Każdy czasem potrzebuje perspektywy. Miejsca w którym może
usiąść spokojnie i podumać. Gdy jest dobrze wybrane, myśli same
płyną odpowiednim torem. Bez zbędnego wysiłku.
On miał takie miejsce. Siedział po
turecku na ubitej tysiącami nóg ziemi, a wokół padał deszcz.
Nie zwykłe krople, lecz jakby
wydłużone w kształcie sosnowych igieł. Gdzieś w dole, na
południe od wzgórza, nieliczni przechodnie dziwili się gdy deszcz
spadał na ich ciała mocniej niż zwykle. Paćkał ich mokrymi,
soczystymi plaśnięciami, sprawiedliwie mocząc zarówno
nieprzygotowanych, jak i drogie, dobre płaszcze wraz z ich jeszcze
lepszymi właścicielami. Tych drugich lubił dużo bardziej.
Teraz jednak, byli dla niego
niewidoczni z tym swoim zaskoczeniem. Feeria barw i świateł,
skutecznie maskowała zdumienia i radości pojedynczych głów. Ze
wzgórza miasto wyglądało niesamowicie. Deszczowa noc wyostrzyła
światła latarni i okien w mieszkaniach. Za każdym z nich kryły
się ludzkie pragnienia i tęsknoty. Uczucia które znał lepiej niż
by chciał.
Za nim, w niemal granatowej czerni,
wyraźnie odcinała się ściana lasu. Siedział na tle drzew moknąc
pospołu ze światem. Jego ciało lekko parowało w zimnych strugach,
lecz był zbyt pochłonięty myślami, by zwracać uwagę na niską
temperaturę.
Myślał o ludziach, o ich marzeniach,
czynach, miłostkach, nałogach. O tym jak łatwo ich dobre
pożądanie, obrócić w coś bardzo złego. Często używał tego
przeciw nim i miał wyniki. Był doskonałym kusicielem. Bez żadnego
trudu potrafił wysycać w nich chęć posiadania, zdrady, wolności.
Podgrzewał ją aż do momentu, gdy gotowi byli uczynić wszystko w
ich imieniu. Absolutnie wszystko. Wówczas dyskretnie się wycofywał
i czekał. Potrafił być bardzo cierpliwy. Zwłaszcza, że mylił
się rzadko.
Niekiedy żałował, iż nie może
popchnąć ich dalej i musi odpuścić w najlepszym momencie, ale
cóż: zasada to zasada. To oni muszą podejmować samodzielne
decyzje. Choć czy w takim nasyceniu emocji, są one faktycznie
własne? Tym niemniej, to ich chwila i ich własny moment chwały lub
upadku. Często zupełnie nieświadomy.
Od tylu wieków piszą o ostatecznych
sądach, chwilach gdy wszystko się policzy, a nie widzą, że to się
odbywa właśnie teraz, z każdą kolejną decyzją. Jakże łatwo
było nimi manipulować. Czasami lekka irytacja na innego człowieka,
przeradza się w nienawiść nie do opanowania. Żądzę zniszczenia
i tryumfu. Najlepsze jest to, że nigdy się nie zastanawiają skąd
się w nich takie uczucia biorą? Każdy uważa, iż jest dobry i
sprawiedliwy, gdy tymczasem umysł buzuje a dłonie szukają kamieni,
którymi można ciskać w innych. Ci których nienawidzą, są w ich
mniemaniu gorsi. Nie dostrzegają żadnego podobieństwa z samymi
sobą. Czasem gdy umysł zbyt kłuje, iż coś jest tu nie tak,
wówczas uzasadnią to sobie dobitnie: Inni przecież też tak robią.
Ba, są dużo gorsi...
Sycił się nimi, ich złymi emocjami.
Wyciskał ich jak gąbkę i wiódł w ciemne strony. Nie zastanawiał
się co się z nimi stanie później. Nikt zresztą tego nie wymagał.
Miał kusić i kusił. Był w tym skuteczny jak diabli. Zaśmiał się
z tego powiedzenia. Przypomniał sobie liczne obrazy, mające
przedstawiać takich jak on. Przeczytał i poznał tak wiele legend i
przypowieści, jak to człowiek wywiódł w pole czarta. Dobre sobie.
Niemal zawsze to on jest górą, a porażek sromotnych nie ponosi
wcale. Zazwyczaj wystarczy poczekać. Wcześniej czy później każdy
ubrudzi się choćby złą myślą. Są tacy niedoskonali.
Tak naprawdę, wcale nie miał rogów,
kopyt ani chwosta na końcu ogona. Nie był przystojny i nie miał
gadanego. Nie zawierał żadnych paktów i cyrografów krwią
spisanych. Był szczytem przeciętności. Ludzie nie dostrzegali go
gdy przechodził obok. Nie widzieli kiedy im się przygląda. Nie
miał rozdwojonego języka, pełnego kłamstw i jadu na dusze
niewinne. Ale potrafił tworzyć im obrazy. Może nawet nie podsuwać
gotowe, lecz rozwijać to co samo w ich głowach się zjawiało. Mógł
proponować kierunki, lecz zawsze decydowali oni. Dodawał jedynie
kolorów do ich marzeń, a te rosły bez opamiętania, aż stawały
się potworną karykaturą swego pierwowzoru. Przekształcały się w
chęć tak silną, że mają ochotę tupać nogami by ją
zrealizować. Każdy to przecież zna z autopsji. Jakże łatwo się
sami pokonują. Jak wielki bywa wówczas, pławiąc się w smaku
zwycięstwa. O tak, jego najwyraźniej dosięgają te same wady i
uczucia. Gdyby ktoś taki jak on podsycał jego obrazy, pewnie też
dałby się uwieść biesowi.
A jednak niekiedy i jego kłuło w
kiszkach. Zadawał sobie pytania: Po co to wszystko, dokąd zmierzam?
W sumie to bardzo ludzkie rozterki, i tak samo jak u nich,
niezaspokojone wyczerpującą odpowiedzią. Nie dziwota, wszak nie
różnił się od nich tak bardzo. Miał uczucia, miał obawy, był
śmiertelny. W zasadzie, choć znał część prawdy, to nie wiedział
co będzie z nim dalej. Co stanie się gdy koniec nadejdzie? Ciśnięto
go o ziemię i kazano kusić, choć nawet rozkazu nie pamiętał.
Żadnych wytycznych czy wskazówek. Pełna improwizacja. Żadnej
centrali, śladu planu. Niełatwo mu było.
Stąd niekiedy siadał na wzgórzu i
spoglądając na panoramę miasta, myślał. Różne rzeczy mu
przychodziły do głowy, ale to co rodziło się w tym niezwykłym,
ciężkim deszczu, przechodziło wszystko o czym myślał dotąd.
Pierwszy raz dopuścił, że każdy ma swoje przeciwieństwo. Być
może jest zatem ktoś, kto tonuje jego zdolność kuszenia. Ktoś
kto umie podsuwać zupełnie inne obrazy. Może zmaga się z takimi
samymi ograniczeniami, nie mogąc wywrzeć nacisku gdy chce zatrzymać
kogoś w pół kroku. Logiczne jest, że musi być ktoś taki. Nikt
by go przecież nie wysyłał na ziemię, gdyby wystarczyło jedynie
poczekać. Ta gra toczy się w jakimś celu, a on jest w niej jedynie
pionkiem. To straszna wizja, bo świadczyłaby, że może jest po
niewłaściwej stronie? To stwarza ryzyko, iż w końcowym
rozrachunku może przegrać. Skąd mu się wziął ten końcowy
rozrachunek, jakże podobny do sądu ostatecznego, który
wielokrotnie zakwestionował?
Umysł zaczął galopować, a ciało
ogarnął niepokój. Nerwy tańczyły napięte pod skórą. Chęć
działania, pompowana była wraz z krwią do serca. Przeczucie czegoś
strasznego i nieodwracalnego, wypełniło osierdzie. Zerwał się na
równe nogi... i wówczas go zobaczył. Siedział pod drzewem po
turecku i mókł jak on. Wpatrywał się w niego z uśmiechem i
oczekiwaniem. Zrozumiał, że bawił się jego obrazem i wiedział,
że podświadomie już zrozumiał. Lęk zwiększył się gdy nogi
oderwały się od ubitej ziemi i zaczął unosić się w górę.
Wewnątrz czaszki rozległo się: Chodź do mnie, jesteś mój.
Z rozpaczliwym wrzaskiem krzyknął: Nie chcę! Unosił się nadal. Obserwująca go postać spojrzała w
górę z nabożną radością. - Nie ma znaczenia czego chcesz i co
robiłeś. Uwierzyłeś, więc będziesz zbawiony, bo takie są
zasady.
Do góry Diable...
Świetne :)
OdpowiedzUsuńDziękuję pięknie :)
Usuń