wtorek, 17 maja 2016

Wielki mecz Zdunka


     Pędząc z piłką, czuł wiatr w nieco zbyt długich, związanych w kitkę włosach. Powiew był tak samo gorący jak otaczające ich powietrze, lecz nikomu to nie przeszkadzało. Mokra, przepocona koszulka, lepiła się do ciała. Nikt nie myślał o strojach, każdy grał w tym na co było go stać. Mecze dzielnicowe to nie rewia mody, to sport w najczystszej postaci. Bez gwizdków, sędziów, trenerów. Wszelkie wątpliwości, kto kogo faulował, trzeba było rozstrzygnąć na boisku, między sobą. O dziwo, rzadko dochodziło do większych spięć, choć i te się przecież zdarzały. Mimo dość twardej gry, mecze były wyjątkowo czyste, nikt nie oszukiwał, nie polował na kości. Na dzikich boiskach szacunek dla rywala rodził się samoistnie a wszelkie pretensje znikały z końcem spotkania.
      Ich drużyna istniała od dawna, chciałoby się rzec: od zawsze, ale nie byłaby to prawda. Poznali się w trakcie licznych potyczek na tym samym boisku. Wiele razy stawali naprzeciw siebie, by w końcu zjednoczyć siły. Lubili się i uzupełniali. Byli jak palce jednej dłoni, choć ta miała ich więcej niż pięć. Krzychu, Gutek, Killer, Gruby, Graba, Mały i Mario – nie było na nich mocnych. Jeździli wszędzie gdzie ich zaproszono i grali z każdym. Nie straszne im były betonowe, szkolne boiska, hale sportowe, trawiaste wertepy. Nie opuszczali głów przed piłkarzami grającymi w lidze. Przyjeżdżali, ogrywali, wracali. Nigdy nie odpuszczali, nie odmawiali. Niejeden raz zdarzało się grać mecz po meczu. Każdy miał swoje wady i zalety, lecz razem stanowili najdoskonalszy monolit. Nie musieli rozmawiać o taktyce, tłumaczyć swoich zadań. Każdy z nich kochał futbol a ten odwdzięczał się im jak mógł. Boisko było ich domem, miejscem w którym wszystko się udawało.
      Dobiegając do końcowej linii, rzucił okiem na przesuwających się obrońców. Cofnęli się za głęboko, dokładnie tak jak przewidywał. Zamarkował dośrodkowanie w pole karne i w ostatniej chwili wycofał piłkę na jego linię, wprost pod nogi napastnika, który jako jedyny nie popędził w kierunku bramki i teraz stał niepilnowany. Huknął jak z armaty. Piłka przeleciała między próbującymi ją powstrzymać obrońcami. Bramkarz nawet nie drgnął, gdy uderzyła w spojenie słupka z poprzeczką i wypadła daleko poza boisko.
     Za bramką stał chłopiec. Zaniedbane ubranie, brudne, potargane włosy. Poruszał się z jakąś niezgrabnością, a jednak natychmiast pobiegł za piłką, kopiąc niezdarnie w kierunku bramkarza. Przeleciała daleko od niego i wylądowała w krzakach. Poirytowani przeciwnicy w dość niewybrednych słowach kazali mu ją przynieść. Gdy wychodził z bukszpanu, jego twarz i ręce były podrapane. Podszedł z piłką w rękach i podał ją jednemu z graczy. Ten odepchnął go i rzucił
- Spadaj głąbie.
W trakcie pierwszej połowy, sytuacja powtarzała się kilkukrotnie. Wołali na niego „Zdunek” i traktowali z lekceważeniem. Było widać, ze chłopak jest lekko upośledzony. Traktowali go paskudnie, a mimo to biegał za każdym razem.
W przerwie chłopak z kitką, zawołał:
- Zdunek, chcesz z nami zagrać? Potrzebujemy kogoś żeby się zmieniać, wchodzisz?
Oczywiście, że chciał. Rywale wybuchnęli śmiechem, kwitując że wzięli sobie do składu głupka. Oni tylko się uśmiechnęli i spojrzeli na siebie. Nikt niczego nie skomentował, o nic nie zapytał. Rozumieli się bez słów.
- Jak masz na imię?
- Paweł.
- Słuchaj Paweł, zagrasz w ataku. Jak dostaniesz piłkę to po prostu strzelaj. Nie wracaj do obrony i nie szukaj podań, widzisz piłkę to wal śmiało.
     Drugą połowę rozpoczęli z animuszem. Cała drużyna grała na Zdunka. Każdy starał się mu podać w najlepszy możliwy sposób, zdając sobie sprawę z jego ułomności. Sytuacji miał sporo, jednak wzorcowo je partolił. Mimo to byli konsekwentni. W końcu udało się wymanewrować bramkarza i wyłożyć mu piłkę przed pustą bramkę. Kopnął ją czubkiem buta i oszalał z radości. Rywale spojrzeli z niechęcią jak przybijał piątki z resztą zespołu. O dziwo, ten gol jakby go natchnął. Nadal był nieskuteczny, lecz widać było iż z każdą chwilą czuje się coraz pewniej. Nadal starali się grać na niego i wreszcie przyniosło to wyniki. Zdobycie przez niego kolejnej bramki, załamało rywali. Strzelił ich w sumie sześć. Ostatnią po kiwnięciu bramkarza. Po meczu gadał jak nakręcony. Był w centrum uwagi. Ci którzy go poniżali, siedzieli w ciszy ze spuszczonymi głowami.
     Długowłosy spojrzał na niego zastanawiając się: czy postąpili słusznie? Wykorzystali go by dać tamtym nauczkę, jemu pozwalając zasmakować zemsty. Może to nie w porządku, lecz wystarczył jeden rzut oka na jego rozpromienioną buzię, by pozbyć się jakichkolwiek wątpliwości. Mimo swoich ograniczeń i niedostatków, chłopak kochał futbol tak samo jak oni.... a piłka kocha tych, którzy ją kochają.

1 komentarz:

  1. Dziś coś o mnie, mojej młodości, czasach gdy piłka wydawała mi się wszystkim. Pawła poznaliśmy w takich właśnie okolicznościach. Naprawdę nastrzelał im wówczas goli, może sześć, może więcej, któż by dziś pamiętał? Później wielokrotnie grał z nami kiedy bawiliśmy się piłką. W pewnym sensie przywiązaliśmy się. Do dziś, spotykając się na ulicy rozmawiamy o piłce. Ten jeden mecz sprawił, że jest jednym z nas. Bo piłka to coś więcej niż stroje, transmisje telewizyjne i wielkie pieniądze ;)

    OdpowiedzUsuń