Amortyzatory
skrzypiały z wysiłkiem, podskakując na dziurawej jak szwajcarski
ser drodze. Żeby ona zresztą była tylko dziurawa. Na nieszczęście
poprzednie władze powiatu, sięgnęły po datacje unijne i próbowały
zasmarkać co większe doły glutami tandetnego asfaltu.
Bezskutecznie, choć protokół z odbioru obwieścił sukces i od tej
pory gmina Wojsławice mogła pęcznieć z dumy, posiadała bowiem
najlepsze drogi w okolicy. Cóż z tego, iż tylko na papierze?
Piętnastoletni Golf na holenderskich blachach, zipał ostatkiem
sił. Jego kierowca zaklął siarczyście po kolejnym podbiciu
auta na wyboju, zakończonym donośnym plaśnięciem łysiejącej
łepetyny o twardą podsufitkę. Ostre słowa nie złagodziły bólu
promieniującego od rosnącego guza. Ech zadupie. Z każdym
przejechanym kilometrem zbliżał się do celu podróży, czując się
jednocześnie jakby cofnął się w czasie. Tak, tu nie dotarła
technika, cyfryzacja, parady równości. Tu nadal powietrze
wypełniała woń obornika, którego szlachetny zapach nie zmieniał
się od stuleci. Nadal żłopano księżycówkę wprost z blaszanych
puszek, a okoliczne świnie były w doskonałym humorze, spoglądając
w świat na lekkim rauszu. Choć przyznać trzeba, iż miłosierna
nieświadomość oszczędziła im prawdy o tym w jakiej formie
towarzyszyć będą kolejnym libacjom.
Prawie nie pamiętał tego
świata, a jednak z pierwszym haustem wiejskiego powietrza, z
pierwszym spojrzeniem na przejeżdżającego, rozklekotanego
„ciapka”, kiedyś szumnie zwanego Ursusem C-330, na te widoki
wróciło weń poczucie, że jest nieodrodnym synem tej ziemi.
Pragnął utonąć w rzece bimbru, zasiąść przy bujającym się
stoliku nad dymiącą kaszanką, czy też zarzucić sobie wędkę na
jeziorku, z nadzieją że może coś się złapie. Kto wie, może
nawet złota rybka? Widoki na to były raczej marne, bo miejscowi od
dawna przetrzebili je przy pomocy prądu, granatów i nielegalnie
ustawionych sieci. Zresztą słowa „niezgodne z prawem” miały tu
wydźwięk czysto humorystyczny, więc powtarzano je zazwyczaj w
towarzystwie puszczanego oka, które znaczyło ni mniej ni więcej:
będzie drożej.
Z rozmyślań nad istotą rzeczy wyrwał go wystrzał opony. Tracąc panowanie nad pojazdem, skontrował szybko kierownicą, dzięki czemu udało mu się zachować w miarę prostą trajektorię ruchu. Niestety odgłos drugiego wystrzału zwiastował większe kłopoty. Pozbawiony solidnej przyczepności samochód, popędził wprost na pobocze i przelatując nad płytkim rowem, zakończył swój kurs na pobliskiej topoli. Silnik westchnął z żałosnym jękiem i odmówił dalszej współpracy.
Kierowca otarł rękawem rozbite czoło i w asyście bluzgów, zaczął gramolić się na zewnątrz. Krótka lustracja, dała obraz złożoności sytuacji. Tym autem nie pojedzie już nigdzie, a noc tuż. Otworzył tylną klapę wyciągając niewielki plecak i ruszył drogą „per pedes”. O dziwo teraz jak na złość było całkiem pusto, nie mógł zatem liczyć na autostop. Po kilku kilometrach dotarł do przydrożnego baru, choć może zbyt wielkie to słowo, na określenie czegoś co wygląda jak stara szopa na sprzęt rolniczy. Tym niemniej nie zamierzał wybrzydzać, mając za sobą forsowny marsz, który ludzi w jego wieku mógłby przyprawić o głęboką zapaść kardiologiczną. Na szczęście on, mimo upływu lat, trzymał się świetnie.
Rozejrzał się wokół. Takiej speluny nie widział jeszcze nigdy. O dziwo miała ona jednak swoich zwolenników i w tej właśnie chwili, przyglądało mu się kilka facjat. Ich posiadaczy można by nazwać zakapiorami, pod warunkiem że miałoby się chęć podkoloryzować rzeczywistość. Nie zważając na niechętne spojrzenia miejscowych bywalców poczłapał do upstrzonego brudem stolika i klepnął dłonią w blat. Brudny i śmierdzący alkoholem gospodarz, zjawił się nieśpiesznie, przyklepując sobie sterczące, tłuste włosy. Zamówił piwo, co miejscowi skwitowali gniewnym pomrukiem, a właściciel spelunki zaproponował coś mocniejszego. Po chwili namysłu, stwierdził że przecież i tak nigdzie nie pojedzie, więc w sumie nic nie stoi na przeszkodzie.
Przy drugiej butelce, przy jego stoliku zebrał się mały tłumek. Wszyscy już wiedzieli skąd i dokąd jedzie. Znali jego życie emigranta, pełne obcych języków i miejsc dalekich od tego w którym zyć im przyszło. Przy czwartej, znał ich a zarośnięte gęby wydawały mu się nawet sympatyczne. W sumie znów mógł rozmawiać jak Polak z Polakiem, a tego mu brakowało najbardziej.
Kolejne butelki księżycówki, wraz z towarzyszącymi im półmiskami z golonką, choć słowo półmiski byłoby tu zbytnim nadużyciem, powodowały coraz większą euforię. Obraz zaczął się rozmazywać i wirować, lecz upojenie szczęściem nocy nie mijało. Wkrótce skończyły mu się złotówki, ukryte w przepastnej kieszeni spodni i zmuszony był sięgnąć po portfel. Zawahał się chwilę, wiedząc iż narusza święte zasady osoby pod wpływem, mówiące: Nigdy nie pokazuj ile masz pieniędzy. Lecz zmęczona głowa zbagatelizowała prastare ostrzeżenie i oczom współbiesiadników ukazał się upchnięty w portfelu plik, niebieściutkich i pachnących bogactwem Eurosów.
Nim wróciły na swoje miejsce, to jest za pazuchę, przy jego stoliku zjawiła się najpiękniejsza anielica, jaką dane mu było spotkać w jego życiu. Ciepły głos rozbudził gorące chucie, drzemiące gdzieś w uśpieniu. Krągłe biodro i falujący biust, kusiły swoim powabem. Gwoli prawdy, był zbyt pijany by stwierdzić czy owo falowanie jest stanem rzeczywistym, czy też wynikiem zbyt wielu butelek samogonu i problemem stabilizacji wzroku.
Z rozmyślań nad istotą rzeczy wyrwał go wystrzał opony. Tracąc panowanie nad pojazdem, skontrował szybko kierownicą, dzięki czemu udało mu się zachować w miarę prostą trajektorię ruchu. Niestety odgłos drugiego wystrzału zwiastował większe kłopoty. Pozbawiony solidnej przyczepności samochód, popędził wprost na pobocze i przelatując nad płytkim rowem, zakończył swój kurs na pobliskiej topoli. Silnik westchnął z żałosnym jękiem i odmówił dalszej współpracy.
Kierowca otarł rękawem rozbite czoło i w asyście bluzgów, zaczął gramolić się na zewnątrz. Krótka lustracja, dała obraz złożoności sytuacji. Tym autem nie pojedzie już nigdzie, a noc tuż. Otworzył tylną klapę wyciągając niewielki plecak i ruszył drogą „per pedes”. O dziwo teraz jak na złość było całkiem pusto, nie mógł zatem liczyć na autostop. Po kilku kilometrach dotarł do przydrożnego baru, choć może zbyt wielkie to słowo, na określenie czegoś co wygląda jak stara szopa na sprzęt rolniczy. Tym niemniej nie zamierzał wybrzydzać, mając za sobą forsowny marsz, który ludzi w jego wieku mógłby przyprawić o głęboką zapaść kardiologiczną. Na szczęście on, mimo upływu lat, trzymał się świetnie.
Rozejrzał się wokół. Takiej speluny nie widział jeszcze nigdy. O dziwo miała ona jednak swoich zwolenników i w tej właśnie chwili, przyglądało mu się kilka facjat. Ich posiadaczy można by nazwać zakapiorami, pod warunkiem że miałoby się chęć podkoloryzować rzeczywistość. Nie zważając na niechętne spojrzenia miejscowych bywalców poczłapał do upstrzonego brudem stolika i klepnął dłonią w blat. Brudny i śmierdzący alkoholem gospodarz, zjawił się nieśpiesznie, przyklepując sobie sterczące, tłuste włosy. Zamówił piwo, co miejscowi skwitowali gniewnym pomrukiem, a właściciel spelunki zaproponował coś mocniejszego. Po chwili namysłu, stwierdził że przecież i tak nigdzie nie pojedzie, więc w sumie nic nie stoi na przeszkodzie.
Przy drugiej butelce, przy jego stoliku zebrał się mały tłumek. Wszyscy już wiedzieli skąd i dokąd jedzie. Znali jego życie emigranta, pełne obcych języków i miejsc dalekich od tego w którym zyć im przyszło. Przy czwartej, znał ich a zarośnięte gęby wydawały mu się nawet sympatyczne. W sumie znów mógł rozmawiać jak Polak z Polakiem, a tego mu brakowało najbardziej.
Kolejne butelki księżycówki, wraz z towarzyszącymi im półmiskami z golonką, choć słowo półmiski byłoby tu zbytnim nadużyciem, powodowały coraz większą euforię. Obraz zaczął się rozmazywać i wirować, lecz upojenie szczęściem nocy nie mijało. Wkrótce skończyły mu się złotówki, ukryte w przepastnej kieszeni spodni i zmuszony był sięgnąć po portfel. Zawahał się chwilę, wiedząc iż narusza święte zasady osoby pod wpływem, mówiące: Nigdy nie pokazuj ile masz pieniędzy. Lecz zmęczona głowa zbagatelizowała prastare ostrzeżenie i oczom współbiesiadników ukazał się upchnięty w portfelu plik, niebieściutkich i pachnących bogactwem Eurosów.
Nim wróciły na swoje miejsce, to jest za pazuchę, przy jego stoliku zjawiła się najpiękniejsza anielica, jaką dane mu było spotkać w jego życiu. Ciepły głos rozbudził gorące chucie, drzemiące gdzieś w uśpieniu. Krągłe biodro i falujący biust, kusiły swoim powabem. Gwoli prawdy, był zbyt pijany by stwierdzić czy owo falowanie jest stanem rzeczywistym, czy też wynikiem zbyt wielu butelek samogonu i problemem stabilizacji wzroku.
Zjawiskowa ślicznotka
przedstawiła się jako Swietłana, co usłyszał jako Świetlana, i
bynajmniej się nie zdziwił. Najwyraźniej była chętna, stąd
spiął się w sobie wypinając tęgą dawniej klatę. Sięgnął po
pokłady pewności płynące z faktu bycia niegdyś misterem na
jednym z portali dyskusyjnych. Wziął się do rzeczy jak na
prawdziwego championa przystało, zabawiając anielicę rozmową na
poziomie, imponując swoim obyciem i wiedzą i zaciągnął ją do
naprędce wynajętego pokoiku, który tak jak niemal wszystko w tym
przybytku, był pokojem jedynie z nazwy. Tamże pofolgował swym
chuciom i zdzierając koszulę, rzucił ślicznotkę na łóżko,
wdzierając się na nią z ochotą. Zmęczony wspinaczką
zasnął z twarzą w jej obfitym biuście.
Poranne przebudzenie było jednym z najcięższych doświadczeń. Potworny ból głowy i półprzymknięte oczy, pozwoliły mu jednak namierzyć brudną szklankę do której nalał kranówkę i wychylił jednym haustem. Aby ulżyć cierpieniu powtórzył tę kurację kilkukrotnie. Lekko otrzeźwiały spojrzał w stronę łóżka i zamarł. Obiekt znajdujący się w nim, nie miał w sobie nic anielskiego, Na jego pytanie, gdzie się podziała Świetlana, poczęstował go siarczystym policzkiem i zażądał 800 zł za umilanie nocy. Wobec takiego dictum, oraz braku konsumpcji wzmiankowanych usług, posłał roszczeniową personę za drzwi. Dość szybko okazało się to błędem, gdyż wróciła w towarzystwie dwóch z kaukaska wyglądających wielkoludów, którzy zażądali od niego podwojonej opłaty plus odszkodowanie za dziewictwo czcigodnej białogłowy, łącznie dwa tysiące trzysta złotych. Wobec próby oporu, chwycili go za bary i zaczęli wlec w stronę łóżka, gdzie skrępowali mu ręce i zaczęli przetrząsać kiesznie.
To się nie dzieje naprawdę – pomyślał i powiedział głośno:
- To jakaś szatańska sprawka.
Ledwie wyrzekł te słowa, drzwi wyleciały z zawiasów a w ościeżnicy ukazała się przerażająca postać. Miała na sobie granatowy waciak i czapkę uszatkę. Powiązany supłami sznurek, podtrzymywał podarte portki, których nogawki wpuszczone były w wielgachne gumofilce z pozaklejanymi kawałkami dętek dziurami. Za prowizorycznym paskiem ze sznurka, zatknięta była siekiera, która sprawiała wrażenie jedynej solidnej rzeczy w tym widoku. Z kieszeni wystawała napoczęta butelczyna z samogonem. Nieogolona twarz o trudnym do zgadnięcia wieku, oraz przerażające bezlitosne oczy, dopełniały tego obrazu.
- Szatańska sprawka? Nu, będą egzorcyzmy – rzucił złowrogo przybysz.
Sięgnął po toporek i ruszył w stronę drabów. Pierwszego powalił obuchem, krzycząc:
- Wynijdź czarcie!
Drugiego rozłożył kopniakiem wielkiego gumiaka i poprawił kilkoma ciosami kolanem.
Rozochocony udanymi egzorcyzmami, nieco się rozluźnił i nie zauważył trzeciego bandziora, mierzącego do niego z pistoletu. Na szczęście zareagował stojący w korytarzu Semen, który złapał wiszącą na ścianie gaśnicę i za jej pomocą, w porę zażegnał niebezpieczeństwo.
Egzorcysta przyjrzał się niedoszłej anielicy i rzekł, rozwiązując ręce poturbowanego:
- Potężne musiały być to czary, że zaciągnęła Cię do tego pokoju, potężne.
- Skąd wiedziałeś, że tu jestem i mam kłopoty?
- Birbant, jesteś moim synem a tu nic się przede mną nie ukryje. Swoją droga, wstyd że zapomniałeś nauki rodziciela. Powinieneś sobie sam poradzić.
- Ja też się stęskniłem tato.
- Stęskniłeś? - Splunął na podłogę z paskudnym grymasem - Nie pieprz tyle, lepiej kup kilka butelek Perły i pójdziemy na ryby. Mam nowy akumulator.
Zeszli do holu, gdzie okazało się że musiał zapłacić za zniszczone drzwi i gaśnicę, odpalić działkę Semenowi i Jakubowi za egzorcyzmy. Razem ponad cztery tysiące. Na nieśmiałe wspomnienie, że taniej było zapłacić Swietłanie, usłyszał:
- Synu. Ze złem się nie pertraktuje, lecz się je egzorcyzmuje. Koszty nie grają roli wobec szacunku. Jeśli tego nie zrozumiesz, to byle pisarzyna będzie mógł sobie z Ciebie dworować.
Pociągnął łyk z butelczyny i podał ją Birbantowi.. a później poszli na ryby. Brały od pierwszego porażenia prądem.
Poranne przebudzenie było jednym z najcięższych doświadczeń. Potworny ból głowy i półprzymknięte oczy, pozwoliły mu jednak namierzyć brudną szklankę do której nalał kranówkę i wychylił jednym haustem. Aby ulżyć cierpieniu powtórzył tę kurację kilkukrotnie. Lekko otrzeźwiały spojrzał w stronę łóżka i zamarł. Obiekt znajdujący się w nim, nie miał w sobie nic anielskiego, Na jego pytanie, gdzie się podziała Świetlana, poczęstował go siarczystym policzkiem i zażądał 800 zł za umilanie nocy. Wobec takiego dictum, oraz braku konsumpcji wzmiankowanych usług, posłał roszczeniową personę za drzwi. Dość szybko okazało się to błędem, gdyż wróciła w towarzystwie dwóch z kaukaska wyglądających wielkoludów, którzy zażądali od niego podwojonej opłaty plus odszkodowanie za dziewictwo czcigodnej białogłowy, łącznie dwa tysiące trzysta złotych. Wobec próby oporu, chwycili go za bary i zaczęli wlec w stronę łóżka, gdzie skrępowali mu ręce i zaczęli przetrząsać kiesznie.
To się nie dzieje naprawdę – pomyślał i powiedział głośno:
- To jakaś szatańska sprawka.
Ledwie wyrzekł te słowa, drzwi wyleciały z zawiasów a w ościeżnicy ukazała się przerażająca postać. Miała na sobie granatowy waciak i czapkę uszatkę. Powiązany supłami sznurek, podtrzymywał podarte portki, których nogawki wpuszczone były w wielgachne gumofilce z pozaklejanymi kawałkami dętek dziurami. Za prowizorycznym paskiem ze sznurka, zatknięta była siekiera, która sprawiała wrażenie jedynej solidnej rzeczy w tym widoku. Z kieszeni wystawała napoczęta butelczyna z samogonem. Nieogolona twarz o trudnym do zgadnięcia wieku, oraz przerażające bezlitosne oczy, dopełniały tego obrazu.
- Szatańska sprawka? Nu, będą egzorcyzmy – rzucił złowrogo przybysz.
Sięgnął po toporek i ruszył w stronę drabów. Pierwszego powalił obuchem, krzycząc:
- Wynijdź czarcie!
Drugiego rozłożył kopniakiem wielkiego gumiaka i poprawił kilkoma ciosami kolanem.
Rozochocony udanymi egzorcyzmami, nieco się rozluźnił i nie zauważył trzeciego bandziora, mierzącego do niego z pistoletu. Na szczęście zareagował stojący w korytarzu Semen, który złapał wiszącą na ścianie gaśnicę i za jej pomocą, w porę zażegnał niebezpieczeństwo.
Egzorcysta przyjrzał się niedoszłej anielicy i rzekł, rozwiązując ręce poturbowanego:
- Potężne musiały być to czary, że zaciągnęła Cię do tego pokoju, potężne.
- Skąd wiedziałeś, że tu jestem i mam kłopoty?
- Birbant, jesteś moim synem a tu nic się przede mną nie ukryje. Swoją droga, wstyd że zapomniałeś nauki rodziciela. Powinieneś sobie sam poradzić.
- Ja też się stęskniłem tato.
- Stęskniłeś? - Splunął na podłogę z paskudnym grymasem - Nie pieprz tyle, lepiej kup kilka butelek Perły i pójdziemy na ryby. Mam nowy akumulator.
Zeszli do holu, gdzie okazało się że musiał zapłacić za zniszczone drzwi i gaśnicę, odpalić działkę Semenowi i Jakubowi za egzorcyzmy. Razem ponad cztery tysiące. Na nieśmiałe wspomnienie, że taniej było zapłacić Swietłanie, usłyszał:
- Synu. Ze złem się nie pertraktuje, lecz się je egzorcyzmuje. Koszty nie grają roli wobec szacunku. Jeśli tego nie zrozumiesz, to byle pisarzyna będzie mógł sobie z Ciebie dworować.
Pociągnął łyk z butelczyny i podał ją Birbantowi.. a później poszli na ryby. Brały od pierwszego porażenia prądem.
Kilka słów wyjaśnienia. Opowiadanie to wynik żartu który spłatałem koledze, tytułowemu Birbantowi. Ów wielki miłośnik przygód Jakuba Wędrowycza, nie był do końca świadomy co uczynił polecając mi tę serię.
OdpowiedzUsuńPomysł narodził się, gdy nieco zbyt pewnym siebie tonem, oświadczył, iż dałby radę każdemu drabowi. Wówczas to zakiełkowała myśl o sprawieniu mu psikusa. A od słowa do czynu ledwie chwila ;)
Mam nadzieję, że Andrzej Pilipiuk, nie będzie miał mi za złe, iż po swojemu użyłem jego świata i bohatera:)
Ile razy czytam to opowiadanie tyle razy śmieję się w głos. Brawo mk777 oddałeś Birbantowi to co jest Jakubowe,charakter...;)
OdpowiedzUsuńTo jego wina, on mi tego Wędrowycza polecił ;)
UsuńWiem ,że to jego wina bo ja też przez niego wpadłam na Jakuba i inne książki Pilipiuka...:)
OdpowiedzUsuńTeraz go ponoć w domu straszą duchy.. a Jakuba ni hu hu :D
UsuńMoże kiedyś podejdzie Jakub to pomnika i wyruszy na pomoc do Birbanta,wiadomo PKS-y nie wszędzie kursują...:)
OdpowiedzUsuńJak znam obu, to będzię tęgi kac ;)
UsuńSądząc po nickach znalazłem się w gronie samych znajomych. Wprawdzie nie jestem adoratorem Pilipiuka - nie pokochałem go, może za mało przeczytałem - ale Twoje teksty eMKu dobrze się czyta. Będę musiał czasem tu wpadać. A co birbanta, co złego on Ci zrobił że go tu tak wyegzorcyzmowałeś? ;-)
OdpowiedzUsuńWiecej tu nas, niż wskazuje liczba komentarzy. A grono zacne tutaj wpada i każdy jest mile widziany, podobnie jak Antykwa.
UsuńCo do Birbanta, to z czystej sympatii przecież. Ba, niektórzy nawet zazdroszczą mu tych moich "egzorcyzmów" ;)
Wpadaj jak Cię nadejdzie ochota. Staram się by było co czytać. pzdr
Wprawdzie takich przygód, jak wspomniany birbant nie miałem, ale przywołałem sobie podobne... Nie raz musiałem wytężać łepetynę, by wyjść cało z różnych przygód. Tym opowiadaniem właśnie mi je przypomniałeś.
OdpowiedzUsuńChlapnij kiedyś o jakiejś... i też o sobie przeczytasz ;)
Usuń