sobota, 26 marca 2016

Dwie strony snu



Dzień


      Leżąc na piasku, wpatrywał się w spokojne morze. Błękitno-zielony odcień przelewał się leniwie, z rzadka rodząc wyższą falę. Kochał to zwierciadło słońca. Jego jasną i balsamicznie kojącą strukturę. Ciepło żółtego kręgu radośnie podgrzewało krew pompowaną do serca. Ogrzewało kości i umysł. Z przyjemnością spędziłby na plaży całe życie, lecz musiał się zabrać do pracy. Z przykrością wypuścił z dłoni drobne kamyki, które bezdźwięcznie opadły na jasny dywan piasku. Niechętnie uniósł się i pomaszerował w kierunku domu. Zasiadając na werandzie miał już gotowy plan. Doskonale wiedział o czym napisze tym razem. Stukając w klawiaturę, odpływał. Unosił się w dalekie światy. Wcielał w ludzi nieznanych, a jednak jakże mu bliskich. To zabawne jak bardzo byli do niego podobni. Pisał o różnych sprawach, zawsze starając się wyobcować sam z siebie, a jednak w jakiś szaleńczy sposób, znajdował w nich to co rodziło się w nim samym. Wszyscy jego bohaterowie, w gruncie rzeczy byli z nim złączeni jakąś niewidzialną nicią. Jak pajęczyna, która oplata stary strych, a jednak swe źródło ma zawsze w jednym miejscu.
       Z łatwością wcielał się w inne postaci. Przejmował ich myślenie, uczucia, nawyki. Niektórzy twierdzili, iż to kwestia jego wrażliwości. Inni wskazywali na niewyczerpane pokłady wyobraźni. Niekiedy jednak doszukiwał się w sobie jakiegoś szaleństwa. Rozsypanego wzoru, który pozwalał mu tak łatwo przesiadać się z jednego ciała do drugiego. Uwielbiał pisać, a może właśnie nie? Może tylko to sobie wmawiał? Czasami był to proces niezależny od niego. Po prostu musiał, a przymusu nie znosił. Może zatem wcale nie lubił, lecz wmawiał to sobie by łagodzić uczucie niewoli?
       Niezależnie od źródła, potrafił z tego żyć. Jego książki rozchodziły się w dużych nakładach. Były tłumaczone na inne języki i trafiały w miejsca, w których on sam nigdy nie był. Ludzie są podobni, a pasje i emocje to zawsze język uniwersalny. Dzięki temu, że odwoływał się do nich, jego twórczość też taka była.Stałe zarobki i możliwość robienia tego co się lubi, niosły szczęście i spokój. Choć w dzieciństwie widywał zatroskane miny rodziców, bojących się o jego przyszłość i z lękiem traktujących jego fantazje, to jednak właśnie one zapewniły mu dom nad ciepłym oceanem i dość beztroskie życie. Pisał bo musiał, kochał, miał coś do powiedzenia.
       Wystukując kolejne słowa, zamyślił się na chwilę. Trudne miejsce. Punkt w którym jego bohater będzie zmuszony dokonać dramatycznego wyboru. Sięgnął po szklankę z chłodnym mojito, w którym brązowy cukier opadł na dno, gubiąc oparcie, jakie zapewniały mu wcześniej, rozpuszczone już kostki lodu. Rześkość drinka ostudziła emocje i rozterki. Zimną dłonią rozgarnął włosy i wrócił do pisania. Bardzo chciałby oszczędzić swoim bohaterom trosk. Jednak sens i morał były ostatecznym wyrokiem. To one nadawały kierunek i wymuszały rozwiązania. Skazywały na śmierć lub potępienie. Nieraz zastanawiał się, czy sam potrafiłby dokonywać ich wyborów? Chyba nie. Niesamowite do jakiego stopnia byli niezależni od jego woli, choć wszystko co było ich udziałem, rodziło się w jego głowie.
      Ostatnimi czasy, dostrzegał, iż jego dzieła kończą się bardziej tragicznie. Kiedyś pełne uśmiechu, teraz nabierały smutnych tonów i ciemnych puent. Od jak dawna tak się działo?
      Co więcej, o ile w dzień czuł się znakomicie, to noc napawała go niechęcią. Coraz rzadziej rzucał się w jej objęcia imprezując. Wybrany styl życia, sprawiał iż najczęściej zasypiał dość wcześnie. Spał długo, a mimo to nie budził się zrelaksowany i wypoczęty. Nic nie pamiętał i czuł niepokój, który znikał dopiero z pierwszymi promieniami słońca. Uczucie, iż stan ten pochodzi właśnie z nocy, sprawiało że myślał o niej niechętnie. Coś było nie tak, jak być powinno. Lecz teraz dzień jeszcze. Sporo pisania i życia nim noc nastanie. Nim zamknie zmęczone oczy i zaśnie w niepokoju.


Noc


       Przebudził się z potwornym bólem głowy. Kac i zmęczenie ostatniej nocy bezlitośnie dały o sobie znać. Chłód obskurnego i wilgotnego pokoju, wbijał lodowe igły w umęczone ciało. Spojrzał na zegarek, minęła czwarta po południu. Jego tryb życia i brak stałych zajęć sprawił, iż dawno rozregulował się sławetny wewnętrzny zegar. Spał w dzień, żył w nocy. Niczym jakiś wampir, lecz który z nich upadłby tak nisko by kraść? Niegdyś posiadał zręczne palce, które pozwalały, nieuchwytnie dla postronnych, pozbawić kogoś portfela. Wskutek wiecznych pijaństw i lenistwa, postradał i tę przydatną umiejętność. Teraz najczęściej włamywał się bez zbędnych ceregieli. Było mu wszystko jedno: sklep, biuro czy prywatne mieszkanie. Z czasem łupy stawały się coraz mniej okazałe. Niekiedy po prostu kogoś obrabował z nożem w drżącej dłoni. Stawał się bezmyślnym zakapiorem, wyzutym z uczuć i skrupułów. Instynkty wiodły go poprzez noc i miejsca pełne przemocy. Śmierdzące tanim alkoholem, nieczyszczonymi podłogami. Pełne drobnej żulii, dziwek i ich alfonsów. Ukraść, zapić, zapomnieć. Jakże smutny schemat. Czuł się wyprany ze wszystkiego. Nic w nim nie zostało z uroczego dziecka kopiącego piłkę na brudnych podwórkach.    
      A może jednak? Może coś się w nim jeszcze tliło? Dałby głowę, że to w snach jest inny. Wiedzie normalne życie. Jest szanowany i nie cierpi głodu. Ubiera się dobrze i robi co lubi. To one sprawiły, iż jeszcze boleśniej odczuwał beznadzieję swego żywota. Nikt wszak nie marzy by być zakapiorem z problemem alkoholowym. Przez te resztki sumienia, nawiedzające go, gdy chrapał po ciężkich nocach, coraz bardziej obawiał się snu. Odwlekał jak mógł i zasypiał dopiero nad ranem. Tak mijał mu dzień, a budząc się wcale nie był bardziej wypoczęty, lecz pełen niepokoju, który znikał wraz z pierwszym kieliszkiem. Nie mógł nawet pomyśleć, że coś jest nie tak jak powinno. Każdy kąt i myśl, wystarczająco jasno krzyczały, iż w jego życiu wszystko jest nie w porządku. Lecz nic to, nim ranek przyjdzie to cała długa noc przed nim. Ona miłosiernie otuli swe ciemne dzieci. Dziś ma ważne spotkanie od którego wiele może zależeć. Może krok w dobrym kierunku? Z bezkształtnej masy drobnych bandytów do członka większej struktury? Mafia zapewniała dobre życie i ochronę, lecz nigdy za nic. Za wszystko trzeba płacić.


Dzień


     Wizyta u psychoanalityka wiązała się z jakąś formą upokorzenia. Przyznanie się przed sobą, iż nie radzi sobie z własnymi problemami, było całkiem bolesną porażką. I to on, człowiek sukcesu, szanowany autor poczytnych książek. Facet z wyobraźnią zdolną wymyślić i rozwiązać każdy problem, a tutaj zupełnie bezradny wobec własnych obaw przed snem. Leżenie na kozetce nie przyniosło natychmiastowych efektów. Nie był w stanie sięgnąć do podświadomości, nie dał się również zahipnotyzować. Wyraźnie jednak widać było, że wszystko co go przeraża, zdarza się gdy śpi. Po kilku wizytach, terapeuta zasugerował połączenie talentu i obawy.
        Dziś pierwszy raz budząc się, nie sięgnął po śniadanie czy kawę, lecz chwycił klawiaturę i starał się pisać bezwiednie i bezmyślnie. Nie szło dobrze, więc zrezygnował z komputera i posłużył się długopisem. Po półgodzinie zerknął na chaotycznie zagryzmoloną kartką. Nijak nie dało się tego czytać. Charakter był obcy a słowa nie tworzyły spójnej historii. Wyglądały jakby skreśliła je niewprawna ręka analfabety, dłoń kogoś chorego psychicznie... Albo pijanego.
       Wpatrywał się z coraz większą ciekawością i wreszcie dostrzegł w bezładnej plątaninie porządek. Pojawił się tam wyjątkowo paskudny drań, pozbawiony zupełnie uroku czarnych charakterów znanych z literatury. Krople potu skapywały z czoła, gdy pochłaniał kolejne słowa, z każdym odkrywając nowe szczegóły. Świat przemocy, krwi i brutalności, odpychał go swoją obcością. Lecz w bohaterze było coś, co rozpoznał bezbłędnie: dylemat i obawa. Rzeczy znane mu nazbyt dobrze. Czyżby jego świadomość tworzyła nowe dzieło w czasie gdy śpi? Poskładał wszystko do kupy i rozpisał na nowo. Opowieść zaczęła się zazębiać i nabierać sensu.


Noc


        Zbudził się z wieczorem. Przez dłuższą chwilę spędzał z oczu obraz normalnego życia. Po chwili ekscytacja i radość wzięły górę nad sumieniem. Drżał z podniecenia i dumy. Zrobił to. Jest kimś. Rozmowa z gangsterem przebiegła dość gładko. Potrzebowali kogoś do brudnej roboty i on według nich nadawał się idealnie. Dodatkowym atutem był fakt, iż nikt nie kojarzył go ze zleceniodawcą. To pozwoliło mu podejść dostatecznie blisko i nacisnąć spust. Bezgłośne pyknięcia podziurawiły ciało, które opadło bezładnie w zdziwieniu. Widział jak matowiały szeroko otwarte oczy. Stał chwilę sycąc się swoim tryumfem, nim rzucił się do bezładnej ucieczki. Lecz nikt go nie gonił. W ciasnych, nocnych uliczkach, ludzie doskonale wiedzą kiedy odwrócić wzrok.
       O dziwo nie poczuł lęku ani obrzydzenia. Wypełniło go poczucie władzy, towarzyszące chwili gdy obserwował uciekające życie. Tej nocy nie potrzebował alkoholu. Wypił jedynie dla zabicia czasu. Umysł miał ostry i jasny. Chciał by taki pozostał, dzięki czemu mógł sycić się każdą milisekundą. Pokaźnych rozmiarów koperta, wypełniała kieszeń skórzanej kurtki. Pistolet zniknął w odmętach lodowatej rzeki. Pierwszy raz od dawna, wracał do domu pamiętając swą drogę. Zasnął szczęśliwy i nasycony.
       Tak było wczoraj. Teraz w chwilę po przebudzeniu, odruchowo sięgnął po butelkę. Popatrzył na nią ze zdziwieniem, z niemym pytaniem: cóż mogła mu ofiarować? Odstawił na blat bez otwierania i podniósł z łóżka. Spojrzał w lustro i pierwszy raz od dawna się ogolił. Władza którą posiadł, zmieniła go. Stał wyprostowany i dumny. Nie mógł się doczekać kolejnego zadania. Oby przyszło jak najprędzej.


Dzień


     Zbudził się przerażony. Ogarnięty paniką, z trudem łapał powietrze. Wszystko pamiętał. Miał świadomość, że w śnie zastrzelił człowieka. Jakże wielką radością i dumą go to napełniło. Na samo wspomnienie zwymiotował do zlewu. To już nie było tylko podświadome pisanie. Coś się zmieniło, otworzyły się nowe drzwi. Wrota chaosu i zła. Ile by oddał za to by wrócić do poprzedniego stanu, by znów nie być świadomym nocnych majaków. Powoli się uspokajał. Przecież to tylko sen. Choć tak realistyczny i pełen negatywnych emocji, to jednak nieprawdziwy.
      Rezygnując z porannej toalety, sięgnął po szklankę soku i wcisnął się w bawełniany podkoszulek oraz szorty. Wybiegł na poranną przebieżkę. Dbania o siebie nie zmieni nawet zakapior ze snu. Biegł jasnymi, budzącymi się ulicami, pełnymi niedobudzonych ludzi i unoszących się rolet. Mijał rozkładające się stragany i sprzedawców polewających chodniki wodą. Przebiegając obok sklepu z elektroniką zatrzymał się zdumiony. Na ekranie wielkiego telewizora ujrzał twarz ze swojego snu. Odrętwiały wszedł do sklepu i wysłuchał wiadomości. Chłonął każde słowo dziennikarza, dzięki czemu dowiedział się, iż ofiarą był lokalny polityk, zwalczający przestępczość w jakże odległym od tego miejsca mieście. Świat stał się mały jak nigdy wcześniej, wiadomość lotem błyskawicy wędruje w nim z jednego miejsca w drugie. Twarz ofiary z jego snu, zyskała imię, nazwisko i miejsce zamieszkania. Jakie jest prawdopodobieństwo takiego odkrycia? Zerowe? A jednak się stało.
       Powłócząc nogami wrócił do domu. Rozważył wszelkie możliwości. Nie mógł sam odpowiadać za tę zbrodnię. Nawet zakładając działanie w nieświadomości, nie dałby rady pokonać takich odległości. A jednak był w jakiś sposób związany z tym morderstwem. Co więcej, czuł radość i dumę z jego popełnienia. Obrzydzenia nie umniejszał fakt, że nie były to jego własne uczucia. Łączność z bohaterami jego książek, nabrała teraz nowego wymiaru, całkiem namacalnego.
      Właśnie stanął przed dylematem, jakie uwielbiał tworzyć wykreowanym przez siebie postaciom.


Noc


       Gigantyczna radość trwała tylko chwilę. Później zastąpiło ją oczekiwanie na nowe zlecenia. Nie były one godne uwagi: Ot, coś przynieść, zawieźć, odzyskać jakiś dług, zastraszyć sklepikarza. Czuł niedosyt, chciał znów zabijać i z czasem zyskał okazję. Marzył by każda noc kończyła czyjeś życie, lecz musiał się zadowolić tym co było mu dane.
       Pił niewiele, mało też mówił. Wśród bywalców spelun, wieść rozchodziła się szybko, toteż większość jego dawnych znajomych odnosiła się do niego z chłodną rezerwą. Byli jak dzieci, które zadowalają się tym co jest i nigdy nie sięgną po więcej. Cóż, nie każdy nadaje się by posiąść jego władzę. Zostać panem cudzego życia.
       Brak alkoholu miał też negatywny skutek, coraz więcej bowiem pamiętał ze swoich snów. Dysonans między tymi dwoma światami, tym boleśniej kaleczył upajającą się nowym zajęciem duszę. Tamten ktoś z jego snów, był brutalnym natrętem, cierniem który nie pozwalał zapomnieć o tym co kiedyś było ważne. Och, z przyjemnością zająłby się takim świętoszkiem, gdyby to było możliwe. Uwolniłby się wówczas raz na zawsze z poczucia dyskomfortu. Lecz jak zabić coś co rodzi się w tobie samym?


Dzień


      Z biletem w dłoni wsiadał na pokład samolotu. Urocza stewardessa zaserwowała mu uśmiech rodem z prospektu reklamowego. Zajął swoje miejsce i oddał się rozmyślaniu. Od wielu tygodni nie mógł normalnie żyć. Postać z jego snów coraz bardziej nurzała się w krwi. Noce były źródłem udręki a poranki i przebudzenia owocowały wyrzutami sumienia. Nie mógł tak trwać w stanie bezradności. Wielokrotnie rozważał wszelkie za i przeciw. Notował każdy element, który mógł go przybliżyć do mrocznego alter-ego. Wiedział już wystarczająco wiele, by znaleźć go bez większego trudu. Oczywiście, że się bał. Byli ze sobą tak złączeni, że trwanie tylko jednego z nich mogło się okazać zupełnie niemożliwe. Drugi działał wyłącznie gdy pierwszy spał. Dopuścił możliwość, że są jedną duszą w dwóch ciałach, które nadają własny kolor niematerialnemu bytowi. Jeśli miał rację, to wyeliminowanie jednego z nich, może zakończyć istnienie drugiego. A jednak musiał spróbować. Obawa przebudzeń była bardziej przerażająca od ewentualnej śmierci.    
      Wariant optymistyczny zakładał, że kiedy go znajdzie, to jego zły cień będzie spał, co pozwoli wyeliminować go bez walki i ryzyka. Już za parę godzin wszystko się rozstrzygnie. Zupełnie jak w jego książkach, decyzję podjęto i wszystko podporządkowało się puencie. Jeszcze sporo czasu, musi się zdrzemnąć.


Noc


        Lęk był coraz silniejszy. Wyimaginowana postać z jego snów, zdawała się go ścigać. Czy to własna podświadomość domagała się śmierci w zamian za wszelkie zło, którego dokonał? Psycholog miałby pewnie pole do popisu, ale nie wierzył tym szarlatanom. Wiedział, że coś nadchodzi i poddał się temu w oczekiwaniu. Wszystko się rozwiąże po jego myśli. Chwilowe, senne szaleństwo minie. Zatopi się we władzy i sile, które posiadał. Na wszelki jednak wypadek, rozglądał się baczniej i spał z bronią.


Dzień


     Wchodząc po schodach, rozpoznawał każdy szczegół. Obluzowany stopień, spalona żarówka. Wszystko było mu dobrze znane, jak film który sam wymyślił. Wiedział, że drzwi nie będą zamknięte na klucz. Jego cień czuł się ostatnio zbyt potężny by martwić się takimi detalami. Zatrzymał się przed nimi i nacisnął klamkę. Zgodnie z oczekiwaniem odstąpiły z lekkim skrzypieniem, otwierając drogę do zaniedbanego wnętrza. Zajrzał przestraszony, ale dźwięk najwyraźniej nikogo nie zaalarmował. Skradając się wszedł do środka. Przemierzył krótki przedpokój i stanął w progu pokoju.
       Ujrzał go śpiącego na boku. Leżał nieco skulony, trochę jak zwierzę. Zauważył brudne, przetłuszczone, zbyt długie włosy. Zepsute zęby. A jednak oddech spokojny i miarowy, zupełnie inaczej niż u niego, czuł bowiem swój niepokój i napięte postronki nerwów. Powoli krok za krokiem zbliżył się do łóżka. Wyciągnął zakupiony na miejscu pistolet i odbezpieczył go, przystawiając do skroni śpiącego. Teraz tylko pociągnąć za spust i wszystko się wyjaśni.

Noc


      Sen stał się dziwny. Cudzymi oczami widział swoja klatkę schodową. Skradał się przez zagrzybiony przedpokój. Chwilę później doznał szoku, widząc siebie samego, leżącego w brudnej pościeli. Podszedł i przystawił lufę pistoletu do własnej skroni. Coś było bardzo nie tak, ten sen był zbyt realistyczny. Czuł napięcie i wątpliwości, lecz wiedział że strzeli. Atak paniki zbudził go brutalnie. Otworzył oczy.


Teraz


    Przez chwilę ich spojrzenia się spotkały. Rozpoznali się błyskawicznie. Nie mieli przed sobą większych tajemnic, choć ten który stał, miał przewagę wynikającą z faktu, iż pierwszy zdał sobie sprawę, że wszystko to jest realne. To on podjął decyzję i znalazł się tutaj. Był mocą sprawczą tego spotkania. Stał teraz przyciskając lufę do głowy drugiego. Pełen obaw, lecz jednak uprzywilejowany.
      Drugi bynajmniej, nie zamierzał ginąć. Z niejednej trudnej sytuacji się już wykaraskał. Nie miał też skrupułów, które blokowały pierwszego. Miał szczęście, że ich dusze połączono do tego stopnia. Dzięki temu dostrzegł ostrzeżenie, które dawało mu cień szansy.
       Przelotny błysk wzajemnych spojrzeń, nie był wcale długi jak w filmach, a jednak zawarło się w nim całkowite zrozumienie. Palec pociągnął za spust, dokładnie w chwili, gdy druga ręka zacisnęła się na broni ukrytej pod poduszką. Echo dwóch wystrzałów zlało się w jedność.
       Emocje owładnęły jego umysłem. Spojrzał na łóżko, na którym leżał morderca. W jego głowie wykwitła nierównomierna dziura z osmalonymi krawędziami. Krwi wcale nie było tak wiele, jak można by się spodziewać. Otrzepał kawałki czaszki ze swego płaszcza i odetchnął.
      Jednak da się. Tamten nie żyje, a on tak. Choć przez obcowanie ze złem sam stał się mordercą, to jednak odzyskał własną noc. Już nie będzie dzielił z nikim swego życia.
        Odwrócił się i ruszył w stronę drzwi. Z każdym krokiem szło mu się coraz trudniej. Spojrzał na nogę i ujrzał skrwawione biodro. Najwyraźniej został postrzelony i stracił sporo krwi. Przed oczami zrobiło się ciemno a ciało z łoskotem osunęło się na lepką i brudną podłogę.


     Wezwana na czas karetka, uratowała go przed całkowitym wykrwawieniem, oddając jednak w ręce policji. Żył, lecz nie czekało go nic dobrego. W trakcie zabiegów, w obecności wielu świadków, mamrotał o zabójstwie polityka, podając przy tym wystarczająco dużo faktów.
       Proces był krótki i pokazowy, a wyrok zapadł na długo przed jego ogłoszeniem. Niecywilizowane kraje nie przejmują się moratorium na wykonywanie kary śmierci, toteż stał w niemym oczekiwaniu gdy zakładano mu sznur. Jeszcze chwila i wszystko się skończy. Mimowolnie uśmiechnął się, zdając sobie sprawę, iż jest właśnie w sytuacji wielu swoich bohaterów, którzy musieli odpowiedzieć za własne decyzje. Pogodził się z losem. Może nawet zasłużył? Czyż nie czuł radości z popełnionych zbrodni? Cóż, że nie były to jego własne odczucia? A może właśnie były? Czyż jego śmierć nie udowodni, że naprawdę byli jednością. Dwa ciała z jedną duszą. Awers i rewers tej samej monety.



Watpliwość

Sto pytań nienazwanych
I zewsząd odpowiedzi
Lecz żadnej doskonałej
Wątpliwość w sercu siedzi

A wiatr się nie zapyta
Gdy wreszcie przyjdzie czas
Lecz zdmuchnie ślad kopyta
I zatrze pamięć... Nas

Pytania, pytania, pytania
Odpowiedź bez słuchania
Nim chwila przyjdzie ciszy
Niechże nas świat usłyszy

wtorek, 22 marca 2016

W testu okowach

Czerwień krwista i wyrazista
Błękitu nieba barwa czysta
Żółty cieplutki jak letnie słońce
Zieleń soczystej trawy na łące
Pomarańczowy jak szklanka soku
Czerń co dodaje mej duszy mroku
Takie kolory me kółko zawiera
Niech psychologom test sponiewiera

niedziela, 20 marca 2016

Moja Marzanna

Przez okno swoje już wypatruję
pierwszych oddechów wschodzącej wiosny
zazielenienie w sercu poczuję
w twarzy rozkwitnie uśmiech radosny

Odejdą zimno i ciemne chmury
przegnane słońca jasnym promieniem
żegna się z nami już świat ponury
czas na wiosenne przeobrażenie

Więc rymowaną ciskam Marzannę
w odmęty Odry, w ciemne jeziora
nadzieje budzę swoje poranne
bo wreszcie wiosny nastała pora

wtorek, 15 marca 2016

Hiszpańska tęsknota

Może kiedyś polecę
W andaluzyjskie klimaty
Wolniejsze będzie serce
Niźli wędrowni ptacy
Wina skosztuję
W słońcu się skąpię
Tanecznym ruszę krokiem
W głośnej paradzie
Wielkiej radości
Świat tam nie stygnie przed zmrokiem...

niedziela, 13 marca 2016

Czas ucieka i nie czeka


       Przyszły po niego wieczorem. Wyciągnęły do klubu, namawiając na wspólną zabawę. Dał się porwać bez zbędnych ceregieli, zwłaszcza że dziś miał urodziny. Czterdzieste. Dzień o którym najchętniej byśmy zapomnieli, topiąc go w morzu alkoholu i głośnej muzyki. Cóż, że nikt nie pamięta? Może tym lepiej? Bawić się, szaleć, tańczyć i pić. Zaśmiać kajdany wieku. Skruszyć lustrzane odbicia, bezlitośnie ukazujące upływ czasu. Czasem sponiewierać, zszargać, obedrzeć z patosu i odpowiedzialności. Ot, tak po prostu zapomnieć.
       Dobrze, że go namówiły, jeszcze lepiej, iż nie pamiętały. Chyba, że właśnie pamiętały i ciągnęły go na przyjęcie niespodziankę? Poczuł niepokój. Taki rodzaj imprez przytłaczał go najbardziej. Stawiał człowieka jako bezwolnego, zdanego na chęć innych, by zafundować mu przyjęcie. Głupi obyczaj rodem z amerykańskich filmów. Wysiadając z taksówki poczuł kulminację napięcia. Za chwilę wejdą do klubu i usłyszy idotyczne „surprise!”. Podeszli do drzwi i niespodzianka stała się faktem. Lakoniczna kartka przepraszała, informując iż dziś w lokalu jest impreza zamknięta. Bramkarz wzruszył ramionami i z przepraszającym uśmiechem zakomunikował:
- Przykro mi. Ktoś w ostatniej chwili zarezerwował lokal pod swoją czterdziestkę. Zapraszamy jutro.
      Paradoks, jakiś jego rówieśnik lub rówieśnica, gnani tym samym, bliskim mu pragnieniem zapomnienia, pozbawili go właśnie możliwości którą zafundowali sobie sami. Z jednej strony poczuł ulgę, że dziewczyny postanowiły mu oszczędzić przyjęcia urodzinowego, z drugiej jednak coś go zakłuło żałośnie.
- Nie przejmuj się Janusz, pójdziemy gdzie indziej. Wpadniemy tylko po naszą koleżankę, która mieszka tu niedaleko i ruszamy na clubbing.
- W sumie, może to i lepiej? Będziemy przemieszczać się od lokalu do lokalu jak małolaci.
       Po kilku minutach marszu, weszli w ciemne podwórko. Ela zadzwoniła domofonem i w odpowiedzi usłyszała zaproszenie by weszli na górę. Mieszkanie było na pierwszym piętrze. Wchodząc do ciemnego przedpokoju, przywitał się z nieznaną mu kobietą. Zdjął kurtkę i zgodnie z prośbą gospodyni, pozostał w butach.
- Wejdźcie do pokoju proszę. Zaraz się przygotuję.
Nacisnął klamkę i otworzył drzwi. Pokój eksplodował krzykiem i dźwiękiem piszczałek.
- Surprise!
Zszokowany spojrzał za siebie, dziewczyny uśmiechały się figlarnie.
- Myślałeś, że zapomnimy staruszku?
- Ten numer z lokalem, to był majstersztyk. Po tym, w życiu by mi nie przyszło do głowy, że możecie mnie tak zaskoczyć.
- Pewnie. Wiedziałyśmy, że jest zarezerwowane, bo same próbowałyśmy. Na szczęście Dorota nas przygarnęła – tu spojrzały w kierunku gospodyni – Ona też podpowiedziała, że to zmyli Cię kompletnie.
- I miała rację, bez wątpienia.
      W pokoju znajdowala się większość jego znajomych, czekających z uśmiechem by złożyć mu życzenia. Pokoje zabrzmiały muzyką i radością. Wbrew jego obawom, wcale nie czuł się źle na swoim przyjęciu niespodziance. Bawił się świetnie. Tańczył, żartował, pił wino. Co chwilę wymieniał z kimś uprzejmości i przyjmował życzenia.
W pewnym momencie zauważył nieznaną mu kobietę. Wspaniałym, seksownym krokiem podeszła do niego i wyciągnęła dłoń. Odstawił talerzyk i podał jej swoją. Tańczyła wspaniale, była lekka, zwiewna, reagująca na każdy jego impuls. Wraz z ostatnim dźwiękim nachyliła się i całując go w policzek, szepnęła mu do ucha:
- Wszystkiego najlepszego w dniu urodzin. Niech spełniają się Twoje marzenia. Czas ucieka i nie czeka, nie warto więc go tracić.
Juz miał odpowiedzieć, gdy poczuł dłoń na ramieniu. Odwrócił się i ujrzał Kacpra.
- No Janusz, ale dałeś czadu. To było niesamowite.
- To zasługa partnerki – odpowiedział.
- No tak... Oczywiście – Kacper starał się ukryć zdziwienie.
Odwrócił się do nieznajomej i nie dostrzegł nikogo.
- Gdzie Ona się podziała? – zapytał kolegi.
- Niezły z Ciebie numerant. Ale solówkę miałeś piękną. Zupełnia jakbyś tańczył z jakąś kobietą.
- Tańczyłem przecież... tańczyłem? - rzucił z głupią miną.
        Choć miał wrażenie, że wszyscy zmówili się by zrobić z niego durnia, to nikt jednak nie zdradził się ani gestem. Co najmniej kilka osób wspomniało o jego samotnym tańcu, sugerując iż powinien coś robić w tym kierunku. Rzucił się w rytm imprezy, ale nie było już tak samo jak wcześniej.
          Do swego domu dotarł nad ranem. Rozebrał się i bez kąpieli rzucił w chłodną, grudniową pościel. Sen nie przychodził, mimo zmęczenia i sporej dawki wina. Wciąż nie mógł się uwolnić od lekkości tańca i soczystego pocałunku na swoim policzku. Miał nieodparte wrażenie, że to już się kiedyś wydarzyło, że widział ją wcześniej, słyszał ten zmysłowy szept. Coś było nie tak. Niepokój wprawił jego ciało w odrętwienie. Wreszcie umęczony zasnął niespokojnym snem.
        Wstając rano, nie czuł ukojenia. Stojąc nad umywalką spojrzał w zmęczone, spuchnięte oczy i wyjątkowo poczuł brzemię swego wieku. Przyzwyczajaj się, lepiej już było – pomyślał ironicznie. Gdzieś nad jajecznicą dopadła go świadomość. Widelec wysunął się z dłoni i z brzękiem upadł na podłogę, rozrzucając jajka po płytkach. Pamiętał. Widział ją wcześniej. Równo dziesieć lat temu. Podeszła do niego w trakcie imprezy z okazji jego trzydziestych urodzin, którą zorganizował w pracy. Była młodsza, nie tańczyła, ale głos miała ten sam. Ba, był pewien, że nawet życzenia skłądała takie same. Nie, to jakieś szaleństwo.
- Niech spełniają się marzenia. Czas ucieka...

Lata mijały, a on czekał. Wiedział, że będzie jeszcze okazja.

- Szykuj się – powiedziała Jolka stanowczym głosem – To twoje urodziny i impreza, nie wypada żebyś się spóźnił.
Jolkę poznał osiem lat temu, oboje po czterdziestce, oboje z bagażem życiowych doświadczeń. Trafili na siebie jak dwa dryfujące okręty na morzu samotności. Od sześciu lat byli małżeństwem. Ona miała dorastającą córkę z pierwszego związku, on wcale nie tęsknił za niańczeniem dzieci. Połączyły ich pasje, chemia, miłość. Byli dla siebie stworzeni, choć spotkali się tak późno.
- Ubieraj buty, wychodzimy – rzuciła – trzeba jeszcze zapłacić za wynajęcie klubu.
Ostatni raz spojrzał w lustro poprawiając fryzurę – No dalej staruszku – pomyślał.

     Impreza była znakomita. Goście bawili się doskonale. Wśród życzeń powtarzało się sakramentalne:
- Życie zaczyna się po pięćdziesiątce.
- Najlepiej po dwóch – odpowiadał z uśmiechem.
     Przemieszczał się wśród bawiącego się tłumu, gdy poczuł na sobie baczny wzrok. Stała pod ścianą wpatrując się w niego bezceremonialnie. Niemal się nie zmieniła przez te dziesięć lat. Podszedł do niej i nie czekając na życzenia spytał:
- Dlaczego właśnie okrągłe urodziny?
- Och, to nie mój wymysł. Ja tylko dostosowuję się do ludzi, to dla Was najważniejsze są okrągłe rocznice. Wasze kamienie milowe, znaczone podsumowaniami, planami, chęcią zmian. W zasadzie nie byłoby znaczenia, gdybym przyszła do Ciebie w wieku lat czterdziestu trzech, niczego by to nie zmieniło. Czas nadal by uciekał, a marzenia wciąż czekałyby w kolejce do spełnienia.
- Kim jesteś?
- Przecież wiesz. Byłam przy Twoich kolejnych kamieniach. Składałam Ci te życzenia już kilka razy. Ty podlegasz czasowi, ja nie. Ty się przemieniasz, ja nie. Doskonale wiesz kim jestem, bo obawiasz się mnie od swojej trzydziestki.
- Nie wiem, naprawdę.
- Nazwij swoją obawę a poznasz moje imię.
- Starość?
- Tak, właśnie tak. Przybywam tu by przypominać Wam, że nie ma rzeczy do odłożenia. Z każdym rokiem marzenia wypalają się w swoim oczekiwaniu. Czas ucieka. Byłam przy Tobie gdy wydałeś swój pierwszy głos. Będę Cię gładzić po głowie w twym ostatnim oddechu. Między tymi dwoma zdarzeniami, zjawiam się by przypominać Ci o rzeczach, o których łatwo zapomnieć. Jestem Starość i jestem Śmierć. Lecz zanim koniec, to masz jeszcze czas na życie i radość i o tym właśnie regularnie uprzedzam.
- I co dalej?
- To zależy tylko od Ciebie. Jestem taka, jaką mnie sobie wyobrazisz. Czasem tanecznie zwiewna, innym razem namiętna i wredna. Bywam stara lub młoda. Niekiedy kośćmi świecę i czarnym kapturem. Tylko od Ciebie zależy jaką mnie widzisz. Ty jedynie decydujesz co pomiędzy pierwszym i ostatnim oddechem.
- Co mam teraz robić? Jak żyć?
- Nie wiem.. Nie ma idealnych rozwiązań. Niech Ci się spełniają marzenia. Czas ucieka i nie poczeka.

środa, 9 marca 2016

Jaki ojciec, taki syn


      Klatka schodowa była szara i obskurna. Łuszcząca się płatami farba, szeleściła przy każdym dotknięciu ściany. Drewniane schody, wyłożone szarym i poprzecieranym linoleum, skrzypiały przy byle kroku. W wyszczerbionych poręczach brakowało okrągłych wykończeń, zamiast tego straszyły zardzewiałymi gwoździami o które ktoś obcy łatwo mógł się skaleczyć. Wychodki na półpiętrach przemawiały własnym językiem zapachów. Cóż oficyna jakich wiele. Siedlisko biedoty, bezrobotnych i emerytów. Brudna firanka w oknie nie była w stanie ocieplić wizerunku, zaś zapach stęchlizny nie pozostawiał złudzeń, iż nie jest to Beverly Hills.
     Po schodach wchodził z ciężkim sercem. Układał sobie plan rozmowy, starał się przygotować na każdą ewentualność. Nie o tym marzył składając podanie o pracę. Pocieszał się jednak myślą, że to jedynie przejściowy etap i wkrótce zajmie się czymś szlachetniejszym . Będzie pomagał ludziom, zgodnie z własnymi przekonaniami. Aktualny etap to jedynie test, od którego zaczyna każdy młodziak. Wybrzydzać nie będzie. Pamięta szczęście które go ogarnęło gdy zadzwonili z informacją, iż został przyjęty. Urzędnik to brzmi dumnie, i choć ZUS nie budził wielkiego szacunku w społeczeństwie, to małomiasteczkowemu chłopakowi wydawało się, że złapał pana Boga za nogi. Przy szalejącym bezrobociu każda posada była szansą na godne życie, zaś w jego rodzinnym domu praca biurowa jawiła się jako awans społeczny. Głowa nabita chęcią niesienia pomocy i humanitaryzmem, dość szybko zderzyła się z pierwszą ścianą. Dostał do przejrzenia stosy starej dokumentacji, w których utonął na długie miesiące. Teraz oczekiwało go pierwsze zadanie, miał zająć się oszustami i badać należność otrzymywanych świadczeń. Właśnie wchodził po drewnianych schodach zweryfikować swojego pierwszego rencistę. Nie było mu łatwo ani przyjemnie, zwłaszcza iż zdawał sobie sprawę z braku doświadczenia.
      Szerokie, ozdobione podniszczoną snycerką drzwi, zaopatrzone były w stary dzwonek i mosiężną kołatkę, pozostałość po czasach w których powstał budynek. Aż dziw, że przetrwała w dzielnicy, w której wszystko co z metalu ma swoją cenę w punktach skupu złomu. Przycisnął dzwonek, lecz ten pozostał milczący. Skorzystał więc z kołatki. Po trzecim stukaniu, za drzwiami zaszurało i w wąskiej przestrzeni uchylonych drzwi, zabezpieczonej bardzo starym łańcuchem, pojawiła się równie wiekowa twarz. Skrzeczący i słaby głos spytał kim jest. Wyrecytował swoje imię i nazwisko dodając, że przysłał go Zakład Ubezpieczeń Społecznych. Drzwi się przymknęły a następnie otworzyły szeroko.
- Proszę. Pan uważa ciemno jest.
Podążył przez ciemny, przesiąknięty kurzem korytarz. W półmroku przebijającym się z klatki schodowej, dostrzegł starą wykładzinę przypiętą pinezkami do drewnianej podłogi. Weszli do pokoju, gdzie gospodarz zapalił starą naftową lampę.
- Pan wybaczy, prąd odcięli kilka lat temu. Nie stać mnie na rachunki. Zresztą światło mi podrażnia oczy. To tylko jeden z moich felerów. Za komuny jeszcze trochę pracowałem na nocnych zmianach, ale odkąd państwowe upadło to nikt już nie chciał inwalidy, który słabo widzi w świetle dnia. – zasępił się – Co Pana sprowadza?
- Panie Romanie, to rutynowa kontrola. Proszę się nie niepokoić, czasami ruszamy zza biurek by zweryfikować wszystko na miejscu. Zobaczyć jak sprawy wyglądają w rzeczywistości. W Pana przypadku zwróciliśmy uwagę, że choć pobiera Pan rentę od wielu lat, to brakuje nam jakiejkolwiek dokumentacji świadczącej, że się Pan leczy?
- Herbaty?
Staruszek postawił na blacie dwa dość zniszczone kubki, zasypał je herbatą granulowaną, po czym ściągnął z kuchenki aluminiowy czajnik i nalał wody.
- Niestety muszę Pana prosić, żeby pomógł mi pan zapalić gaz? – Wyciągnął przed siebie drżące, pomarszczone dłonie.
     Po chwili zasiedli przy owalnym stole, nakrytym pożółkłą ceratą. Pamiętał takie z dzieciństwa. Od wielu lat nikt ich już nie używa, tymczasem tu ostała się niczym w jakimś zapomnianym przez czas muzeum. W migotliwym blasku lampy rozejrzał się po pokoju. Bardzo skromny wystrój, kanapa, stół, krzesła, stary dywan. Wnętrze wręcz ascetyczne w swej prostocie. Wszystko niesprzątane i zakurzone. Stary dywan pod nogami nie był trzepany od lat, jedyną jego funkcją było to że tłumi skrzypienie starych, wypaczonych z braku ogrzewania podłóg. W oknach miast firanek, wisiały stare, ciemne od brudu szmaty. Zapewne w dobrych czasach były świetnymi gatunkowo zasłonami, teraz jednak przedstawiały obraz nędzy i rozpaczy. Skupił swój wzrok na gospodarzu. Przez obłoczek pary unoszący się nad gorącym kubkiem, dostrzegł mocno zgarbioną sylwetkę. Czas przerzedził siwe i rozczochrane włosy, niewiele ich zresztą oszczędzając. Lekko poskręcane i drżące dłonie uniosły herbatę do pomarszczonej twarzy. Ten człowiek z pewnością był chory i niezdolny do żadnej pracy. Z jego oblicza krzyczało zobojętnienie i zmęczenie życiem. Był zaniedbany i złamany przez los. Pożółkła skóra miała konsystencję szarego pergaminu, uwidaczniając sine żyły. Wyglądał na dużo starszego niż był w rzeczywistości. W trakcie krótkiej pogawędki okazało się, że starzec nie ma nikogo z rodziny. Zagląda do niego jedynie sąsiadka, która robi mu zakupy. Pozostawiony sam sobie, wegetuje w tym mrocznym mieszkaniu z nędznej renty. Nie potrafił jednoznacznie wytłumaczyć, dlaczego nie korzysta z opieki zdrowotnej, choć z drugiej strony trudno byłoby go sobie wyobrazić czekającego w korytarzu przychodni. Poczuł litość wobec niego i obiecał sobie, że dopilnuje żeby zapewnić mu choćby pielęgniarkę środowiskową. Z pewnością przecież nie jest to żaden symulant a stan w jakim się znajduje, wymaga interwencji.
      Głos Pana Romana był powolny, zmęczony i monotonny. Działał na niego kojąco i złapał się na tym, iż coraz mniej zwraca uwagę na treść, coraz bardziej za to wsłuchuje się w jego tembr. Rozejrzał się po pokoju i wszystko zdawało się płynąć. W głowie kręciło się coraz bardziej, powiedział sobie że to efekt wcześniejszego napięcia i tremy. Spojrzał ponownie w twarz starca i zrobiło się ciemno.
      Ocknął się na podłodze i ujrzał go pochylonego nad sobą. Staruszek cucił go chłodną wodą i machając pożółkłym czasopismem dostarczał mu więcej przesiąkniętego roztoczami tlenu.
- Co się stało?
- Chyba pan zasłabł? Powinien pan pójść z tym do lekarza.
- Dziękuję już mi lepiej. – dotarło do niego, iż to zabawne, że on bada dlaczego staruszek się nie leczy a sam w tym czasie mdleje mu na podłodze. Ironia losu
      Wychodząc z bloku odczuł rześkość jesiennego powietrza. Już wiedział co napisze w swoim raporcie. Przepełniała go świadomość, że trzeba pomóc temu człowiekowi za wszelką cenę. W końcu po to jest urzędnikiem.

       Raport wylądował przed nim ze świstem i plaśnięciem o biurko. Surowy ton kierowniczki upomniał go w jakim celu został wysłany w teren. Nie jest fundacją charytatywną lecz ma ustalać fakty. Człowiek, który się nie leczy z własnej woli, sam jest winny swego stanu i nie zasługuje na niektóre świadczenia. Wewnętrznie rozdarty spisał nowy raport pozbawiający staruszka zasiłku pielęgnacyjnego i złożył go ponownie. Decyzja przeszła bez odwołania, pan Roman musiałby przecież przyjść do ZUSu i złożyć stosowne pisma.
      Z dnia na dzień stał się najlepszym łowcą urzędu. Bez problemów i skrupułów przypierał do muru i demaskował oszustów. Zyskiwał coraz większy rozgłos i piął się po szczeblach kariery. Początkowy dyskomfort i poczucie winy, rozpłynęły się w powadze jego misji. Coraz częściej pracował popołudniami a nawet w nocy, lecz nikomu to nie przeszkadzało. Miał wyniki i one broniły go przed stosowaniem wobec niego sztywnego grafiku. Dawno przeskoczył w hierarchii tych którzy go przyjmowali i oceniali. Podlegli mu ludzie, wykazywali się najszczerszym oddaniem i ślepo, niemal fanatycznie wykonywali jego zalecenia. Czuł siłę swego słowa, bez trudu wpływał na pracowników jak i swoich rozmówców. Był potężny i wiedział, że nic nie może go zatrzymać.
       A jednak, wciąż na pograniczu umysłu tlił się jakiś niepokój. Świadomość, iż coś ważnego zostało zagubione i zapomniane. Wewnętrzne rozedrganie ujawniało się podczas snów, pełnych walki i niepokoju, przesyconych agresją i złem. Z tego powodu częściej sypiał w ciągu dnia, kiedy Morfeusz był dla niego choć troszkę łaskawszy i darował część niepokojących obrazów. Śpiąc w dzień, łapał się na tym, iż coraz częściej mruży oczy w blasku mocnego światła. Jako wicedyrektor urzędu, mógł sobie jednak pozwolić na prywatność i lekki półmrok w gabinecie.
       Któregoś dnia na jego biurko trafiły akta i niepokój rozkwitł na nowo. Przeglądając papiery przypomniał sobie swoją pierwszą sprawę i kurtyna opadła. Jego umysł eksplodował a w duszy pojawił się imperatyw, nakazujący zająć się sprawą osobiście. W bardzo krótkim czasie wysiadł z samochodu i wspinał się drewnianymi schodami. Wszystko wyglądało jak wcześniej, te same zapachy, złuszczona farba, poręcze, skrzypienie. Zanim sięgnął kołatkę, drzwi się otworzyły i usłyszał.
- Wejdź.
Tym razem ciemność pokoju już nie porażała. Obyło się bez lampy. Mimo jej braku, bardzo wyraźnie ujrzał staruszka. Coś się nie zgadzało. Wyglądał teraz inaczej. Ręce się nie trzęsły, skóra nadal pomarszczona lecz już nie tak papierowa. Stał prosto i był dużo wyższy niż się tego spodziewał. Oczy lśniły, otoczone żółtawą obwódką, niczym u wilka.
- Witaj synu.
- Nie jestem pana dzieckiem.
- Bzdura, wszyscy jesteście. Jesteś częścią mnie. Taki jak ja, choć bardziej pośledni.
- Co się ze mną dzieje? Zmieniłem się.
- Tak, zostałeś zwampiryzowany. Twoja krew posłużyła mi dobrze. Dała mi siły na wiele następnych lat. A i Ty coś ode mnie otrzymałeś. Czy już odczuwasz pierwsze skutki? Razi Cię światło?
- Jestem wampirem?!
- Cóż, z technicznego punktu wiedzenia, nie jesteś wampirem. Przekazałem Ci jedynie część plazmy. Szkoda mi było marnować swego wampirzego jaja na kogoś tak godnego pogardy jak urzędnik. Ma to jednak swoje dodatnie strony: Długo będziesz mógł chodzić w świetle słońca. Ja zresztą też to potrafię, choć przyjemność z tego żadna. Ciesz się, wszak pochodzę z samego serca naszej ojczyzny. Myślisz, że imię Roman jest przypadkowe? To pamiątka naszej kolebki, Siedmiogordu. – Ruszył w jego stronę, wciąż wpatrując się w niego swym magnetycznym spojrzeniem
- Obserwuję Cię od dawna i muszę przyznać, że napawasz mnie coraz większą dumą. Widzę jak rozwijasz swoją bezwzględność i pniesz się po szczeblach kariery. Och, wyczułem to w Tobie gdy tylko przestąpiłeś przez próg mego mieszkania. Z każdym dniem Twoje prawdziwe usposobienie będzie dojrzewać i ewoluować. Godny jesteś miana krwiopijcy. Gdybym wiedział, że tak się to potoczy, przekazałbym Ci swoją pijawkę. Byłbyś prawdziwym księciem nocy. Osiągnąłeś wiele: pozycję, władzę, jesteś pełen nienawiści i brak Ci skrupułów. Jesteś mściwy i ogarnięty manią polowania na ludzi. Wkrótce zostaniesz dyrektorem i będziesz miał swój własny pałac, wraz z armią podległych Ci niewolników. Wtedy będziesz mógł pić krew wprost ze źródła. Jesteś piękny i ciemny jak noc. Stworzony by gnębić ludzi.
Mówiąc to posuwał się naprzód w stronę ogłupiałego z przerażenia urzędnika. Złapał go wpół, zatapiając zęby w jego niepotrafiącym się bronić ciele. Poczuł dreszcz ekstazy Romana. Cóż, wampirza krew smakuje najlepiej.

wtorek, 8 marca 2016

Drogowskaz


Się zdarza i się pojawia
Gdy marzeń pełna głowa
Pojawia się i przydarza
Gdy dusza na to gotowa

Nie sparzę się, nie odmrożę
Nie wpadnę z deszczu pod rynnę
Przed smutkiem się nie ukorzę
Uchronię marzenie niewinne

Co w sercu kiełkuje radośnie
To najważniejsza jest władza
Kłaniając miłości i wiośnie
Niech marzy się.. i się zdarza

poniedziałek, 7 marca 2016

Bez tytułu


Łapię za stopy miłości ptaki
Szczęścia okruchy jak wiatru tchnienie
Być w oczach Twoich nie byle jakim
W ogniu chcę spłonąć, aż po spełnienie

piątek, 4 marca 2016

Raport z oblężonego wewnętrznie miasta


Po wieczornych granicach miasta
łapię łyki niepewnej wolności
wokół mur nienawiści wyrasta
obnażając się w swej okrutności

Nie powalą najeźdźcy uśmiechu
smaku naszej nie lizną posoki
my mniejszością, lecz każdym oddechu
podważymy silniejszych wyroki

wtorek, 1 marca 2016

Na polityka

afery, taśmy
ubeckie teczki
spiski na szczycie
drogie wycieczki

to polityka jest
żywot cały
by w telewizji
prawić banały

obudź się człeku
bo to czym żyjesz
sprawia iż kraj ten
od żółci gnije

nikt ciebie nie ma
słuchać ochoty
więc się po prostu
weź do roboty

Przed snem jest zawsze tak samo


w głowach ludzkich
sny płyną bajeczne
niekiedy tak piękne
że tworzą nas dobrymi
lecz łatwo zapomnieć się
i przeistoczyć w potwory
a noc żywi się strachem
zawsze lepiej śnić pięknie
i dlatego mówimy
dobranoc