czwartek, 23 listopada 2017

Wyimaginowany "przyjaciel"

- Mamo, a co jeśli my nie istniejemy naprawdę? - spytał

- Jak to nie, przecież jestem ja, ty, babcia…

       Przyjrzała się badawczo swemu dziecku. Z pozoru zwyczajny dziesięciolatek, niczym nie wyróżniający się spośród rówieśników. Może zbyt długie, jak na ten wiek, włosy? Nazbyt chudy, lecz bez przesady. Ot, niemal idealny wzór chłopca jakich mnóstwo w szkołach. No, może jego oczy nieco odstawały od książkowo idyllicznych przedstawień. Głęboko niebieskie, zupełnie niepodobne do zieleni, która wypełniała jej źrenice. Zawsze błądzące w niewyraźniej dali… Jakże często smutne i nieobecne. Przez ostatnie lata, wielokrotnie czuła niepokój z ich powodu. Bo i kto to widział, by dziecko miało tak smutne spojrzenie? Tłumaczyła sobie, że to minie kiedy pójdzie do przedszkola, szkoły… Lecz nie mijało. Ba, zdawało się nawet pogłębiać z każdym rokiem.

- Czuję się nieswojo przy własnym synu? Głupie to – skarciła się w myślach.

- Skąd ci to w ogóle przyszło do głowy Piotrusiu? - spytała.

- Jacques mi powiedział.

- Masz na myśli swojego zmyślonego przyjaciela?

- On nie jest moim przyjacielem – zaprotestował – Ja go po prostu widzę.

- To gdzie on się teraz znajduje? W którym miejscu pokoju? - rozejrzała się, omiatając pomieszczenie pytającym wzrokiem

- Ależ mamo, już mówiłem, że jego tu nie ma. On mieszka w zupełnie innym miejscu. Ja go tylko widzę.

- Więc mówisz, że go nie ma? Sam widzisz – rzuciła tryumfalnie, wstydząc się jednak tej niezbyt czystej potyczki.

- Nie! On istnieje, ale… - przerwał w pół słowa.

- Ale?

- Nieważne, masz rację mamo, Jacques nie istnieje. Mogę kanapkę?

             Tym razem to chłopiec zagrał nieczysto. Był raczej niejadkiem, lecz zdawał sobie sprawę, jaką przyjemność sprawi jej, obserwowanie go w trakcie posiłku. Toteż kilka minut później siedział przy kuchennym stole, wciskając do ust pokaźną bułkę z serkiem topionym i szynką. Nie przepadał za serem, a szynka miała niemiłą woń folii. Zachował to jednak dla siebie, wpatrując się uważnie w okno. Gdzieś tam, na przejrzystej tafli szyby, zamajaczyła postać Jacquesa.



       Sam nie pamiętał od jak dawna go widywał. Trzy lata? Więcej? Niekiedy myślał, że stale był gdzieś w tle, tylko nie zawsze go dostrzegał. Byli w pewien sposób podobni, choć Jacques nieco starszy. Mieli to samo nieobecne spojrzenie. Obaj chudzi, zamyśleni, jakby wyizolowani.

Z początku Jacques nie miał pojęcia, iż jest obserwowany. Snuł się w odbiciach szyb okiennych lub starego barku, pełnego przeterminowanych alkoholi. Robił swoje, choć w sumie nic konkretnego. Pierwszy raz dostrzegł go kilka miesięcy temu. Do tej pory pamiętał jego przestraszona minę. To odkrycie musiało być dla niego sporym zaskoczeniem. Ciekawe, czy też widział go w szkle? Może nie, i dlatego tak długo udało mu się ukrywać przed jego spojrzeniem? Musi go spytać następnym razem. O pytaniu, również początkowo nie mogło być mowy. Nie potrafili się ze sobą komunikować. Jacques mówił do niego w niezrozumiałym języku. Wyrzucał z siebie trudne do powtórzenia słowa, zerkając przy tym wyczekująco. Próbowali gestów, ciesząc się nawet z połowicznych sukcesów, lecz zawsze zwyciężał żal z powodu niedoskonałości tego systemu.

       Któregoś dnia zaczął rozumieć jego język, ot tak. Spytał dlaczego tak się dzieje, i usłyszał, że on po prostu tego chciał. Od tej pory mogli porozumiewać się bez problemu. Przegadali wspólnie niejedną noc, wiele się o sobie dowiadując. Czasem widział zaniepokojone miny dorosłych, którzy przyłapywali go w trakcie tych konwersacji.

- Ma fazę wyimaginowanego przyjaciela – szeptali dyskretnie – Przejdzie mu – uspokajali samych siebie.

Oni tymczasem poznawali się coraz lepiej. Niekiedy myślał, że mogliby zostać przyjaciółmi, choć teraz wiedział już, że to niemożliwy scenariusz. Nie po tamtym poranku. Pił wówczas herbatę patrząc mu w oczy… gdy nagle kubek w jego dłoni zniknął. Rozglądał się długo po kuchni, lecz nie było po nim śladu. Wtedy zobaczył jego uśmiech. To nie był objaw sympatii, lecz z trudem skrywanej wyższości. Z czasem zaczął dostrzegać brak wielu przedmiotów w swoim otoczeniu. A to zniknęła książka, a to mysz komputerowa. Wreszcie zadał pytanie i usłyszał odpowiedź.

- Ty… Wy nie istniejecie. To ja was tworzę – wycedził chłodno Jacques.

- Niemożliwe, przecież jesteśmy?

- Trwacie póki ja tego chcę. Nie jesteście prawdziwi, lecz wymyśleni.

        Chciał by nie była to prawda, lecz chłopiec mu to dobitnie uzmysłowił, eliminując kolejne rzeczy z jego otoczenia. Któregoś dnia zniknął pies, lecz nawet to go nie przekonało… Tak bardzo chciał istnieć i być prawdziwym człowiekiem. Wreszcie, z jego życia odszedł ojciec. Płakał, błagał by mu go zwrócił, lecz odpowiedzią był tylko drwiący uśmieszek. Najbardziej przerażająca była jednak postawa mamy, która nawet nie zauważyła jego braku. Zupełnie jakby nigdy nie istniał. Jak zatem mogłaby zrozumieć jego pytanie?

Wiedział, że Jacques mówi prawdę, choć nie potrafił się z tym pogodzić. To on ich wymyślił. Co więcej, z każdym dniem stawał się dla nich coraz bardziej bezlitosny, bawiąc się ich otoczeniem i obserwując przerażenie Piotrka. Ten wiedział, że koniec może być tylko jeden. Och, gdyby mógł się jakoś obronić. Zabiłby, byle ocalić istnienia: swoje i matki… A może nieistnienie?

- Zabiłbyś? Mnie? Przecież to ja ciebie stworzyłem, beze mnie nie możesz istnieć – wyrzucił lodowato Jacques.

- Zrobiłbym wszystko by żyć – zaasekurował się zszokowany tym, że on czyta jego myśli.

- Nie będziesz miał okazji. Znudziliście mi się

Przestrzeń wokół zaczęła się dematerializować. Na początku znikały pojedyncze przedmioty. Później widok za oknem a nawet pomieszczenia. W końcu zniknął pokój mamy wraz z nią samą. Piotr zapłakał i zerwał z podłogi, która też zniknęła. Spojrzał w wykrzywioną w nienawiści twarz swego stwórcy, dostrzegając w niej własny los. Opuścił głowę, czekając na to co nieuchronne, gdy w jego głowie otworzyła się jakaś zapadka. Jeśli tamten przeczytał moją myśl o zabiciu go, to znaczy że myśl istniała naprawdę. Pozbawiony wszystkiego co wartościowe, nie miał już nic do stracenia. Podniósł wzrok i skierował go w przestrzeń z której był atakowany. Wytężył umysł i zniknął stolik na którym opierał się Jacques. Tamten zaskoczony upadł na podłogę, uderzając o nią twarzą. Kiedy się podniósł, z jego nosa kapała krew. Był wściekły, ale i przerażony. Całą furię i lęk skupił na Piotrku, który zaczął się dematerializować, lecz nie dał się unicestwić. Przeciwnie, im mniej go otaczało, tym silniejszy się stawał, kontratakując zawzięcie, także eliminował swego rywala. Ten zaczął wrzeszczeć z rozpaczy, widząc znikające kończyny. Wreszcie nastała cisza i ciemność. Piotr upadł w nicość. Cały świat zniknął wraz z jego twórcą Jacquesem. Próbował się podnieść, lecz w niematerialnej przestrzeni nie było to możliwe. Wyobraził sobie podłogę, i chwilę później stał na niej pewnie. Był wyższy i starszy. Może o trzy lata? Powoli przestrzeń zaczęła się formować w to co pamiętał i sobie wyobrażał. Wróciło okno i widok, pokoje, czuł za drzwiami obecność matki, więc pomyślał o ojcu… i psie. Uśmiechnął się

- Nigdy nie użyję tej mocy do niszczenia! - obiecał sobie głośno… lecz strach pozostał...

3 komentarze:

  1. no proszę długo nic (nic nam nie prezentowałeś), a tu masz rodzynek :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Byle nie w placku ziemniaczanym ;) Oj, faktycznie dawno nie pisałem. Ostatnio tyle się działo, że ciężko było znaleźć chwilę by zajrzeć w głąb wyobraźni.

      Usuń
    2. trochę szkoda, ale wiem że to jest w Tobie i tylko czeka na chwilę by ujrzeć światło :D

      Usuń