odległe kąty półmrokiem. Gospodyni oniemiała. W narożniku, na sianie, siedzieli mężczyzna i kobieta nakryci kocem. Ona trzymała na rękach maleńkie zawiniątko, którego zawartość nie stanowiła żadnej tajemnicy. On otaczał ją ramieniem wtulając swą brodatą twarz w jej ciemne włosy. W ich oczach zmęczonych życiową porażka i pogodzonych z losem tułacza, było coś jeszcze. Jak gwiazda na czarnym niebie, tliła się tam nadzieja.
      Helena widziała tę scenę zbyt wiele razy by przejść nad nią do porządku. Podjęła decyzję, zaprosi ich do domu. Wypełni puste miejsce i odwieczna tradycję tego dnia. Nim doszła do drzwi domu, zdała sobie sprawę z nierealności tego postanowienia. Wyobraziła sobie reakcję Mietka i innych gości, którzy przed chwilą dość jasno wyrazili swą własną wyższość. Wchodząc do kuchni zgarnęła kilka naczyń, nakładając do nich co lepsze kąski. Zaparzyła termos herbaty z cytryną, zawijając całość w ręcznik. Wymknęła się ponownie i położyła całość przed obcymi. Na próbę podziękowań, położyła palec na ustach i wyszła..
Siedziała milcząca w ciepłym i pełnym gwaru domu.
- Co Ty taka milcząca Helena? – spytał Mietek.
- Nic, nic. Tak mi się coś przypomniało – odrzekła, wpatrując się w puste, nigdy nie wykorzystane nakrycie.


      Pasterka rozbrzmiewała radością i biciem dzwonów. Oni siedzieli w stodole, wreszcie pozbywając się uczucia głodu. Dziś  to ich świat i ich miejsce. Kto wie co będzie jutro? Dziś jest dziś...