niedziela, 28 lutego 2016

Księżniczka znudzona czekaniem


W wysokiej, dalekiej wieży
księżniczka sobie żyła
jakiż tu rycerz przybieży
gdy podróż mu niemiła


rumaka paliwo drogie
hotele niewygodne
na drogach ludu mrowie
panienki też przygodne


któż wytrwa przy legendzie
księżniczkę swą wyzwoli
gdy życie tętni wszędzie
a smoka też się boi


nie miała więc wyboru
i wieża ta wysoka
stała się gniazdkiem rozkoszy
księżniczki oraz smoka

sobota, 27 lutego 2016

Taneczni

Gdy dłoń dłoni dotyka
A serce z piersi wyrywa
Kolano z kolanem się styka
Muzyka nas porywa
Zaklęci w magii ruchu
Spleceni w jedność świata
Wtuleni ucho przy uchu
Pozostać chcemy na lata
Melodia gra w naszych żyłach
Oczy zamknięte w oddaniu
Godzina tańca wybiła
Co zawsze sprzyja kochaniu
Nie zdejmuj nigdy z nich czaru
Gdy płyną po parkiecie
Korzystać chcą z tego daru
Oazą szczęścia są przecie
Bo choć ich widać wyraźnie
W tańcu się przemieszczają
Choć śmieją się przyjaźnie
W chmurach gdzieś przepływają
Namiętność wypełnia ich głowy
W nirvany błogim stanie
Poszukaj tanecznej połowy
Być może będzie Ci dane

Poznać..

poniedziałek, 22 lutego 2016

Kwitnący ogród














- To by było tyle – powiedział fachowiec, ostatni raz gładząc tapetę zamaszystym ruchem, uzbrojonej w ręcznik frotte, dłoni. Niedbale przerzucił go sobie przez ramię, odchylając do tyłu głowę. Wszyscy patrzyli w zachwycie. Obraz wyszedł lepiej niż ktokolwiek mógł się spodziewać. Wart był każdych pieniędzy.
- I jak wujku? - spytała elegancko ubrana kobieta, nachylając się nad mężczyzną w wózku. Ten patrzył jak urzeczony, zupełnie bezgłośnie. Mocniej nachylił się w swoim siedzisku, ściskając kurczowo zwracające na siebię uwagę koła, wyraźne dzięki temu iż jedna z opon, zamiast szarego typowo wózkowego koloru, była czarna. Cóż oszczędności. W sklepie dla inwalidów opona była kilkukrotnie droższa, a dla mężczyzny nie stanowiło to żadnej różnicy, Większość dnia przesiadywał w pozycji obojętnej, co podkreślała niedbale zwieszona głowa. Czas mijał mu powoli. W zasadzie był więźniem swego pokoju. Zależny od innych, nie potrafił przemieszczać się na swym siedzisku. Nie pozwalały na to powykrzywiane dłonie, które z rzadka znajdowały wystarczająco wiele siły by ścisnąć coś między palcami, nie potrafiły jednak wykonać wystarczająco płynnego ruchu, by wprawić weń wózek. Choć dla postronnego obserwatora nic się nie zmieniło, to siostrzenica dostrzegała wyraźne podniecenie wujka, wpatrującego się uporczywie w obraz. Jego oczy wychwytywały każdy szczegół, i dałaby słowo, że dokonują wnikliwej analizy.
Widok był zresztą niesamowity. Na surowo industrialnej, pomalowanej na szaro ścianie, wykwitł ogród pełen kwiecistych kolorów. W oddali majaczył wiejski dworek. Sielanka, pewnie dlatego dzieło Van Gogha miało tak dobry wpływ na siedzącego. Feeria barw oszałamiała zresztą i pozostałych.
- Wspaniale – skwitowała – Dziękuję, oto Pana pieniądze. Jesteśmy bardzo zadowoleni.
- Ja również dziękuję. Do zobaczenia Pani, do widzenia Panu – rzucił w stronę gopodarza, nie czekając jednak na odpowiedź.
      Pan Zbigniew nie odzywał się od wielu lat. Choroba która ujawniła się we wczesnym dzieciństwie, stopniowo odbierała mu władzę nad własnym ciałem, czyniąc z niego pusty,, bezużyteczny kokon. Powoli, lecz nieubłaganie odbierała mu swobodę ruchów, panowanie nad fizjologią, głos. Wreszcie posadziła go na wózku, gdzie spędzał całe dnie, patrząc tępo przed siebie. Ów stan nie dawał żadnej nadziei, aż do czasu gdy siostrzenica Julia przeglądała album ze sztuką. Wówczas dostrzegła iskrę w jego oczach, jedynie ulotną oznakę intelektu. Tego że pozostało w nim coś z człowieka. Po kolei pokazywała mu obrazy, które jednak nie wzbudzały jego zainteresowania, aż wróciła do „Kwitnącego ogrodu” - błysk pojawił się ponownie. Od tej pory zostawiała mu otwartą książkę na kolanach, pozwalając się sycić treścią dzieła. Wpatrywał się w nie całymi godzinami, co pozwalało zmniejszyć poczucie winy, gdy wychodziła do pracy, zostawiając go pod opieką dochodzącej pielęgniarki.
On nigdy się nie skarżył, nawet nie przez swoje ograniczenia, lecz przez to iż po prostu, było mu wszystko jedno. Nie miało znaczenia, że siedział sam. Nieważne, że opiekunka traktowała go z pogardą, niejednokrotnie szarpiąc wózkiem i odwracając go twarzą do narożnika pokoju. Nie kryła się wcale plując do posiłków, które miksowała i podawała mu specjalną strzykawką. Jego obojętność trwała aż do chwili gdy ujrzał książkę. Widział coś czego nie dostrzegali inni. Wpatrując się w obraz, dostrzegał drżenie, jakby mirażu, coś czego nie widział w żadnym innym dziele.
       Teraz siedząc przed wielokrotnie większą tapetą, nie tylko falowało, lecz czuł zapach kwitnących maków z pierwszego rzędu. Widział majestatycznie kołyszące się słoneczniki, wyciągające swe szyje wśród rozłożystego cyprysu. Gdzieś tam majaczył pobielony dworek o czerwonym dachu, zbyt odległy by usłyszeć trzaskające wiatrem okiennice. Lecz tuż obok cyprysu, stał surowy, wiejski domek z szarego kamienia. Czuł zapach mchu na podmurówce i lekki chłód rozłożystej ściany. Wszystko wydawało się realistyczne i tak bajeczne zarazem. Miał ochotę unieść się z wózka i zanurzyć w kwiecistej toni.
Dni mijały mu na kontemplacji. Niemal irytował się, gdy przerywano mu ją z tak banalnych powodów jak higiena czy posiłki.
Słyszał głos Roberta, męża siostrzenicy, mówiącego o swoim niepokoju z powodu manii Zbigniewa:
- Naprawdę myślisz, że to normalne iż całe dnie wpatruje się w tę tapetę?
- Nie, nie ma nic normalnego. Wcześniej wpatrywał się w nicość, teraz przynajmniej żyją jego oczy. Kim jestem bym miała mu tego odmawiać? On nie pójdzie do pracy, na miasto, nie ogląda telewizji, nie słucha radia. Zabranie mu tego patrzenia, to jakby zamknąć na powrót jego świat.
- Nie boisz się?
- Czego?
- Nie zastanowiło Cię dlaczego tylko obraz tego Van Gogha wzbudza jego zainteresowanie? Wiesz jak skończył autor?
- Spójrz na jego ręce? Myślisz, że odetnie sobie ucho, że strzeli do siebie z broni? - ostatnie stwierdzenie skwitowała głośnym śmiechem.
      Od tej pory temat nie wracał już w tak ostrej formie. Zbigniew jednak, niejednokrotnie czuł na sobie baczny wzrok Roberta, toteż coraz częściej udawał brak zainteresowania ogrodem gdy towarzyszyła mu rodzina, wracając do niego gdy tylko wychodzili. Maskowanie się wychodziło mu coraz lepiej, stąd rzadziej stawał się obiektem podejrzliwej obserwacji.
Gdy zostawał sam, sprawy toczyły się znacznie szybciej. Z każdym dniem ogród przyciągał go coraz bardziej. Wnikał w jego mózg, a on zatapiał się w zapachach i kolorze. Coraz bardziej przyzywała go ta przestrzeń. W końcu nacisnął dłońmi na niedopompowane, dwukolorowe opony, i spróbował je obrócić. Udało mu się przesunąć ledwie o centymetr, lecz ponowil próbę. Nikt nie wie ile wysiłku go to kosztowało, gdy cal za calem, zbliżał się do swego przeznaczenia. Wreszcie, dotarł do ściany. Poczuł powiew lekkiego, wiosennego wiatru i ciepła słonecznych promieni na twarzy. Uniósł głowę, dostrzegając jednak, że dzień minął i domownicy wrócili. Porzucił obraz, znów bacznie się kryjąc ze swymi pragnieniami.
       Kolejnego dnia dotarł do ściany znacznie prędzej. Z lekką obawą wyciągnął dłoń i cofnął ją z przerażeniem. Dotyk liści był zniewalająco naturalny. Sięgnął ponownie, delikatnie głaszcząc kielich czerwonego maka. Dłoń nurzała się w morzu kwiatów i czuła. Nie była wykrzywiona, lecz całkiem zdrowa, pokryta różową i młodą skórą. Wystarczało ją jednak cofnąć poza obraz, by na powrót stawała się koścista, wykręcona i bezwolna.
Dni mijały, a on pozwalał sobie na coraz więcej. Wyczekiwał chwil, gdy zostawał w pokoju sam. Z niepokojem dostrzegł, że irytuja go weekendy, kiedy dom wypełniał się domownikami. Drażniła go nawet siostrzenica, jedyna osoba której zależało na jego nic nie wartym życiu.
        Wreszcie uniósł się z wózka i wstał. Powoli przesuwając wszedł, a w zasadzie prześlizgnął się przez krawędź ogrodu i upadł po drugiej stronie. Lekkość, którą poczuł zaskoczyła go. Błyskawicznie podniósł się i otrzepał ubranie. Szedł naturalnie jak nigdy dotąd. Był młody i silny, zupełnie jakby ktoś oddał mu te wszystkie zmarnowane lata. Rzucił się biegiem w stronę kwitnących słoneczników. Pochylił się, wciągając ich woń. Pachniały słońcem, ciepłem i radością. Muzyką i szczęściem. Oszołomiony odczuciami odwrócił się w stronę wiejskiego domku i ujrzał ją.
      Na kamiennej ławce, wyrastającej ze ściany, siedziała najpiękniejsza kobieta jaką widział. Wspaniałe, kruczoczarne włosy, zwiazane w gruby i lśniący warkocz. Pełne piersi, skryte pod szarawą bluzka z lnianego płótna. Krągłe biodra, przepasane czerwoną spódnicą. Bose stopy, lekko przybrudzone, lecz spoczywające na zielonej i soczystej trawie. Skończona piękność.
- Kim Pani jest, co Pani tu robi – spytał idiotycznie, bo sam przecież znalazł się tu ledwie przed chwilą.
- Jestem Maria, czekam na Ciebie.
- Jak to na mnie? - spytał zdziwiony.
- Tak jak Ty czekałeś na obraz, siedząc po drugiej stronie, tak ja czekam po tej. Wiedziałam, że w końcu przyjdziesz. Dlatego wyszłam do Ciebie. Do azylu mógłbyś nie dojść.
- Do azylu?
- To ten dworek w oddali, miejsce w którym przebywają nam podobni. Dom Vincenta.
- Kogo?
- Daj spokój, przecież wiesz kto stworzył to wszystko. Zabezpieczył się przed swą chorobą, tworząc to miejsce. Oazę szczęśliwości. Jak myślisz: Dlaczego ten właśnie obraz zadziałał tak na Ciebie?
Słuchając tego czuł coraz większy niepokój. Coś ciągnęło go w stronę pokoju. Zmuszało do powrotu. Ona dostrzegła to bez trudu:
- Idź. Musisz teraz. Wrócisz jeszcze, ja będę czekała. Jesteśmy sobie pisani, przecież mnie nie zawiedziesz? - uśmiechnęła się a jej oczy rozbłysły.
Wstał i pobiegł przed siebie. Próbując przeskoczyć krawędź, nie spodziewał się, że jest aż tak bezwładny. Choć ledwie chwilę cieszył się sprawnością, to zapomniał już jak wygląda jego codzienność. Z łoskotem upadł na podłogę, tuż koło tego przeklętego wózka. Mimo najszczerszych chęci, nie był w stanie podnieść się by na nim usiąść. Pozostało mu tylko czekanie.

       Zduszony krzyk Sandry wyrwał go ze stanu otępienia. Była przerażona. Chciał ją uspokoić, ale umiejętności, które w ogrodzie były naturalne, tutaj nie były mu dane.
Mocowała się bezskutecznie, próbując go podnieść. W końcu z pomocą Roberta posadzili wujka w fotelu.
Wieczorem, przed snem temat powrócił:
- Widzisz, mówiłem że nic dobrego z tego nie wyniknie. Gapił się w ten obraz i dostał jakiegoś ataku.
- Ale to cała jego radość, choć ostatnio faktycznie mniej patrzy w ten obraz. Może mu się znudził?
- Obraz malowany przez chorego psychicznie samobójcę nie może mieć dobrego wpływu na człowieka w jego stanie.
- Może masz rację, jutro wezwiemy kogoś by usunął tapetę. Kolejny taki upadek, może się skończyć tragicznie.

       Następnego dnia znów podążył do ogrodu. Nie tracąc czasu pozwolił sobie na znacznie więcej. Wtulony, całował wilgotne usta Marii. Czas uciekał a jemu było tak błogo.
Wraz z wieczorem, unieśli się i trzymając za ręce ruszyli w stronę azylu. Ostatni raz spojrzał za siebie. Pokój zniknął.
- Tak, nie ma odwrotu. Już na zawsze Ty mój, a ja Twoja – szepnęła, kładąc głowę na jego ramieniu.
Pomaszerowali.

      Fachowiec zerwał luźne kawałki mokrej tapety i oczyścił ścianę, Wycierał ostatni fragment wilgoci, gdy do pokoju weszła Sandra.
- Widzę, że już Pan kończy?
- W zasadzie już skończyłem. Trochę się Państwu dziwię, to był bardzo ładny obraz.
- Musieliśmy, miał zły wpływ na wujka. A propos: Gdzie on jest?
- Nie było go kiedy przyszedłem, tylko pusty wózek przy samej ścianie.
Spojrzeli na fotel z przerażeniem..