Dawno, dawno temu… Za siedmioma
górami. Za siedmioma lasami. Za taką samą ilością mórz i rzek.
Na stromym wzgórzu, stał olbrzymi zamek w którym mieszkała sobie
księżniczka.
Stop! To zupełnie nie ta bajka. Zresztą
większość bajek tak się właśnie zaczyna, a kto chciałby
mieszkać tak daleko?
Tak naprawdę nie było więc to dawno,
dawno temu, lecz dzieje się zupełnie dzisiaj. Nie było to też
daleko, lecz całkiem blisko. Brak też w tej historii księżniczki
i zamku, a jednak warto o tym opowiedzieć. Co zresztą chętnie
uczynię, jeśli tylko pozwolicie mi zacząć jeszcze raz? Przecież
każdy może pomylić bajki, prawda?
Całkiem niedaleko, w środku miasta,
stało sobie osiedle. W jednym z bloków żyła sobie mała
dziewczynka o imieniu Hania. Jej mieszkanie nie było ani za wysoko
ani za nisko. Ot po prostu na pierwszym piętrze. Wystarczająco
daleko od hałasu podwórka i przejeżdżających samochodów, lecz
nie na tyle wysoko by korzystać z windy. Dziewczynka zresztą nie
przepadała za jeżdżeniem windą. Nawet kiedy mamusia wracała z
zakupów niosąc ciężkie torby, ona wbiegała na górę po
schodach. Sprawiało jej to zresztą olbrzymią frajdę, gdyż zawsze
ścigała się z windą i zazwyczaj wygrywała. Z uśmiechem na
twarzy czekała pod drzwiami, aż mama sięgnie po klucze. Mieszkanko
nie było duże i w niczym nie przypominało zamku. Było za to
jasne, wygodne i ciepłe. Miała w nim swój własny pokój, w którym
czuła się ważniejsza niż księżniczka. Zawsze razem z mamą
wracały ze szkoły i chwilę później zabierały się do
przygotowywania obiadu. Dziewczynka kochała kuchenny rozgardiasz i
chętnie pomagała przy gotowaniu. Wkrótce po tym zjawiał się tata
i razem zasiadali do wspólnego posiłku. Jedząc opowiadali sobie
wydarzenia z całego dnia. Dzięki temu każde z nich wiedziało co
dzieje się, gdy są w pracy lub szkole. Było to szalenie ciekawe,
bo przecież każdemu zdarzały się zupełnie inne historie. Później
gdy już wspólnie posprzątali, wybiegała na dwór by pobawić się
z koleżankami. W zasadzie niewiele różniła się od innych
dziewczynek czy chłopców w jej wieku, lecz jak to zawsze w
opowieści, był jeden szkopuł.
Otóż Hania bardzo bała się
ciemności. Gdy po wieczornej kąpieli układała się do snu, zawsze
musiała mieć zapaloną nocną lampkę. Nie pomagały namowy i
przekonywania, że nie ma się czego bać. Na nic uchylone drzwi od
pokoju. Lampka musiała być zapalona i basta.
Choć tatuś układał jej
najpiękniejsze bajki i wierszyki do snu, nadal lękała się
ciemności i nie chciała zostawać sama w czarną noc.
Tego wieczora usłyszała jedną ze
swoich ulubionych bajek, dzięki czemu łatwiej było jej usnąć.
Wnet pokój wypełnił się dźwiękiem smacznie śpiącego dziecka,
a cały dom pogrążył się w ciszy. Nawet koty na podwórku
przemykały się na paluszkach, nie czyniąc przy tym żadnego z
kocich hałasów. Śniło jej się słońce i ciepło. Błękitne,
przejrzyste morze, pełne kolorowych ryb. Jasny i czysty piasek, z
którego bez trudu można było ulepić najbardziej fantazyjne
budowle. Nagle piękny sen się skończył i obudziła się w ciemnym
pokoju. Drzwi były zamknięte, a nocna lampka zgaszona. Wokół nie
dostrzegała niemal niczego. W pierwszym odruchu zawołała rodziców,
lecz nikt nie stawił się na jej zew wołanie. Tłumiąc obawy
sięgnęła do włącznika lampy, naciskając go zdecydowanie. Nic,
żadnego efektu. Spojrzała w okno, lecz w żadnym bloku nie paliło
się światło. Przestraszona nakryła się kołdrą i w ciszy
wsłuchiwała w odgłosy nocy. Początkowy spokój powoli zaczął
wypełniać się rozmaitymi odgłosami: świszczącego wiatru,
skrzypiącej bramy, pohukiwaniem sowy. Był jeszcze jeden dźwięk,
coś jakby skrobanie. Ledwie słyszalny, tak że trzeba było bardzo
wytężać słuch. Zupełnie jakby ktoś drapał w jakąś szorstką
powierzchnię. Przestraszona dziewczynka, zebrała całą swoją
odwagę i zapytała spod kołderki:
- Jest tu ktoś?
Drżącym głosem ponowiła pytanie. Tym
razem skrobanie ucichło i usłyszała cichutką odpowiedź:
- Nie bój się, nie chciałam nikogo
przestraszyć. Nie mam złych zamiarów.
- Kim jesteś?
- Jestem biedroneczką Siedmiokropką,
czasami udzie nazywają mnie też bożą krówką. Mieszkam tu sobie
w szparze za Twoją szafą. Właśnie układałam się do snu, nie
chciałam wystraszyć Cię swoim szuraniem.
- Skąd mam wiedzieć, że mówisz
prawdę skoro niczego nie widzę. Gdy panuje noc, nikogo nie widać.
Właśnie dlatego nie lubię ciemności.
- To nieprawda, że niczego nie widać.
Zamknij na chwilę oczy i otwórz je ponownie.
Gdy postąpiła zgodnie ze wskazówkami
głosu, ze zdziwieniem odkryła, iż jej wzrok przyzwyczaił się do
ciemnego otoczenia. Choć nadal było niezbyt miło, to dostrzegała
jednak zarysy mebli, ramę okna, oparcie łóżka. Nie było jej już
tak strasznie jak wcześniej.
- Pokaż się Siedmiokropko –
poprosiła.
Na krawędzi szafy zatrzepotały
skrzydełka i na chwilę rozbłysło blade światełko ukazując
tajemniczego lokatora. W ciszy pokoju rozległ się cichutki i
radosny śpiew:
Jestem sobie biedroneczka
Na skrzydełku mym kropeczka
Gdy poprosisz, hen do nieba
Ruszę po kawałek chleba
Lecz się przyznam, bardziej
wolę
Łapać mszyce za swawolę
I pomagać gdy człek miły
Po to mam magiczne siły
Siedmiokropka zatrzepotała skrzydełkami
i wyprostowała się dumnie.
- Nie bój się. Jest ciemno ponieważ
nie ma prądu, to dlatego nie świeci Twoja lampka. Musimy po prostu
poczekać.
- Ale ja nie chcę czekać. Chciałabym
żeby był już dzień i świeciło słońce. Zrób coś, przecież
obiecywałaś pomoc?
- Tylko Słonko mogłoby tutaj pomóc.
Ale ono mieszka bardzo, bardzo daleko. Na szczęście my boże krówki
wiemy dokąd iść.
- Ale to pewnie jest bardzo wysoko?
- Hihi, gdy nie śpi to tak. Wędruje po
niebie, patrząc z góry na świat, miejsca i ludzi. Śmieje się
promiennie do kwiatów i zwierząt. Ogrzewa wodę i zsyła promienie
ku radości wszystkich. Jednak nocą mieszka skryte za zachodnim
wzgórzem. Tam smacznie chrapiąc czeka poranka i czasu gdy znów
będzie się mogło wspinać po niebie.
- Słonko mieszka na ziemi? Zatem
ruszajmy tam natychmiast.
- Ale to bardzo daleko.
- Och, gdybyśmy mieli siedmiomilowe
buty, byłoby zdecydowanie bliżej.
- Ha. Może nie mamy takich butów, ale
mamy szybkobiegi
Widząc zdziwioną minę dziewczynki i
malujące się na jej obliczu pytanie, szybko wyjaśniła, iż jak
sama nazwa mówi: Szybkobiegi służą do szybkiego biegania.
Przebiera się nogami z zawrotną prędkością, dzięki czemu można
wszędzie dotrzeć w krótszym czasie.
To mówiąc wyciągnęła maleńkie
trampki i tryumfalnie postawiła przed dziewczynką.
- Ale przecież one są takie malutkie?
Biedroneczka obróciła się trzykrotnie
i wyrecytowała zaklęcie. Trampki rozbłysły blaskiem i zaczęły
gwałtownie rosnąć, przyjmując idealny rozmiar na małą
dziewczęcą stópkę.
Przysiadając na krawędzi łóżeczka,
założyła buty i zawiązała sznurowadła. Chwilę później stały
obie przed domem patrząc w ciemną przestrzeń.
- Wiesz, w zasadzie nie czuję żadnej
różnicy w tych butach.
- Oczywiście, przecież trzeba je
aktywować. Inaczej stale musiałabyś biec.
Zgodnie z instrukcją stuknęła
trzykrotnie piętami i wypowiedziała formułę:
Hej szybkobiegi magiczne
Ponieście moje nogi
Przeskoczmy miejsca liczne
By zaoszczędzić drogi
I pobiegły. Pędziła czując wiatr na
twarzy. Lekko falował w jej włosach. Świat wokół znikał
równie szybko jak się pojawiał. Już po chwili skończyło się
osiedle. Później pobiegły przez miasto. Niemal bezgłośnie
pędziły ciemnymi ulicami, na murach kamienic przesuwały się ich
powiększone cienie. Wkrótce znalazły się na moście i miasto
zostało za rzeką. Nocne pola pachniały skoszoną trawą i wilgotną
rosą. W ich pustce wiatr dął jakby mocniej.
Daleko na horyzoncie, zamajaczyła linia
drzew. Usłyszała głos swojej czerwonoskrzydłej towarzyszki:
- Przed nami las. Mieszkają w nim różne
stworzenia, dobre i złe. Musimy bardzo uważać.
Lekko zwolniły. Szum liści
śpiewających swą tęskną, nocną pieśń, był miły i kojący.
Nie straszne im były kolczaste krzewy malin i trzeszczące pod
stopami szyszki. W pewnej chwili dostrzegły rozstaje dróg.
Przystanęły by zastanowić się która z nich jest właściwa i
wówczas ujrzały wysoką postać, ubraną w niebieskie dżinsy i
czerwoną bluzę z kapturem, spod którego wystawały gęste kłaki,
wielkie oczy i olbrzymi, nie pasujący do niczego pysk.
- Dobry wieczór dziewczynko. A skąd ty
się wzięłaś w tym nocnym lesie?
- Dobry wieczór. Biegnę na spotkanie
słoneczka, które smacznie sobie śpi za horyzontem. Kim jesteś?
- Jestem wikie… ehm, to znaczy
Czerwonym Kapturkiem.
- To dlaczego chciałeś powiedzieć
wilkiem.
- Ech, i znowu spaliłem. Zawsze się
mylę kiedy próbuję kłamać. Cóż, jestem złym wilkiem i muszę
Was zjeść.
- Dlaczego chcesz nas pożreć?
- Bo jestem tak głodny, że zjadłbym
nawet dziewczynkę w szybkobiegach. Choć między nami mówiąc,
wolałbym ciasto. Tak czy inaczej nie mogę Was dalej przepuścić.
- Nie mam ciasta, ale mam cukierki.
- Och, uwielbiam je. Oddajcie mi je
natychmiast.
- Nie ma mowy. My oddamy ci łakocie, a
ty i tak nas pożresz.
- Oczywiście, że was zje.. To znaczy,
obiecuję że tego nie zrobię.
- Znów się pomyliłeś, czyli
kłamiesz.
Widząc, iż, został przejrzany, wilk
postanowił przestraszyć dziewczynkę. Odciął jej drogę ucieczki
i zaczął się zbliżać szeroko rozczapierzając łapy.
Wtem, w oddali usłyszeli śpiew:
Idę sobie nocnym lasem
Poprawiając strzelbę czasem
Jak odnajdę wreszcie wilka
To zabawy będzie chwilka
Bo gajowy lasu strzeże
Stąd dwururkę z sobą bierze
Na łobuza się szykuje
Co dziewczynki szykanuje
Słysząc tę piosenkę, przerażony
wilk czmychnął w krzaki, aż się kurzyło. Dziewczynka z ulgą
zawołała:
- Hop hop, panie gajowy. Tutaj jesteśmy.
Gałęzie rozchyliły się gwałtownie,
lecz zamiast oczekiwanego leśnika, pojawił się najbardziej rudy
lis jakiego widziała w życiu. Uśmiechnął się szelmowsko i
radosnym głosem wyznał.
- Zaskoczone? Uwielbiam tak zakpić z
wilka. Zawsze się na to nabiera. Naczytał się kiedyś bajki o
czerwonym kapturku i od tej pory łazi nocą po lesie w tej bluzie
dresowej. Ale gajowego okropnie się boi, więc korzystam z tego ile
mogę.
- Ale Ty przecież też jesteś
niebezpieczny, wszak jesteś lisem.
- Ja groźny? Wolne żarty. Muchy bym
nie skrzywdził. Czasami to aż mi smutno, że wszyscy tak o mnie
myślą. A bo to rudy spryciarz. Podstępny jak lis – mówią. A ja
jestem dobry z natury. To nie moja wina, że mam tak złą opinię.
- Ty nie jesteś podstępny. Sposób w
jaki pozbyłeś się wilka, świadczy że jesteś bardzo mądry.
Lis uśmiechnął się promiennie i
pokłonił nisko zamiatając przy tym swą bujną, ognistą kitą.
- Możesz nam wskazać drogę do
śpiącego w nocy słonka?
- Oj, nie wiem gdzie ono śpi nocą,
lecz mówią że mieszka w miejscu, w którym zaczynają się
wszystkie tęcze. Nie wiem gdzie to jest, ale w lesie mieszka mądry
Puchacz, który przeczytał wszystkie książki. Może on Wam pomoże?
Drogę do dziupli pokonały wyjątkowo szybko, choć ze względu na
towarzystwo lisa nie mogły użyć szybkobiegów. Stojąc przed
wejściem, dziewczynka wyprostowała się i zastukała delikatnie. Z
wewnątrz dobiegło ją zaproszenie
- Proszę wejść.
Mieszkanko było raczej ciasne i
skromnie wyposażone. Drewniane łóżeczko, dwa fotele, biurko. Pod
ścianami stały regały z piętrzącymi się na nich książkami.
Nigdy wcześniej nie widziała by ktoś miał ich aż tyle. Puchacz
siedział za biurkiem patrząc przez grube szkła okularów, wprost w
otwarty laptop.
- Wybaczcie jestem nocnym Markiem i
bardzo często korzystam z Internetu.
- Internet w lesie? - zdziwiła
się Siedmiokropka
- Oczywiście. My sowy, musimy mieć
możliwość rozmowy i szukania odpowiedzi na pytania, z którymi
przychodzą do nas inni. Internet jest źródłem wiedzy i pozwala
oszczędzać czas.
Z trzaskiem zamknął komputer i patrząc
wymownie zapytał:
- A więc szukacie drogi do słoneczka?
- Skąd wiesz?- zdziwiły się
jednocześnie.
- Cały las już o tym szepcze. A Ty
przyjacielu – zwrócił się do lisa- Ile jeszcze razy zamierzasz
nabrać wilka na tę sztuczkę z gajowym?
Tu roześmieli się radośnie. Atmosfera
natychmiast stała się luźniejsza. Puchacz wypytał dziewczynkę o
powód dla którego wyruszyła w drogę. Opowiadała mu z wypiekami
na twarzy, co rusz przekrzykując się z biedroneczką. Gdy
skończyły, gospodarz wstał i zaczął przekładać książki,
najwyraźniej czegoś szukając. Wreszcie wesoło stuknął się
skrzydłem w głowę i z jednego z tomów wyciągnął starą,
podniszczoną nieco mapę.
- Oto wasza droga – wskazał. – Ten
plan powiedzie was wprost do miejsca w którym zaczynają się
wszystkie tęcze. Ludzie wierzą, iż skrzaty zakopują tam swe
garnce ze złotem, ale moim zdaniem to bujda. Mieszka tam jednak
Słońce, które sprawia iż w jego promieniach wszystko świeci na
złoto.
- Czy to daleko?
- Oczywiście. Czeka was bardzo długa
droga, lecz z tego co wiem, macie swój sposób by ją skrócić.
– Tu wymownie spojrzał na trampki- Jest tylko jeden szkopuł, otóż
ja nigdy tam nie byłem, ba nie znam nikogo kto szukałby Słońca
osobiście. Kiedy wrócicie, koniecznie musicie mi wszystko
opowiedzieć.
- Oczywiście miły Puchaczu, lecz teraz
czas na nas. Noc szybko płynie.
Znów popędziły w ciemnościach. Las
został daleko za nimi, podobnie pola, góry, rzeki. Biegły długo
rozkoszując się prędkością. W pewnym momencie towarzyszka
dziewczynki szepnęła jej do ucha:
- Stój. Przyszło mi do głowy, że
nocą nie ma tęczy. Jak zatem znajdziemy jej początek? –
zaniepokoiła się Siedmiokropka.
- Nie wiem, ale za późno by się
wycofać. Dotarłyśmy tak daleko, że nie możemy po prostu
zawrócić.
Pędząc dalej, dotarły wreszcie do
miejsca tak dziwnego, że zmuszone były się zatrzymać. Przed nimi
wznosiła się wysoka skała, za którą widać było jasną
poświatę, coś jakby złoty blask. U podnóża góry siedział
sobie karzeł, który obrzucił je podejrzliwym spojrzeniem:
- Jeżeli przyszłyście po złoto, to
oznajmiam że nie ma tu żadnego garnca wypełnionego monetami. To
nieprawdziwa legenda. Wszyscy szukają jedynie bogactw, za nic mając
prawdziwą wyjątkowość tego miejsca.
- Jeśli tak, to co tu robi karzeł? –
spytała rezolutnie biedroneczka.
- Cóż lubię tu sobie leżeć, bo ta
skała jest środkiem wszystkiego. Stąd wydobywają się tęcze. Tu
zaczynają dni i kończą noce. Mieszkam sobie w samym sercu świata.
Można powiedzieć, że wszystko kręci się wokół mnie –
dokończył szelmowskim tonem.
- Nie szukamy złota lecz drogi do
Słonka – rzekła Hania – Czy wiesz jak je znaleźć?
- O, to dosyć proste. Ono jest teraz po
drugiej stronie skały. Tam skąd bije blask. Musicie jedynie wspiąć
się do góry i je zawołać.
- Jedynie wspiąć? – Spytała
biedroneczka – Przecież to strasznie wysoko.
- Cóż, chyba nie mamy wyboru –
Rzekła dziewczynka i zaczęła mozolnie się wspinać.
Bardzo długo szły w górę. Z każdym
krokiem spod jej nóg osuwały się drobne kamyczki i większe
odłamki skał. Czasami udawało jej się chwycić wystającej gałęzi
lub korzenia. Hania mogła wówczas pewniej stawiać kroki. Bywały
jednak i miejsca, których nie dało się normalnie pokonać. Wtedy
musiały cofać się szukając innej drogi. Z każdym pokonanym
metrem, było jej coraz trudniej się wspinać. Każde spojrzenie w
dół napawało lękiem.
- Nie patrz za siebie – doradziła jej
mała towarzyszka – Nie warto zerkać w dół, ważne jest tylko to
co przed nami. Zresztą jest już ciemno i z tej wysokości niewiele
widać.
Wreszcie ujrzały szczyt. Jego ostre i
strome końce, odstraszały samym wyglądem. Śmiałek, który się
tu zapuści, musiałby być bardzo dzielny. Wierzchołek góry
wydawał się nie do zdobycia, zwłaszcza że nie posiadały sprzętu
alpinistycznego czy choćby liny. Zrezygnowane siadły pod stromą
skałą, bez żadnej nadziei na jej zdobycie. Rozglądając się
wokół, usłyszały cichy pisk. Dziewczynka podczołgała się do
krawędzi i ujrzała poniżej ptasie gniazdo. Było olbrzymie a w
środku nieporadnie poruszały się pisklęta. Jedno z nich,
nieopatrznie zbliżyło się do wyściełanych gałązkami brzegów i
zapierając się małymi, nieopierzonymi skrzydełkami, z trudem
powstrzymywało się przed upadkiem z olbrzymiej wysokości.
Dziewczynka wychyliła się jeszcze mocniej, starając się pomóc
malcowi. Ostatkiem sił, pochwyciła go dwoma palcami i
podciągnęła w stronę środka gniazda. Pisklę zakwiliło radośnie
i zmęczone walką o swoje życie, zasnęło natychmiast. Dziewczynka
odprężyła się i uśmiechnęła, patrząc na słodko śpiącego
malucha. Właśnie miała się wycofać cichutko, gdy rozległ się
przerażający krzyk a nocne powietrze wypełniło się łopotem
olbrzymich skrzydeł. Nad jej głową pojawiło się coś, co w
pierwszej chwili wyglądało na ciemną chmurę, lecz okazało się
olbrzymią orlicą. Zanurkowała w stronę dziewczynki szykując się
do ataku, ta zaś skuliła się przestraszona. Siedmiokropka nie
czekała na rozwój wypadków i uniosła się w powietrze, zajmując
miejsce miedzy nimi. Orlica zaskoczona zwróciła się do niej:
- Dlaczego przeszkadzasz mi w obronie
moich dzieci przed człowiekiem? Zamieszkaliśmy tak wysoko, żeby
być z dala od ludzi, lecz nawet tu za nami przyszli.
- Mylisz się orlico. Choć wielu z nich
nie ma szacunku dla roślin i zwierząt, to jednak ta mała istota
zaryzykowała właśnie swoje życie by ocalić jedno z twoich
piskląt. Poczekaj aż się zbudzi a samo powie ci prawdę.
Zaskoczona, przyjrzała się bacznie
dziewczynce i opuściła rozpostarte skrzydła. W tym momencie,
ocalony maluch zakwilił radośnie. Dumna mama spojrzała z
wdzięcznością i rzekła:
- Masz moją wieczną wdzięczność.
Proś o co tylko zechcesz, zawsze pomogę.
- Szukamy Słoneczka, ponoć śpi za tą
górą, lecz nie możemy dostać się na szczyt.
- O, to żaden problem. Zaniosę was
tam, lecz musimy poczekać na tatę tych maluchów.
Dalszy czas upłynął im na miłej
pogawędce. Wreszcie nadleciał orzeł, niosąc pokarm dla orlątek.
Później pozostał w gnieździe strzegąc ich od nieobecność
matki, jak każdy tatuś, który musi czasami zaopiekować się
swoimi dziećmi.
Dla orlicy droga na szczyt była
igraszką. Nawet niosąc na swym grzbiecie, wczepioną w pióra
dziewczynkę, bez trudu oderwała się od ziemi i osiągnęła cel w
kilka chwil.
Widok który się stąd rozciągał był
niesamowity. Po jednej stronie panowały nieprzeniknione ciemności.
Z drugiej, świat rozkoszował się słonecznym blaskiem i ciepłem.
Stojąc na szczycie dziewczynka zawołała:
- Słońce, gdzie jesteś?
Lecz nie doczekała się odpowiedzi.
Kilkakrotnie próbowała je przyzywać, aż w końcu Siedmiokropka
odtańczyła swój czarodziejski taniec i wyrecytowała zaklęcie:
Słońce, nasz przyjacielu
Przemierzasz nieboskłony
Uśmiech ślesz dla tak wielu
Lecz rzadko idą w te strony
My tu czekamy na ciebie
Zejdź do nas drogie Słońce
Czy jesteś w dole, czy w niebie
Pomóż malutkiej biedronce
Po tych słowach rozległ się donośny
i radosny śmiech a z góry sfrunęła złocista buzia. Słońce
przyglądało im się z niekłamaną ciekawością. Błysk w jego
oczach, sprawiał że poczuły się bardzo szczęśliwe.
- Witajcie. W czym mogę Wam pomóc
dzielne wędrowczynie? Wiem już od zwierząt i wiatru, że
pokonałyście szmat drogi by się tu do mnie dostać.
- Witaj Słońce. Ta oto dziewczynka ma
do Ciebie pilną sprawę.
- Opowiadaj zatem drogie dziecię.
I dziewczynka zaczęła opowiadać: o
tym jak bardzo boi się ciemności, jak tatuś i mamusia z trudem ja
usypiają, jak zgasła jej lampka, że nie chce się już bać.
Następnie poprosiła:
- Wystarczy, że będziesz kłaść się
spać w moim miasteczku a nigdy już nie będzie ciemno i strasznie.
- Tego się nie da zrobić. Ja nie
odpoczywam nigdy. Tak mówią ludzie, którzy widzą jak znikam za
horyzontem i myślą, że idę spać. Tymczasem ja przemierzam inną
część świata, niosąc jej dzień i radość. Tam zaś gdzie mnie
nie ma, jest ciemno. Noc jest niezbędna roślinkom, zwierzętom i
ludziom. Mogą wówczas odpocząć, by z nastaniem ranka móc
dalej cieszyć się życiem i szczęściem. Nie da się tego zmienić.
- Ale ja się boję ciemności i nie
lubię nocy.
- W sprawach nocy, słońce jest
bezradne. Tu może pomóc tylko mój brat Księżyc.
- Czy możesz nas do niego zaprowadzić?
- Niestety, nie mam wstępu tam gdzie
akurat jest mój brat. Prawa natury są nieubłagane. Nie może być
jednocześnie nocy i dnia. Ale mogę wskazać Wam drogę.
- Tylko, to jest pewnie bardzo daleko a
my jesteśmy już bardzo zmęczone. W dodatku podczas wspinaczki
pękła mi podeszwa w szybkobiegach i nie dam rady tam dobiec.
- Cóż może coś na to zaradzimy –
westchnęło słońce. – stańcie tutaj i zamknijcie oczy. Pod
żadnym pozorem nie wolno ich wam otworzyć. Będę tak blisko, jak
nigdy jeszcze nie był żaden człowiek. Jedno spojrzenie mogłoby
wyrządzić krzywdę od gorąca którym promienieję ogrzewając
świat.
Posłusznie opuściły powieki, czując
jak powietrze wokół staje się coraz cieplejsze. Gdy było już
niemal nie do wytrzymania, usłyszały zaklęcie:
Do królestwa nocy
Wiodą stare szlaki
Wystrzelcie jak z procy
Fruńcie tak jak ptaki
W jedną, krótką chwilę
Się tam przeniesiecie
Zrobię chociaż tyle
Powodzenia dziecię
Świat wokół zawirował i zerwał się wiatr. Wszystko zaczęło
drżeć, a powietrze zgęstniało. Nogi dziewczynki oderwały się od
podłoża a ona sama zaczęła wirować. Czuła, że coś ciągnie ją
w górę. Nim otworzyła oczy, dałaby słowo, że poczuła jak
słońce ją pogłaskało po głowie. Później rozległ się gwizd i
wszystko wokół zaczęło przesuwać się w ogromnym tempie. Nie
wiedziały jak długo tak pędziły, lecz wkrótce zaczęły
zwalniać. Gorąco dawno zniknęło, odważyły się więc otworzyć
oczy. Wokół było ciemno a one stały na skale, jakże podobnej do
tamtej. Spojrzały w czarne niebo. Było upstrzone jasnymi punkcikami
gwiazd. Jedna z nich zdawała się mrugać przyjaźnie, zbliżając
się do nich. Wreszcie wylądowała u ich stóp. Z bliska była
niewielka i bardzo blada, lecz mimo to na swój sposób radosna.
- Witajcie. Wysłał mnie do Was
Księżyc. Musicie na niego zaczekać chwilę. On nie może chodzić
sobie dowolnie jak jego słoneczny brat. Księżyc nie pokazuje się
przez całą noc, ale zaraz go ujrzycie.
Rzeczywiście, nie minęło dużo czasu
nim nad wystającą skałę wychyliło się jego biało blade lico.
Uśmiech którym je obdarzył, był bardzo podobny do tego od Słońca.
Spokojnym głosem przemówił:
- Witajcie. Wiem, że przybyłyście
tajemnym, powietrznym szlakiem. Sądzę zatem, iż przysłał was mój
brat. Jeśli tak jest w istocie, to sprawa musi dotyczyć spraw nocy?
Opowiedzcie mi wszystko ze szczegółami.
I jedna przez drugą zaczęły mówić.
O ciemności, braku prądu, wspólnym biegu przez noc. O wilku,
orlicy, spotkaniu ze Słońcem. Później Hania opowiedziała o
swoim lęku. Strachu, który nie pozwala jej zasnąć gdy w pokoju
jest ciemno. Chwilach gdy wyobraża sobie, że w każdym rogu ktoś
się czai. Na koniec poprosiła by księżyc rozwiązał jej
problemy, choćby i świecąc przez całą noc.
Księżyc wysłuchał jej w skupieniu i
rzekł:
- Widzisz, ja wcale nie błyszczę sam z
siebie. Choć ludzie mówią często, że świecę, to tak naprawdę
cały wyglądam jak matowy, srebrny okrąg. To mój brat słońce
obdarza blaskiem. We mnie się on jedynie odbija jak w zwierciadle.
Każde dziecko zna zabawę w puszczanie zajączków. Trzeba wówczas
złapać słońce w taflę lusterka i umiejętnie skierować je w
miejsce które chcemy rozświetlić. Na tym polega moje zadanie.
- Ale mógłbyś przecież odbijać
słoneczko wprost do mojego pokoiku?
- Pewnie, że dałbym radę. Lecz wtedy
pozostałyby sypialnie innych dzieci, których nie odwiedziłbym w
noc ani razu. One też się lękają ciemności. Zresztą nie sądzę
byś ty bała się aż tak bardzo jak mówisz.
- Ależ ja nie mogę zasnąć
wieczorami.
- Chyba już nie jesteś tym samym
przestraszonym dzieckiem? Zobacz: Dziś wieczorem leżałaś w
łóżeczku z głową przykrytą kołderką i lękałaś się
skrobania biedronki za szafą. A jednak bez strachu pobiegłaś przez
ciemny las. Nie zatrzymał cię zły wilk. Nie przeraziła wysoka
skała. Zaryzykowałaś zdrowie by uratować orlątko. Spojrzałaś w
twarz Słońcu, choć niewielu jest w stanie to uczynić. Popędziłaś
przez zapomniany, wietrzny szlak i oto rozmawiasz ze mną. Czy ktoś
kto się boi, byłby w stanie dokonać tego wszystkiego samotnie?
- Przecież nie jestem sama?
Siedmiokropka mi pomogła.
- Ja ci tylko towarzyszyłam i
podarowałam szybkobiegi - wtrąciła się biedronka – Ty sama
przemierzyłaś ciemną noc. Udowodniłaś, że jesteś bardzo
odważna.
- Widzisz ona ma rację – rzekł
księżyc – Jesteś bardzo dzielna. Odwaga to nie brak strachu,
lecz umiejętność jego przezwyciężenia by osiągnąć to czego
się chce. Ty dotarłaś tu, choć nie było Ci łatwo. Już nigdy
nie stchórzysz przed ciemnością. Gdy wrócisz do domu, z
przyjemnością będę do ciebie zaglądał.
- Chyba gdy wrócimy, przecież nie
jestem sama?
- Ja już nie wrócę – powiedziała
smutnym głosem Siedmiokropka – My boże krówki żyjemy bardzo
krótko i czas mojego pomagania już się skończył.
- Nie możesz mnie teraz zostawić, po
tym wszystkim przez co razem przeszłyśmy? – w oczach dziewczynki
malował się olbrzymi smutek.
- I nie zostawi – wtrącił się
księżyc – Ktoś, kto swoje krótkie życie poświęcił by
pomagać dzieciom, godny jest tego by móc to czynić nadal. Ty
malutka biedroneczko, zasłużyłaś sobie na miejsce u mego boku.
Czy chcesz tego?
- Oczywiście. Nie marzę o niczym
innym, niż to by nieść radość i otuchę.
Księżyc uśmiechnął się radośnie i
wyrecytował czarodziejską strofkę:
Kto dobrocią w życiu świeci
Kto tak bardzo kocha dzieci
Kto słoneczku spojrzy w oczy
Kto przez noc bez lęku kroczy
Ten z pewnością zasługuje
By móc robić to co czuje
Niech więc czary moje nocne
Tu okażą się pomocne
By biedronka nasza mała
Gwiazdką zawsze już została
Powietrze zalśniło srebrzystą magią
a Siedmiokropka zaczęła się zmieniać. Najpierw urosła. Później
nabrała kształtu siedmioramiennej gwiazdy. Na koniec rozświetliła
się i uniosła w nocne niebo. Z góry zamrugała radośnie do
dziewczynki, mówiąc:
- Jak tu pięknie. Już zawsze będę ci
towarzyszyć wieczorami.
- Czas i na ciebie dziewczynko. Noc
zbliża się ku końcowi. Pora wracać do domu.
- Jak mam sama trafić z powrotem?
- O to się nie martw. Zaniosę cię
zapomnianym szlakiem snu, wprost do twojego łóżeczka.
Wystarczy, że zamkniesz oczy i wsłuchasz się w mój głos.
Była bardzo zmęczona i senna, więc
nie potrzebowała wiele czasu by poddać się księżycowej
kołysance. Uspokojona zasnęła tak smacznie jak nigdy dotąd.
Obudziła się w swoim łóżeczku
pamiętając jednak o wszystkim. Cały dzień chodziła radosna i
uśmiechnięta. Rodzice widzieli zmianę, która w niej zaszła i
przyglądali się jej z nieskrywaną ciekawością.
Po kolacji i kąpieli, jak co wieczór
tatuś zjawił się przy łóżeczku by opowiedzieć nową bajkę.
Wysłuchała jej z przyjemnością. Gdy skończył i zaproponował,
że zostawi zapaloną lampkę i uchylone drzwi – zaprotestowała:
- Zgaś światło tatusiu. Zamknij też
drzwi. Przy zapalonej lampce gorzej widać nocne niebo i mogę
przegapić gwiazdkę.
- Jaką gwiazdkę córeczko?
- Tę która świeci tylko dla mnie –
uśmiechnęła się radośnie.
Zdziwiony zgasił lampkę i wyszedł z
pokoju. Spojrzała w nocne niebo roziskrzone blaskiem.
- Dobrej nocy Siedmiokropko –
powiedziała.
Jedna z gwiazdek zamrugała do niej
radośnie.. I nigdy już nie bała się ciemności.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz