- To by było tyle – powiedział fachowiec, ostatni raz gładząc tapetę zamaszystym ruchem, uzbrojonej w ręcznik frotte, dłoni. Niedbale przerzucił go sobie przez ramię, odchylając do tyłu głowę. Wszyscy patrzyli w zachwycie. Obraz wyszedł lepiej niż ktokolwiek mógł się spodziewać. Wart był każdych pieniędzy.
- I
jak wujku? - spytała elegancko ubrana kobieta, nachylając się nad
mężczyzną w wózku. Ten patrzył jak urzeczony, zupełnie
bezgłośnie. Mocniej nachylił się w swoim siedzisku,
ściskając kurczowo zwracające na siebię uwagę koła, wyraźne
dzięki temu iż jedna z opon, zamiast szarego typowo wózkowego
koloru, była czarna. Cóż oszczędności. W sklepie dla inwalidów
opona była kilkukrotnie droższa, a dla mężczyzny nie stanowiło
to żadnej różnicy, Większość dnia przesiadywał w
pozycji obojętnej, co podkreślała niedbale zwieszona głowa. Czas
mijał mu powoli. W zasadzie był więźniem swego pokoju. Zależny
od innych, nie potrafił przemieszczać się na swym siedzisku. Nie
pozwalały na to powykrzywiane dłonie, które z rzadka znajdowały
wystarczająco wiele siły by ścisnąć coś między palcami, nie
potrafiły jednak wykonać wystarczająco płynnego ruchu, by wprawić
weń wózek. Choć dla postronnego obserwatora nic się nie zmieniło,
to siostrzenica dostrzegała wyraźne podniecenie wujka, wpatrującego
się uporczywie w obraz. Jego oczy wychwytywały każdy szczegół, i
dałaby słowo, że dokonują wnikliwej analizy.
Widok
był zresztą niesamowity. Na surowo industrialnej, pomalowanej na
szaro ścianie, wykwitł ogród pełen kwiecistych kolorów. W oddali
majaczył wiejski dworek. Sielanka, pewnie dlatego dzieło Van Gogha
miało tak dobry wpływ na siedzącego. Feeria barw oszałamiała
zresztą i pozostałych.
-
Wspaniale – skwitowała – Dziękuję, oto Pana pieniądze.
Jesteśmy bardzo zadowoleni.
- Ja
również dziękuję. Do zobaczenia Pani, do widzenia Panu – rzucił
w stronę gopodarza, nie czekając jednak na odpowiedź.
Pan
Zbigniew nie odzywał się od wielu lat. Choroba która ujawniła się
we wczesnym dzieciństwie, stopniowo odbierała mu władzę nad
własnym ciałem, czyniąc z niego pusty,, bezużyteczny kokon.
Powoli, lecz nieubłaganie odbierała mu swobodę ruchów, panowanie
nad fizjologią, głos. Wreszcie posadziła go na wózku, gdzie
spędzał całe dnie, patrząc tępo przed siebie. Ów stan nie dawał
żadnej nadziei, aż do czasu gdy siostrzenica Julia przeglądała
album ze sztuką. Wówczas dostrzegła iskrę w jego oczach, jedynie
ulotną oznakę intelektu. Tego że pozostało w nim coś z
człowieka. Po kolei pokazywała mu obrazy, które jednak nie
wzbudzały jego zainteresowania, aż wróciła do „Kwitnącego
ogrodu” - błysk pojawił się ponownie. Od tej pory zostawiała mu
otwartą książkę na kolanach, pozwalając się sycić treścią
dzieła. Wpatrywał się w nie całymi godzinami, co pozwalało
zmniejszyć poczucie winy, gdy wychodziła do pracy, zostawiając go
pod opieką dochodzącej pielęgniarki.
On
nigdy się nie skarżył, nawet nie przez swoje ograniczenia, lecz
przez to iż po prostu, było mu wszystko jedno. Nie miało
znaczenia, że siedział sam. Nieważne, że opiekunka traktowała go
z pogardą, niejednokrotnie szarpiąc wózkiem i odwracając go
twarzą do narożnika pokoju. Nie kryła się wcale plując do
posiłków, które miksowała i podawała mu specjalną strzykawką.
Jego obojętność trwała aż do chwili gdy ujrzał książkę.
Widział coś czego nie dostrzegali inni. Wpatrując się w obraz,
dostrzegał drżenie, jakby mirażu, coś czego nie widział w żadnym
innym dziele.
Teraz
siedząc przed wielokrotnie większą tapetą, nie tylko falowało,
lecz czuł zapach kwitnących maków z pierwszego rzędu. Widział
majestatycznie kołyszące się słoneczniki, wyciągające swe szyje
wśród rozłożystego cyprysu. Gdzieś tam majaczył pobielony
dworek o czerwonym dachu, zbyt odległy by usłyszeć trzaskające
wiatrem okiennice. Lecz tuż obok cyprysu, stał surowy, wiejski
domek z szarego kamienia. Czuł zapach mchu na podmurówce i lekki
chłód rozłożystej ściany. Wszystko wydawało się realistyczne i
tak bajeczne zarazem. Miał ochotę unieść się z wózka i zanurzyć
w kwiecistej toni.
Dni
mijały mu na kontemplacji. Niemal irytował się, gdy przerywano mu
ją z tak banalnych powodów jak higiena czy posiłki.
Słyszał
głos Roberta, męża siostrzenicy, mówiącego o swoim niepokoju z
powodu manii Zbigniewa:
-
Naprawdę myślisz, że to normalne iż całe dnie wpatruje się w tę
tapetę?
-
Nie, nie ma nic normalnego. Wcześniej wpatrywał się w nicość,
teraz przynajmniej żyją jego oczy. Kim jestem bym miała mu tego
odmawiać? On nie pójdzie do pracy, na miasto, nie ogląda
telewizji, nie słucha radia. Zabranie mu tego patrzenia, to jakby
zamknąć na powrót jego świat.
-
Nie boisz się?
-
Czego?
-
Nie zastanowiło Cię dlaczego tylko obraz tego Van Gogha wzbudza
jego zainteresowanie? Wiesz jak skończył autor?
-
Spójrz na jego ręce? Myślisz, że odetnie sobie ucho, że strzeli
do siebie z broni? - ostatnie stwierdzenie skwitowała głośnym
śmiechem.
Od
tej pory temat nie wracał już w tak ostrej formie. Zbigniew jednak,
niejednokrotnie czuł na sobie baczny wzrok Roberta, toteż coraz
częściej udawał brak zainteresowania ogrodem gdy towarzyszyła mu
rodzina, wracając do niego gdy tylko wychodzili. Maskowanie się
wychodziło mu coraz lepiej, stąd rzadziej stawał się obiektem
podejrzliwej obserwacji.
Gdy
zostawał sam, sprawy toczyły się znacznie szybciej. Z każdym
dniem ogród przyciągał go coraz bardziej. Wnikał w jego mózg, a
on zatapiał się w zapachach i kolorze. Coraz bardziej przyzywała
go ta przestrzeń. W końcu nacisnął dłońmi na niedopompowane,
dwukolorowe opony, i spróbował je obrócić. Udało mu się
przesunąć ledwie o centymetr, lecz ponowil próbę. Nikt nie wie
ile wysiłku go to kosztowało, gdy cal za calem, zbliżał się do
swego przeznaczenia. Wreszcie, dotarł do ściany. Poczuł powiew
lekkiego, wiosennego wiatru i ciepła słonecznych promieni na
twarzy. Uniósł głowę, dostrzegając jednak, że dzień minął i
domownicy wrócili. Porzucił obraz, znów bacznie się kryjąc ze
swymi pragnieniami.
Kolejnego
dnia dotarł do ściany znacznie prędzej. Z lekką obawą wyciągnął
dłoń i cofnął ją z przerażeniem. Dotyk liści był zniewalająco
naturalny. Sięgnął ponownie, delikatnie głaszcząc kielich
czerwonego maka. Dłoń nurzała się w morzu kwiatów i czuła. Nie
była wykrzywiona, lecz całkiem zdrowa, pokryta różową i młodą
skórą. Wystarczało ją jednak cofnąć poza obraz, by na powrót
stawała się koścista, wykręcona i bezwolna.
Dni
mijały, a on pozwalał sobie na coraz więcej. Wyczekiwał chwil,
gdy zostawał w pokoju sam. Z niepokojem dostrzegł, że irytuja go
weekendy, kiedy dom wypełniał się domownikami. Drażniła go nawet
siostrzenica, jedyna osoba której zależało na jego nic nie wartym
życiu.
Wreszcie
uniósł się z wózka i wstał. Powoli przesuwając wszedł, a w
zasadzie prześlizgnął się przez krawędź ogrodu i upadł po
drugiej stronie. Lekkość, którą poczuł zaskoczyła go.
Błyskawicznie podniósł się i otrzepał ubranie. Szedł naturalnie
jak nigdy dotąd. Był młody i silny, zupełnie jakby ktoś oddał
mu te wszystkie zmarnowane lata. Rzucił się biegiem w stronę
kwitnących słoneczników. Pochylił się, wciągając ich woń.
Pachniały słońcem, ciepłem i radością. Muzyką i szczęściem.
Oszołomiony odczuciami odwrócił się w stronę wiejskiego domku i
ujrzał ją.
Na
kamiennej ławce, wyrastającej ze ściany, siedziała najpiękniejsza
kobieta jaką widział. Wspaniałe, kruczoczarne włosy, zwiazane w
gruby i lśniący warkocz. Pełne piersi, skryte pod szarawą bluzka
z lnianego płótna. Krągłe biodra, przepasane czerwoną spódnicą.
Bose stopy, lekko przybrudzone, lecz spoczywające na zielonej i
soczystej trawie. Skończona piękność.
-
Kim Pani jest, co Pani tu robi – spytał idiotycznie, bo sam
przecież znalazł się tu ledwie przed chwilą.
-
Jestem Maria, czekam na Ciebie.
-
Jak to na mnie? - spytał zdziwiony.
-
Tak jak Ty czekałeś na obraz, siedząc po drugiej stronie, tak ja
czekam po tej. Wiedziałam, że w końcu przyjdziesz. Dlatego wyszłam
do Ciebie. Do azylu mógłbyś nie dojść.
- Do
azylu?
- To
ten dworek w oddali, miejsce w którym przebywają nam podobni. Dom
Vincenta.
-
Kogo?
-
Daj spokój, przecież wiesz kto stworzył to wszystko. Zabezpieczył
się przed swą chorobą, tworząc to miejsce. Oazę szczęśliwości.
Jak myślisz: Dlaczego ten właśnie obraz zadziałał tak na Ciebie?
Słuchając
tego czuł coraz większy niepokój. Coś ciągnęło go w stronę
pokoju. Zmuszało do powrotu. Ona dostrzegła to bez trudu:
-
Idź. Musisz teraz. Wrócisz jeszcze, ja będę czekała. Jesteśmy
sobie pisani, przecież mnie nie zawiedziesz? - uśmiechnęła się a
jej oczy rozbłysły.
Wstał
i pobiegł przed siebie. Próbując przeskoczyć krawędź, nie
spodziewał się, że jest aż tak bezwładny. Choć ledwie chwilę
cieszył się sprawnością, to zapomniał już jak wygląda jego
codzienność. Z łoskotem upadł na podłogę, tuż koło tego
przeklętego wózka. Mimo najszczerszych chęci, nie był w stanie
podnieść się by na nim usiąść. Pozostało mu tylko czekanie.
Zduszony
krzyk Sandry wyrwał go ze stanu otępienia. Była przerażona.
Chciał ją uspokoić, ale umiejętności, które w ogrodzie były
naturalne, tutaj nie były mu dane.
Mocowała
się bezskutecznie, próbując go podnieść. W końcu z pomocą
Roberta posadzili wujka w fotelu.
Wieczorem,
przed snem temat powrócił:
-
Widzisz, mówiłem że nic dobrego z tego nie wyniknie. Gapił się w
ten obraz i dostał jakiegoś ataku.
-
Ale to cała jego radość, choć ostatnio faktycznie mniej patrzy w
ten obraz. Może mu się znudził?
-
Obraz malowany przez chorego psychicznie samobójcę nie może mieć
dobrego wpływu na człowieka w jego stanie.
-
Może masz rację, jutro wezwiemy kogoś by usunął tapetę. Kolejny
taki upadek, może się skończyć tragicznie.
Następnego
dnia znów podążył do ogrodu. Nie tracąc czasu pozwolił sobie na
znacznie więcej. Wtulony, całował wilgotne usta Marii. Czas
uciekał a jemu było tak błogo.
Wraz
z wieczorem, unieśli się i trzymając za ręce ruszyli w stronę
azylu. Ostatni raz spojrzał za siebie. Pokój zniknął.
-
Tak, nie ma odwrotu. Już na zawsze Ty mój, a ja Twoja – szepnęła,
kładąc głowę na jego ramieniu.
Pomaszerowali.
Fachowiec
zerwał luźne kawałki mokrej tapety i oczyścił ścianę, Wycierał
ostatni fragment wilgoci, gdy do pokoju weszła Sandra.
-
Widzę, że już Pan kończy?
- W
zasadzie już skończyłem. Trochę się Państwu dziwię, to był
bardzo ładny obraz.
-
Musieliśmy, miał zły wpływ na wujka. A propos: Gdzie on jest?
-
Nie było go kiedy przyszedłem, tylko pusty wózek przy samej
ścianie.
Spojrzeli
na fotel z przerażeniem..
Jak zwykle świetny tekst. Czy ktokolwiek z nas nie marzył choćby przez chwilę o takiej ucieczce od codzienności? Pojść przed siebie w świat baśni, kolorowy i nieograniczony. Sam zamarzyłem o takim obrazie w pokoju :)
OdpowiedzUsuńmk777, z przykrością donoszę, że w tej bajce nie znalazłem nic, do czego mógłbym się przyczepić a wiesz jak to lubię ;P
roqq
Każdy potrzebuje azylu w którym rozkwita jak ogród magiczny. Cieszę się, że Ci się podobało. Ten pomysł zakołatał mi wczoraj pod kopułą i napisał się błyskawicznie. Po czasie dostrzegam tu swoje inspiracje: Trochę "Awatara", szczypta "Kobierca".
Usuń