niedziela, 1 maja 2016

Jeszcze łyk nadziei


     Z głośnym gwizdem wynurzyli się z nadprzestrzeni. Czerń poczęła wypełniać się ziarnkami materii, której całość ułożyła się w obraz okrętu kosmicznego. Pojawili się w sercu układu, dokładnie tam gdzie zamierzali. Nawigator otarł dłonią skupione czoło i rozluźnił napięte mięśnie. Głębiej zapadł się w fotel, jednocześnie wypinając kable podłączone do jego kończyn oraz czaszki. Był potwornie zmęczony, lecz jego umysł nadal wrzał. Dla reszty załogi podróż trwała krótko. Ot, przygotowania, start, dematerializacja, ponowne połączenie w całość... i koniec. 
      Nawigator zaczynał swoją pracę dużo wcześniej, wytyczając trasy, podłączając się do aparatury, by zyskać jak największe zestrojenie z okrętem. W trakcie dematerializacji, jako jedyny zachowywał namiastkę świadomości. Choć rozbity na atomy, musiał zachować czujność, intuicyjnie unikając wszelkich kolizji. Zderzenie nie mogło wyrządzić fizycznej krzywdy skoncentrowanej w wiązkę energii załodze. Mogło jednak wytrącić i rozszczepić część z nich, co uniemożliwiłoby ponowne złożenie wszystkiego w całość po wyjściu z nadprzestrzeni. O ile utrata któregoś z członków załogi, byłaby jedynie niedogodnością, o tyle materializacja jedynie części okrętu, mogłaby okazać się ich wspólną tragedią. Na szczęście zdarzało się to niezwykle rzadko.
       Do kabiny wszedł kapitan. Dopiął mundur, który nosił zresztą jako jedyny. Reszta załogi dość rzadko poddawała się wojskowemu drylowi, galowo występując jedynie podczas oficjalnych okazji. Nic dziwnego, okręt podlegał wojsku, jednak pozostawał do dyspozycji komórki archeologicznej, przez co obsadzano go głównie fachowcami, wcielanymi do wojska jedynie formalnie.
- Brawo Seth, dowiozłeś nas dokładnie w punkt. Świetna robota.
- Dziękuję kapitanie. Mam nadzieję, że wszyscy cali?
- Wygląda, iż są w jak najlepszym porządku. Tylko jedna osoba musiała skorzystać z porządkowania molekuł.
- Dobrze, że wyposażono nas w tę kabinę. Kiedyś do końca życia musiałby się zmagać z drobnymi błędami, powstałymi w trakcie scalania organizmu. Dziś po prostu wchodzi do komory, rozbija się na elementy i jest składany ponownie wedle wzoru rezerwowego.
- Dokładnie. Panie Pierwszy, proszę o status.
- Wszystkie systemy sprawne. Cel w zasięgu teleskopu.
- Przyjrzyjmy się zatem. Proszę obraz na monitor główny.
Na ekranie ukazała się niewielka planeta, błękitna od mórz i spowita białymi mgłami przemieszczających się chmur. Seth poczuł kulę wzruszenia w swym gardle. Być może widział przed sobą kolebkę swej cywilizacji. Zagubioną ojczyznę, o której mówiły mity. Poszukiwaną przez całe pokolenia badaczy przestrzeni. Legendę, którą opowiadano dzieciom, nie do końca wierząc w jej prawdziwość. A teraz patrzył z ekstazą, niemal zapominając o zmęczeniu podróżą.
      Wkrótce nadzieja nieco podupadła. Mimo nasłuchu w eterze panowała cisza. Orbita planety była całkowicie czysta. Żadnych satelitów, nadajników, śladów cywilizacji technicznej. Brak jakichkolwiek źródeł energii. Czy ta planeta rzeczywiście mogła być miejscem ich pochodzenia? Wydawało się to bardzo wątpliwe. Kultura zdolna do podboju kosmosu, nie może przecież zniknąć bez śladu? A ich praojcowie byli w stanie wędrować przez wszechświat i docierać do jego najdalszych zakątków.
     W miarę zbliżania się obrazy stawały się coraz mniej optymistyczne. Dopiero wejście na orbitę pozwoliło namierzyć pierwsze, bardzo prymitywne osiedla. Rozczarowanie całodobową obserwacją sięgało właśnie zenitu, gdy ciszę przerwał głos lokatora:
- Zatrzymaj to! Daj powiększenie? - oczy wpatrującego się w obraz rosły ze zdziwienia – Panie Kapitanie, musi pan to zobaczyć.
Na ekranie pojawiły się wyraźne, górujące nad otoczeniem struktury. Były większe niż mogliby przypuszczać, miały nieco złagodzone boki, lecz bez wątpienia przypominały ich własne budowle. Nie czekając na analizy działu historycznego, dowódca przełączył obraz na główny monitor.
- Panowie, wygląda na to, że jesteśmy we właściwym miejscu.
Oczom załogi ukazał się pustynny krajobraz, na którym wyrosły olbrzymie, stożkowate piramidy.
- Proszę przygotować zwiad – rzucił kapitan, przyglądając się jednocześnie archeologom – Jak tylko nasi specjaliści będą gotowi.


     By zmniejszyć ryzyko spotkania z przypadkowymi gośćmi, lądowanie przeprowadzono późną nocą. Niewielki transporter usiadł w pobliżu najstarszej z piramid. Od pozostałych różniła się charakterystycznym dla ich budowli, schodkowym kształtem. Wejście do środka nie stanowiło większego problemu. Zaskoczenie czekało na nich wewnątrz. Po rekonesansie, okazało się, iż obiekt był grobowcem. Nie był tworem ich praprzodków, lecz prymitywnych mieszkańców tych ziem. Nie miał funkcjonalności ich piramid, lecz zachowanie struktury i układ korytarzy, jasno wskazywały, że budowniczy miał kontakt z ich myślą technologiczną, którą przetworzył we własne dzieło. W sarkofagu znaleziono zabalsamowanego osobnika prymitywnej kultury, co również dowodziło kontaktów z ich rasą. Jako istoty zbudowani byli ze znacznie mniejszej ilości wody, toteż ich ciała mumifikowały się naturalnie. Lud zamieszkujący te okolicę, musiał doprowadzać do tego stanu sztucznie. Ilość zabiegów, którym poddano ciało, musiała być olbrzymia. Wszystko to by uzyskać stan podobieństwa z ich naturalnymi mumiami?
      W tym samym czasie, historycy przeglądali pismo obrazkowe na ścianach grobowca. Było ono inspirowane ich własnym systemem, choć mocno uproszczone. Odczytanie go nie nastręczyło im żadnej trudności. Historie zawierały mieszaninę wierzeń, obserwacji przyrody, opowieści z życia władców. Najbardziej interesujący fragment został wpleciony w inną opowieść jako ozdoba graficzna. Najprawdopodobniej, był dla miejscowych niezrozumiały, a skryba który go znalazł, przekopiował go starannie jako relikt dawnych czasów. Napisany ich językiem, pradawnym dialektem, częściowo nieznanym, dawał się jednak odczytać i rzucał światło na historię ich przodków.
- Wygląda na to, że doszli do takiego etapu, iż zabrakło im celów?
- Tak, przestali się rozwijać i utknęli w marazmie. Później zaczęli się staczać, wyniszczając się od środka.
- Zupełnie, jakby przestali chcieć żyć?
Rozważania przerwało wejście jednego ze strażników.
- Wygląda na to, że jesteśmy obserwowani przez jednego z dzikusów.
- Upewnić się, że jest tylko jeden i schwytać żywcem.
Chwilę później przed oblicze dowódcy przyciągnięto nieco ogłuszonego autochtona. Po zbadaniu sondą zapadła niezręczna cisza.
- On ma wiele wspólnych z nami genów? Ale jak to możliwe? Tak prymitywna forma życia?
- Nie ma wątpliwości. Ma całe łańcuchy wspólne z naszymi.
- Ale przecież nie należy do naszej rasy?
- Bez wątpienia nie należy, jednak jest z nami blisko spokrewniony, najprawdopodobniej przez mieszanie się krwi.
- Kto normalny chciałby mieszać się z takimi barbarzyńcami?
- Pamiętajmy, że nasi praojcowie podupadli bardzo... Ważniejsze co z nim teraz zrobić?
- Instrukcja mówi o tym jednoznacznie. Przedmiot badania musi być poddany anihilacji.
- Instrukcja nie zakłada, że badaniu może być poddany ktoś z naszym DNA..
- Faktycznie, to istotny problem.
- Może ja mam pomysł? - wtrącił nawigator – podajmy mu środki pobudzające, których używam w nadprzestrzeni. Przy tak minimalnej percepcji popadnie w rodzaj wizji, z której niewiele będzie dla niego jasne, wobec czego pewnie zapomni wszystko co widział.
- Zdaje pan sobie sprawę, że to pełna improwizacja?
- Oczywiście, jak każdy środek nieprzewidziany instrukcją.
- Wykonać. Nafaszerujcie go i porzućcie w jakimś bezpiecznym miejscu – zadecydował kapitan – Panowie, kopiujcie co się da i wracamy. Brakuje nam tylko kolejnych postronnych oczu.


       Niebieska planeta wypełniała szybę iluminatora. Co znalazł w tej wyprawie? Własne korzenie, nadzieję przetrąconą rozczarowaniem. Realną groźbę dla całej ich cywilizacji. Już wiedział, że bez celów nie będą potrafili być tym kim są. Najbardziej namacalnym dowodem byli ich przodkowie, którzy w chwili upadku skundlili własną krew z prymitywnymi organizmami. Zrobili to całkowicie celowo. Pisma nie zostawiały w tym względzie żadnych złudzeń. Epigoni dawnej chwały, próbowali przemieszać się z obcą rasą, przejmując jej marzenia, wiarę i siły witalne. Jeszcze raz przeczytał ostatnie zdanie: Wybaczcie nam, nie można żyć bez celu i nadziei. Baczcie by zawsze było coś, dla czego warto żyć...
       Czekała go bardzo trudna decyzja. Od dawna ich własna kultura, karmiła się jedynie poszukiwaniem swojej kolebki. Świat nie miał dla nich tajemnic. Przestrzeń nie stawiała granic. Widział to zbyt często, ich miasta były przepełnione ludźmi bez żadnych celów. Kariera wojskowa i misje poszukiwawcze, pozwalały nie popaść w apatię, lecz ta nieustannie zbierała żniwo pośród jego znajomych. Czyżby doszli do tego samego etapu?
- Kapitanie, okręt gotowy do skoku w nadprzestrzeń – zadźwięczał interkom
- Dziękuję, za chwilę dołączę do was na mostku.
Podjął ostateczną decyzję. Unosząc się z fotela, ostatni raz spojrzał w stronę planety.
- Powodzenia – szepnął i wyszedł z kabiny.
Zasiadając przy swoim pulpicie, spojrzał na nawigatora.
- Rób swoje Seth, dowieź nas cało do domu.
- Jak zawsze Kapitanie – uśmiechnął się i wcisnął przycisk dezintegracji.
Okręt pędził już z olbrzymią prędkością a jego wnętrze zaczęło się powoli rozmazywać na skutek rozpadu i przekształcania w wiązkę energii, która pokona wszechświat wioząc ich wprost do ojczyzny. Zadowolony i skupiony nawigator, rzucił ostatnie uśmiechnięte spojrzenie w stronę kapitana i zamarł. W ręku dowódcy dostrzegł pistolet. Laser wystrzelił i dosięgnął głowy Setha, dokładnie w punkcie kulminacyjnym rozpadu na elementy. Cała wiązka energii, będącej statkiem, załogą, marzeniami, rozsypała się pozbawiona świadomości nawigatora. W jednym momencie wystrzeliła w kosmos we wszystkich kierunkach, bez najmniejszych szans na ponowne scalenie. W ostatnim przebłysku świadomości, kapitan pomyślał: Nie ma życia bez celu, nic tego nie zmieni. Mogę jednak dać Wam jeszcze trochę złudzeń i poszukiwań kolebki.
Okręt zniknął w przestrzeni i nigdy się nie znalazł...


      Dotkliwe promienie słońca, zbudziły go bezlitośnie. Było gorąco, jego usta wyschły a głowa eksplodowała bólem. Neb wstał i rozejrzał się wokoło. Chwiał się na nogach, zupełnie jakby wypił zbyt wiele jęczmiennego piwa. Nie pamiętał jak znalazł się na pustyni, tuż przy dającym sporo cienia głazie. Oparł się o niego ręką i oniemiał. Cały pokryto rysunkami. Przedstawiały one latający obiekt i ludzi bez powiek. Spojrzał na ręce, pokryte farbą, którą miał w swoim bagażu. Najwyraźniej malunki były jego dziełem. Chłonął wszystko, choć nie miało to wielkiego sensu. Musiały powstać w jakimś amoku, przy całkowitym braku świadomości. Powoli, noga za noga, ruszył w stronę pobliskiego osiedla. Nim dotarł do pierwszych zabudowań, zaczął sobie przypominać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz