środa, 9 marca 2016

Jaki ojciec, taki syn


      Klatka schodowa była szara i obskurna. Łuszcząca się płatami farba, szeleściła przy każdym dotknięciu ściany. Drewniane schody, wyłożone szarym i poprzecieranym linoleum, skrzypiały przy byle kroku. W wyszczerbionych poręczach brakowało okrągłych wykończeń, zamiast tego straszyły zardzewiałymi gwoździami o które ktoś obcy łatwo mógł się skaleczyć. Wychodki na półpiętrach przemawiały własnym językiem zapachów. Cóż oficyna jakich wiele. Siedlisko biedoty, bezrobotnych i emerytów. Brudna firanka w oknie nie była w stanie ocieplić wizerunku, zaś zapach stęchlizny nie pozostawiał złudzeń, iż nie jest to Beverly Hills.
     Po schodach wchodził z ciężkim sercem. Układał sobie plan rozmowy, starał się przygotować na każdą ewentualność. Nie o tym marzył składając podanie o pracę. Pocieszał się jednak myślą, że to jedynie przejściowy etap i wkrótce zajmie się czymś szlachetniejszym . Będzie pomagał ludziom, zgodnie z własnymi przekonaniami. Aktualny etap to jedynie test, od którego zaczyna każdy młodziak. Wybrzydzać nie będzie. Pamięta szczęście które go ogarnęło gdy zadzwonili z informacją, iż został przyjęty. Urzędnik to brzmi dumnie, i choć ZUS nie budził wielkiego szacunku w społeczeństwie, to małomiasteczkowemu chłopakowi wydawało się, że złapał pana Boga za nogi. Przy szalejącym bezrobociu każda posada była szansą na godne życie, zaś w jego rodzinnym domu praca biurowa jawiła się jako awans społeczny. Głowa nabita chęcią niesienia pomocy i humanitaryzmem, dość szybko zderzyła się z pierwszą ścianą. Dostał do przejrzenia stosy starej dokumentacji, w których utonął na długie miesiące. Teraz oczekiwało go pierwsze zadanie, miał zająć się oszustami i badać należność otrzymywanych świadczeń. Właśnie wchodził po drewnianych schodach zweryfikować swojego pierwszego rencistę. Nie było mu łatwo ani przyjemnie, zwłaszcza iż zdawał sobie sprawę z braku doświadczenia.
      Szerokie, ozdobione podniszczoną snycerką drzwi, zaopatrzone były w stary dzwonek i mosiężną kołatkę, pozostałość po czasach w których powstał budynek. Aż dziw, że przetrwała w dzielnicy, w której wszystko co z metalu ma swoją cenę w punktach skupu złomu. Przycisnął dzwonek, lecz ten pozostał milczący. Skorzystał więc z kołatki. Po trzecim stukaniu, za drzwiami zaszurało i w wąskiej przestrzeni uchylonych drzwi, zabezpieczonej bardzo starym łańcuchem, pojawiła się równie wiekowa twarz. Skrzeczący i słaby głos spytał kim jest. Wyrecytował swoje imię i nazwisko dodając, że przysłał go Zakład Ubezpieczeń Społecznych. Drzwi się przymknęły a następnie otworzyły szeroko.
- Proszę. Pan uważa ciemno jest.
Podążył przez ciemny, przesiąknięty kurzem korytarz. W półmroku przebijającym się z klatki schodowej, dostrzegł starą wykładzinę przypiętą pinezkami do drewnianej podłogi. Weszli do pokoju, gdzie gospodarz zapalił starą naftową lampę.
- Pan wybaczy, prąd odcięli kilka lat temu. Nie stać mnie na rachunki. Zresztą światło mi podrażnia oczy. To tylko jeden z moich felerów. Za komuny jeszcze trochę pracowałem na nocnych zmianach, ale odkąd państwowe upadło to nikt już nie chciał inwalidy, który słabo widzi w świetle dnia. – zasępił się – Co Pana sprowadza?
- Panie Romanie, to rutynowa kontrola. Proszę się nie niepokoić, czasami ruszamy zza biurek by zweryfikować wszystko na miejscu. Zobaczyć jak sprawy wyglądają w rzeczywistości. W Pana przypadku zwróciliśmy uwagę, że choć pobiera Pan rentę od wielu lat, to brakuje nam jakiejkolwiek dokumentacji świadczącej, że się Pan leczy?
- Herbaty?
Staruszek postawił na blacie dwa dość zniszczone kubki, zasypał je herbatą granulowaną, po czym ściągnął z kuchenki aluminiowy czajnik i nalał wody.
- Niestety muszę Pana prosić, żeby pomógł mi pan zapalić gaz? – Wyciągnął przed siebie drżące, pomarszczone dłonie.
     Po chwili zasiedli przy owalnym stole, nakrytym pożółkłą ceratą. Pamiętał takie z dzieciństwa. Od wielu lat nikt ich już nie używa, tymczasem tu ostała się niczym w jakimś zapomnianym przez czas muzeum. W migotliwym blasku lampy rozejrzał się po pokoju. Bardzo skromny wystrój, kanapa, stół, krzesła, stary dywan. Wnętrze wręcz ascetyczne w swej prostocie. Wszystko niesprzątane i zakurzone. Stary dywan pod nogami nie był trzepany od lat, jedyną jego funkcją było to że tłumi skrzypienie starych, wypaczonych z braku ogrzewania podłóg. W oknach miast firanek, wisiały stare, ciemne od brudu szmaty. Zapewne w dobrych czasach były świetnymi gatunkowo zasłonami, teraz jednak przedstawiały obraz nędzy i rozpaczy. Skupił swój wzrok na gospodarzu. Przez obłoczek pary unoszący się nad gorącym kubkiem, dostrzegł mocno zgarbioną sylwetkę. Czas przerzedził siwe i rozczochrane włosy, niewiele ich zresztą oszczędzając. Lekko poskręcane i drżące dłonie uniosły herbatę do pomarszczonej twarzy. Ten człowiek z pewnością był chory i niezdolny do żadnej pracy. Z jego oblicza krzyczało zobojętnienie i zmęczenie życiem. Był zaniedbany i złamany przez los. Pożółkła skóra miała konsystencję szarego pergaminu, uwidaczniając sine żyły. Wyglądał na dużo starszego niż był w rzeczywistości. W trakcie krótkiej pogawędki okazało się, że starzec nie ma nikogo z rodziny. Zagląda do niego jedynie sąsiadka, która robi mu zakupy. Pozostawiony sam sobie, wegetuje w tym mrocznym mieszkaniu z nędznej renty. Nie potrafił jednoznacznie wytłumaczyć, dlaczego nie korzysta z opieki zdrowotnej, choć z drugiej strony trudno byłoby go sobie wyobrazić czekającego w korytarzu przychodni. Poczuł litość wobec niego i obiecał sobie, że dopilnuje żeby zapewnić mu choćby pielęgniarkę środowiskową. Z pewnością przecież nie jest to żaden symulant a stan w jakim się znajduje, wymaga interwencji.
      Głos Pana Romana był powolny, zmęczony i monotonny. Działał na niego kojąco i złapał się na tym, iż coraz mniej zwraca uwagę na treść, coraz bardziej za to wsłuchuje się w jego tembr. Rozejrzał się po pokoju i wszystko zdawało się płynąć. W głowie kręciło się coraz bardziej, powiedział sobie że to efekt wcześniejszego napięcia i tremy. Spojrzał ponownie w twarz starca i zrobiło się ciemno.
      Ocknął się na podłodze i ujrzał go pochylonego nad sobą. Staruszek cucił go chłodną wodą i machając pożółkłym czasopismem dostarczał mu więcej przesiąkniętego roztoczami tlenu.
- Co się stało?
- Chyba pan zasłabł? Powinien pan pójść z tym do lekarza.
- Dziękuję już mi lepiej. – dotarło do niego, iż to zabawne, że on bada dlaczego staruszek się nie leczy a sam w tym czasie mdleje mu na podłodze. Ironia losu
      Wychodząc z bloku odczuł rześkość jesiennego powietrza. Już wiedział co napisze w swoim raporcie. Przepełniała go świadomość, że trzeba pomóc temu człowiekowi za wszelką cenę. W końcu po to jest urzędnikiem.

       Raport wylądował przed nim ze świstem i plaśnięciem o biurko. Surowy ton kierowniczki upomniał go w jakim celu został wysłany w teren. Nie jest fundacją charytatywną lecz ma ustalać fakty. Człowiek, który się nie leczy z własnej woli, sam jest winny swego stanu i nie zasługuje na niektóre świadczenia. Wewnętrznie rozdarty spisał nowy raport pozbawiający staruszka zasiłku pielęgnacyjnego i złożył go ponownie. Decyzja przeszła bez odwołania, pan Roman musiałby przecież przyjść do ZUSu i złożyć stosowne pisma.
      Z dnia na dzień stał się najlepszym łowcą urzędu. Bez problemów i skrupułów przypierał do muru i demaskował oszustów. Zyskiwał coraz większy rozgłos i piął się po szczeblach kariery. Początkowy dyskomfort i poczucie winy, rozpłynęły się w powadze jego misji. Coraz częściej pracował popołudniami a nawet w nocy, lecz nikomu to nie przeszkadzało. Miał wyniki i one broniły go przed stosowaniem wobec niego sztywnego grafiku. Dawno przeskoczył w hierarchii tych którzy go przyjmowali i oceniali. Podlegli mu ludzie, wykazywali się najszczerszym oddaniem i ślepo, niemal fanatycznie wykonywali jego zalecenia. Czuł siłę swego słowa, bez trudu wpływał na pracowników jak i swoich rozmówców. Był potężny i wiedział, że nic nie może go zatrzymać.
       A jednak, wciąż na pograniczu umysłu tlił się jakiś niepokój. Świadomość, iż coś ważnego zostało zagubione i zapomniane. Wewnętrzne rozedrganie ujawniało się podczas snów, pełnych walki i niepokoju, przesyconych agresją i złem. Z tego powodu częściej sypiał w ciągu dnia, kiedy Morfeusz był dla niego choć troszkę łaskawszy i darował część niepokojących obrazów. Śpiąc w dzień, łapał się na tym, iż coraz częściej mruży oczy w blasku mocnego światła. Jako wicedyrektor urzędu, mógł sobie jednak pozwolić na prywatność i lekki półmrok w gabinecie.
       Któregoś dnia na jego biurko trafiły akta i niepokój rozkwitł na nowo. Przeglądając papiery przypomniał sobie swoją pierwszą sprawę i kurtyna opadła. Jego umysł eksplodował a w duszy pojawił się imperatyw, nakazujący zająć się sprawą osobiście. W bardzo krótkim czasie wysiadł z samochodu i wspinał się drewnianymi schodami. Wszystko wyglądało jak wcześniej, te same zapachy, złuszczona farba, poręcze, skrzypienie. Zanim sięgnął kołatkę, drzwi się otworzyły i usłyszał.
- Wejdź.
Tym razem ciemność pokoju już nie porażała. Obyło się bez lampy. Mimo jej braku, bardzo wyraźnie ujrzał staruszka. Coś się nie zgadzało. Wyglądał teraz inaczej. Ręce się nie trzęsły, skóra nadal pomarszczona lecz już nie tak papierowa. Stał prosto i był dużo wyższy niż się tego spodziewał. Oczy lśniły, otoczone żółtawą obwódką, niczym u wilka.
- Witaj synu.
- Nie jestem pana dzieckiem.
- Bzdura, wszyscy jesteście. Jesteś częścią mnie. Taki jak ja, choć bardziej pośledni.
- Co się ze mną dzieje? Zmieniłem się.
- Tak, zostałeś zwampiryzowany. Twoja krew posłużyła mi dobrze. Dała mi siły na wiele następnych lat. A i Ty coś ode mnie otrzymałeś. Czy już odczuwasz pierwsze skutki? Razi Cię światło?
- Jestem wampirem?!
- Cóż, z technicznego punktu wiedzenia, nie jesteś wampirem. Przekazałem Ci jedynie część plazmy. Szkoda mi było marnować swego wampirzego jaja na kogoś tak godnego pogardy jak urzędnik. Ma to jednak swoje dodatnie strony: Długo będziesz mógł chodzić w świetle słońca. Ja zresztą też to potrafię, choć przyjemność z tego żadna. Ciesz się, wszak pochodzę z samego serca naszej ojczyzny. Myślisz, że imię Roman jest przypadkowe? To pamiątka naszej kolebki, Siedmiogordu. – Ruszył w jego stronę, wciąż wpatrując się w niego swym magnetycznym spojrzeniem
- Obserwuję Cię od dawna i muszę przyznać, że napawasz mnie coraz większą dumą. Widzę jak rozwijasz swoją bezwzględność i pniesz się po szczeblach kariery. Och, wyczułem to w Tobie gdy tylko przestąpiłeś przez próg mego mieszkania. Z każdym dniem Twoje prawdziwe usposobienie będzie dojrzewać i ewoluować. Godny jesteś miana krwiopijcy. Gdybym wiedział, że tak się to potoczy, przekazałbym Ci swoją pijawkę. Byłbyś prawdziwym księciem nocy. Osiągnąłeś wiele: pozycję, władzę, jesteś pełen nienawiści i brak Ci skrupułów. Jesteś mściwy i ogarnięty manią polowania na ludzi. Wkrótce zostaniesz dyrektorem i będziesz miał swój własny pałac, wraz z armią podległych Ci niewolników. Wtedy będziesz mógł pić krew wprost ze źródła. Jesteś piękny i ciemny jak noc. Stworzony by gnębić ludzi.
Mówiąc to posuwał się naprzód w stronę ogłupiałego z przerażenia urzędnika. Złapał go wpół, zatapiając zęby w jego niepotrafiącym się bronić ciele. Poczuł dreszcz ekstazy Romana. Cóż, wampirza krew smakuje najlepiej.

2 komentarze: