środa, 3 lutego 2016

Podniesienie


     Każdy czasem potrzebuje perspektywy. Miejsca w którym może usiąść spokojnie i podumać. Gdy jest dobrze wybrane, myśli same płyną odpowiednim torem. Bez zbędnego wysiłku.
On miał takie miejsce. Siedział po turecku na ubitej tysiącami nóg ziemi, a wokół padał deszcz.
Nie zwykłe krople, lecz jakby wydłużone w kształcie sosnowych igieł. Gdzieś w dole, na południe od wzgórza, nieliczni przechodnie dziwili się gdy deszcz spadał na ich ciała mocniej niż zwykle. Paćkał ich mokrymi, soczystymi plaśnięciami, sprawiedliwie mocząc zarówno nieprzygotowanych, jak i drogie, dobre płaszcze wraz z ich jeszcze lepszymi właścicielami. Tych drugich lubił dużo bardziej.
     Teraz jednak, byli dla niego niewidoczni z tym swoim zaskoczeniem. Feeria barw i świateł, skutecznie maskowała zdumienia i radości pojedynczych głów. Ze wzgórza miasto wyglądało niesamowicie. Deszczowa noc wyostrzyła światła latarni i okien w mieszkaniach. Za każdym z nich kryły się ludzkie pragnienia i tęsknoty. Uczucia które znał lepiej niż by chciał.
Za nim, w niemal granatowej czerni, wyraźnie odcinała się ściana lasu. Siedział na tle drzew moknąc pospołu ze światem. Jego ciało lekko parowało w zimnych strugach, lecz był zbyt pochłonięty myślami, by zwracać uwagę na niską temperaturę.
     Myślał o ludziach, o ich marzeniach, czynach, miłostkach, nałogach. O tym jak łatwo ich dobre pożądanie, obrócić w coś bardzo złego. Często używał tego przeciw nim i miał wyniki. Był doskonałym kusicielem. Bez żadnego trudu potrafił wysycać w nich chęć posiadania, zdrady, wolności. Podgrzewał ją aż do momentu, gdy gotowi byli uczynić wszystko w ich imieniu. Absolutnie wszystko. Wówczas dyskretnie się wycofywał i czekał. Potrafił być bardzo cierpliwy. Zwłaszcza, że mylił się rzadko.
     Niekiedy żałował, iż nie może popchnąć ich dalej i musi odpuścić w najlepszym momencie, ale cóż: zasada to zasada. To oni muszą podejmować samodzielne decyzje. Choć czy w takim nasyceniu emocji, są one faktycznie własne? Tym niemniej, to ich chwila i ich własny moment chwały lub upadku. Często zupełnie nieświadomy.
     Od tylu wieków piszą o ostatecznych sądach, chwilach gdy wszystko się policzy, a nie widzą, że to się odbywa właśnie teraz, z każdą kolejną decyzją. Jakże łatwo było nimi manipulować. Czasami lekka irytacja na innego człowieka, przeradza się w nienawiść nie do opanowania. Żądzę zniszczenia i tryumfu. Najlepsze jest to, że nigdy się nie zastanawiają skąd się w nich takie uczucia biorą? Każdy uważa, iż jest dobry i sprawiedliwy, gdy tymczasem umysł buzuje a dłonie szukają kamieni, którymi można ciskać w innych. Ci których nienawidzą, są w ich mniemaniu gorsi. Nie dostrzegają żadnego podobieństwa z samymi sobą. Czasem gdy umysł zbyt kłuje, iż coś jest tu nie tak, wówczas uzasadnią to sobie dobitnie: Inni przecież też tak robią. Ba, są dużo gorsi...
      Sycił się nimi, ich złymi emocjami. Wyciskał ich jak gąbkę i wiódł w ciemne strony. Nie zastanawiał się co się z nimi stanie później. Nikt zresztą tego nie wymagał. Miał kusić i kusił. Był w tym skuteczny jak diabli. Zaśmiał się z tego powiedzenia. Przypomniał sobie liczne obrazy, mające przedstawiać takich jak on. Przeczytał i poznał tak wiele legend i przypowieści, jak to człowiek wywiódł w pole czarta. Dobre sobie. Niemal zawsze to on jest górą, a porażek sromotnych nie ponosi wcale. Zazwyczaj wystarczy poczekać. Wcześniej czy później każdy ubrudzi się choćby złą myślą. Są tacy niedoskonali.

     Tak naprawdę, wcale nie miał rogów, kopyt ani chwosta na końcu ogona. Nie był przystojny i nie miał gadanego. Nie zawierał żadnych paktów i cyrografów krwią spisanych. Był szczytem przeciętności. Ludzie nie dostrzegali go gdy przechodził obok. Nie widzieli kiedy im się przygląda. Nie miał rozdwojonego języka, pełnego kłamstw i jadu na dusze niewinne. Ale potrafił tworzyć im obrazy. Może nawet nie podsuwać gotowe, lecz rozwijać to co samo w ich głowach się zjawiało. Mógł proponować kierunki, lecz zawsze decydowali oni. Dodawał jedynie kolorów do ich marzeń, a te rosły bez opamiętania, aż stawały się potworną karykaturą swego pierwowzoru. Przekształcały się w chęć tak silną, że mają ochotę tupać nogami by ją zrealizować. Każdy to przecież zna z autopsji. Jakże łatwo się sami pokonują. Jak wielki bywa wówczas, pławiąc się w smaku zwycięstwa. O tak, jego najwyraźniej dosięgają te same wady i uczucia. Gdyby ktoś taki jak on podsycał jego obrazy, pewnie też dałby się uwieść biesowi.

     A jednak niekiedy i jego kłuło w kiszkach. Zadawał sobie pytania: Po co to wszystko, dokąd zmierzam? W sumie to bardzo ludzkie rozterki, i tak samo jak u nich, niezaspokojone wyczerpującą odpowiedzią. Nie dziwota, wszak nie różnił się od nich tak bardzo. Miał uczucia, miał obawy, był śmiertelny. W zasadzie, choć znał część prawdy, to nie wiedział co będzie z nim dalej. Co stanie się gdy koniec nadejdzie? Ciśnięto go o ziemię i kazano kusić, choć nawet rozkazu nie pamiętał. Żadnych wytycznych czy wskazówek. Pełna improwizacja. Żadnej centrali, śladu planu. Niełatwo mu było.
    Stąd niekiedy siadał na wzgórzu i spoglądając na panoramę miasta, myślał. Różne rzeczy mu przychodziły do głowy, ale to co rodziło się w tym niezwykłym, ciężkim deszczu, przechodziło wszystko o czym myślał dotąd. Pierwszy raz dopuścił, że każdy ma swoje przeciwieństwo. Być może jest zatem ktoś, kto tonuje jego zdolność kuszenia. Ktoś kto umie podsuwać zupełnie inne obrazy. Może zmaga się z takimi samymi ograniczeniami, nie mogąc wywrzeć nacisku gdy chce zatrzymać kogoś w pół kroku. Logiczne jest, że musi być ktoś taki. Nikt by go przecież nie wysyłał na ziemię, gdyby wystarczyło jedynie poczekać. Ta gra toczy się w jakimś celu, a on jest w niej jedynie pionkiem. To straszna wizja, bo świadczyłaby, że może jest po niewłaściwej stronie? To stwarza ryzyko, iż w końcowym rozrachunku może przegrać. Skąd mu się wziął ten końcowy rozrachunek, jakże podobny do sądu ostatecznego, który wielokrotnie zakwestionował?
     Umysł zaczął galopować, a ciało ogarnął niepokój. Nerwy tańczyły napięte pod skórą. Chęć działania, pompowana była wraz z krwią do serca. Przeczucie czegoś strasznego i nieodwracalnego, wypełniło osierdzie. Zerwał się na równe nogi... i wówczas go zobaczył. Siedział pod drzewem po turecku i mókł jak on. Wpatrywał się w niego z uśmiechem i oczekiwaniem. Zrozumiał, że bawił się jego obrazem i wiedział, że podświadomie już zrozumiał. Lęk zwiększył się gdy nogi oderwały się od ubitej ziemi i zaczął unosić się w górę. Wewnątrz czaszki rozległo się: Chodź do mnie, jesteś mój.
   Z rozpaczliwym wrzaskiem krzyknął: Nie chcę! Unosił się nadal. Obserwująca go postać spojrzała w górę z nabożną radością. - Nie ma znaczenia czego chcesz i co robiłeś. Uwierzyłeś, więc będziesz zbawiony, bo takie są zasady.
Do góry Diable...

2 komentarze: