Dzień
Leżąc
na piasku, wpatrywał się w spokojne morze. Błękitno-zielony
odcień przelewał się leniwie, z rzadka rodząc wyższą falę.
Kochał to zwierciadło słońca. Jego jasną i balsamicznie kojącą
strukturę. Ciepło żółtego kręgu radośnie podgrzewało krew
pompowaną do serca. Ogrzewało kości i umysł. Z przyjemnością
spędziłby na plaży całe życie, lecz musiał się zabrać do
pracy. Z przykrością wypuścił z dłoni drobne kamyki, które
bezdźwięcznie opadły na jasny dywan piasku. Niechętnie uniósł
się i pomaszerował w kierunku domu. Zasiadając na werandzie miał
już gotowy plan. Doskonale wiedział o czym napisze tym razem.
Stukając w klawiaturę, odpływał. Unosił się w dalekie światy.
Wcielał w ludzi nieznanych, a jednak jakże mu bliskich. To zabawne
jak bardzo byli do niego podobni. Pisał o różnych sprawach, zawsze
starając się wyobcować sam z siebie, a jednak w jakiś szaleńczy
sposób, znajdował w nich to co rodziło się w nim samym. Wszyscy
jego bohaterowie, w gruncie rzeczy byli z nim złączeni jakąś
niewidzialną nicią. Jak pajęczyna, która oplata stary strych, a
jednak swe źródło ma zawsze w jednym miejscu.
Z
łatwością wcielał się w inne postaci. Przejmował ich myślenie,
uczucia, nawyki. Niektórzy twierdzili, iż to kwestia jego
wrażliwości. Inni wskazywali na niewyczerpane pokłady wyobraźni.
Niekiedy jednak doszukiwał się w sobie jakiegoś szaleństwa.
Rozsypanego wzoru, który pozwalał mu tak łatwo przesiadać się z
jednego ciała do drugiego. Uwielbiał pisać, a może właśnie nie?
Może tylko to sobie wmawiał? Czasami był to proces niezależny od
niego. Po prostu musiał, a przymusu nie znosił. Może zatem wcale
nie lubił, lecz wmawiał to sobie by łagodzić uczucie niewoli?
Niezależnie od źródła,
potrafił z tego żyć. Jego książki rozchodziły się w dużych
nakładach. Były tłumaczone na inne języki i trafiały w miejsca,
w których on sam nigdy nie był. Ludzie są podobni, a pasje i
emocje to zawsze język uniwersalny. Dzięki temu, że odwoływał
się do nich, jego twórczość też taka była.Stałe zarobki i
możliwość robienia tego co się lubi, niosły szczęście i
spokój. Choć w dzieciństwie widywał zatroskane miny rodziców,
bojących się o jego przyszłość i z lękiem traktujących jego
fantazje, to jednak właśnie one zapewniły mu dom nad ciepłym
oceanem i dość beztroskie życie. Pisał bo musiał, kochał, miał
coś do powiedzenia.
Wystukując kolejne słowa,
zamyślił się na chwilę. Trudne miejsce. Punkt w którym jego
bohater będzie zmuszony dokonać dramatycznego wyboru. Sięgnął po
szklankę z chłodnym mojito, w którym brązowy cukier opadł na
dno, gubiąc oparcie, jakie zapewniały mu wcześniej, rozpuszczone
już kostki lodu. Rześkość drinka ostudziła emocje i rozterki.
Zimną dłonią rozgarnął włosy i wrócił do pisania. Bardzo
chciałby oszczędzić swoim bohaterom trosk. Jednak sens i morał
były ostatecznym wyrokiem. To one nadawały kierunek i wymuszały
rozwiązania. Skazywały na śmierć lub potępienie. Nieraz
zastanawiał się, czy sam potrafiłby dokonywać ich wyborów? Chyba
nie. Niesamowite do jakiego stopnia byli niezależni od jego woli,
choć wszystko co było ich udziałem, rodziło się w jego głowie.
Ostatnimi
czasy, dostrzegał, iż jego dzieła kończą się bardziej
tragicznie. Kiedyś pełne uśmiechu, teraz nabierały smutnych tonów
i ciemnych puent. Od jak dawna tak się działo?
Co
więcej, o ile w dzień czuł się znakomicie, to noc napawała go
niechęcią. Coraz rzadziej rzucał się w jej objęcia imprezując.
Wybrany styl życia, sprawiał iż najczęściej zasypiał dość
wcześnie. Spał długo, a mimo to nie budził się zrelaksowany i
wypoczęty. Nic nie pamiętał i czuł niepokój, który znikał
dopiero z pierwszymi promieniami słońca. Uczucie, iż stan ten
pochodzi właśnie z nocy, sprawiało że myślał o niej niechętnie.
Coś było nie tak, jak być powinno. Lecz teraz dzień jeszcze.
Sporo pisania i życia nim noc nastanie. Nim zamknie zmęczone oczy i
zaśnie w niepokoju.
Noc
Przebudził się z potwornym
bólem głowy. Kac i zmęczenie ostatniej nocy bezlitośnie dały o
sobie znać. Chłód obskurnego i wilgotnego pokoju, wbijał lodowe
igły w umęczone ciało. Spojrzał na zegarek, minęła czwarta po
południu. Jego tryb życia i brak stałych zajęć sprawił, iż
dawno rozregulował się sławetny wewnętrzny zegar. Spał w dzień,
żył w nocy. Niczym jakiś wampir, lecz który z nich upadłby tak
nisko by kraść? Niegdyś posiadał zręczne palce, które
pozwalały, nieuchwytnie dla postronnych, pozbawić kogoś portfela.
Wskutek wiecznych pijaństw i lenistwa, postradał i tę przydatną
umiejętność. Teraz najczęściej włamywał się bez zbędnych
ceregieli. Było mu wszystko jedno: sklep, biuro czy prywatne
mieszkanie. Z czasem łupy stawały się coraz mniej okazałe.
Niekiedy po prostu kogoś obrabował z nożem w drżącej dłoni.
Stawał się bezmyślnym zakapiorem, wyzutym z uczuć i skrupułów.
Instynkty wiodły go poprzez noc i miejsca pełne przemocy.
Śmierdzące tanim alkoholem, nieczyszczonymi podłogami. Pełne
drobnej żulii, dziwek i ich alfonsów. Ukraść, zapić, zapomnieć.
Jakże smutny schemat. Czuł się wyprany ze wszystkiego. Nic w nim
nie zostało z uroczego dziecka kopiącego piłkę na brudnych
podwórkach.
A
może jednak? Może coś się w nim jeszcze tliło? Dałby głowę,
że to w snach jest inny. Wiedzie normalne życie. Jest szanowany i
nie cierpi głodu. Ubiera się dobrze i robi co lubi. To one
sprawiły, iż jeszcze boleśniej odczuwał beznadzieję swego
żywota. Nikt wszak nie marzy by być zakapiorem z problemem
alkoholowym. Przez te resztki sumienia, nawiedzające go, gdy chrapał
po ciężkich nocach, coraz bardziej obawiał się snu. Odwlekał jak
mógł i zasypiał dopiero nad ranem. Tak mijał mu dzień, a budząc
się wcale nie był bardziej wypoczęty, lecz pełen niepokoju, który
znikał wraz z pierwszym kieliszkiem. Nie mógł nawet pomyśleć, że
coś jest nie tak jak powinno. Każdy kąt i myśl, wystarczająco
jasno krzyczały, iż w jego życiu wszystko jest nie w porządku.
Lecz nic to, nim ranek przyjdzie to cała długa noc przed nim. Ona
miłosiernie otuli swe ciemne dzieci. Dziś ma ważne spotkanie od
którego wiele może zależeć. Może krok w dobrym kierunku? Z
bezkształtnej masy drobnych bandytów do członka większej
struktury? Mafia zapewniała dobre życie i ochronę, lecz nigdy za
nic. Za wszystko trzeba płacić.
Dzień
Wizyta
u psychoanalityka wiązała się z jakąś formą upokorzenia.
Przyznanie się przed sobą, iż nie radzi sobie z własnymi
problemami, było całkiem bolesną porażką. I to on, człowiek
sukcesu, szanowany autor poczytnych książek. Facet z wyobraźnią
zdolną wymyślić i rozwiązać każdy problem, a tutaj zupełnie
bezradny wobec własnych obaw przed snem. Leżenie na kozetce nie
przyniosło natychmiastowych efektów. Nie był w stanie sięgnąć
do podświadomości, nie dał się również zahipnotyzować.
Wyraźnie jednak widać było, że wszystko co go przeraża, zdarza
się gdy śpi. Po kilku wizytach, terapeuta zasugerował połączenie
talentu i obawy.
Dziś pierwszy raz budząc
się, nie sięgnął po śniadanie czy kawę, lecz chwycił
klawiaturę i starał się pisać bezwiednie i bezmyślnie. Nie szło
dobrze, więc zrezygnował z komputera i posłużył się długopisem.
Po półgodzinie zerknął na chaotycznie zagryzmoloną kartką.
Nijak nie dało się tego czytać. Charakter był obcy a słowa nie
tworzyły spójnej historii. Wyglądały jakby skreśliła je
niewprawna ręka analfabety, dłoń kogoś chorego psychicznie...
Albo pijanego.
Wpatrywał się z coraz
większą ciekawością i wreszcie dostrzegł w bezładnej plątaninie
porządek. Pojawił się tam wyjątkowo paskudny drań, pozbawiony
zupełnie uroku czarnych charakterów znanych z literatury. Krople
potu skapywały z czoła, gdy pochłaniał kolejne słowa, z każdym
odkrywając nowe szczegóły. Świat przemocy, krwi i brutalności,
odpychał go swoją obcością. Lecz w bohaterze było coś, co
rozpoznał bezbłędnie: dylemat i obawa. Rzeczy znane mu nazbyt
dobrze. Czyżby jego świadomość tworzyła nowe dzieło w czasie
gdy śpi? Poskładał wszystko do kupy i rozpisał na nowo. Opowieść
zaczęła się zazębiać i nabierać sensu.
Noc
Zbudził się z wieczorem.
Przez dłuższą chwilę spędzał z oczu obraz normalnego życia. Po
chwili ekscytacja i radość wzięły górę nad sumieniem. Drżał z
podniecenia i dumy. Zrobił to. Jest kimś. Rozmowa z gangsterem
przebiegła dość gładko. Potrzebowali kogoś do brudnej roboty i
on według nich nadawał się idealnie. Dodatkowym atutem był fakt,
iż nikt nie kojarzył go ze zleceniodawcą. To pozwoliło mu podejść
dostatecznie blisko i nacisnąć spust. Bezgłośne pyknięcia
podziurawiły ciało, które opadło bezładnie w zdziwieniu. Widział
jak matowiały szeroko otwarte oczy. Stał chwilę sycąc się swoim
tryumfem, nim rzucił się do bezładnej ucieczki. Lecz nikt go nie
gonił. W ciasnych, nocnych uliczkach, ludzie doskonale wiedzą kiedy
odwrócić wzrok.
O
dziwo nie poczuł lęku ani obrzydzenia. Wypełniło go poczucie
władzy, towarzyszące chwili gdy obserwował uciekające życie. Tej
nocy nie potrzebował alkoholu. Wypił jedynie dla zabicia czasu.
Umysł miał ostry i jasny. Chciał by taki pozostał, dzięki czemu
mógł sycić się każdą milisekundą. Pokaźnych rozmiarów
koperta, wypełniała kieszeń skórzanej kurtki. Pistolet zniknął
w odmętach lodowatej rzeki. Pierwszy raz od dawna, wracał do domu
pamiętając swą drogę. Zasnął szczęśliwy i nasycony.
Tak
było wczoraj. Teraz w chwilę po przebudzeniu, odruchowo sięgnął
po butelkę. Popatrzył na nią ze zdziwieniem, z niemym pytaniem:
cóż mogła mu ofiarować? Odstawił na blat bez otwierania i
podniósł z łóżka. Spojrzał w lustro i pierwszy raz od dawna się
ogolił. Władza którą posiadł, zmieniła go. Stał wyprostowany i
dumny. Nie mógł się doczekać kolejnego zadania. Oby przyszło jak
najprędzej.
Dzień
Zbudził
się przerażony. Ogarnięty paniką, z trudem łapał powietrze.
Wszystko pamiętał. Miał świadomość, że w śnie zastrzelił
człowieka. Jakże wielką radością i dumą go to napełniło. Na
samo wspomnienie zwymiotował do zlewu. To już nie było tylko
podświadome pisanie. Coś się zmieniło, otworzyły się nowe
drzwi. Wrota chaosu i zła. Ile by oddał za to by wrócić do
poprzedniego stanu, by znów nie być świadomym nocnych majaków.
Powoli się uspokajał. Przecież to tylko sen. Choć tak
realistyczny i pełen negatywnych emocji, to jednak nieprawdziwy.
Rezygnując z porannej
toalety, sięgnął po szklankę soku i wcisnął się w bawełniany
podkoszulek oraz szorty. Wybiegł na poranną przebieżkę. Dbania o
siebie nie zmieni nawet zakapior ze snu. Biegł jasnymi, budzącymi
się ulicami, pełnymi niedobudzonych ludzi i unoszących się rolet.
Mijał rozkładające się stragany i sprzedawców polewających
chodniki wodą. Przebiegając obok sklepu z elektroniką zatrzymał
się zdumiony. Na ekranie wielkiego telewizora ujrzał twarz ze
swojego snu. Odrętwiały wszedł do sklepu i wysłuchał wiadomości.
Chłonął każde słowo dziennikarza, dzięki czemu dowiedział się,
iż ofiarą był lokalny polityk, zwalczający przestępczość w
jakże odległym od tego miejsca mieście. Świat stał się mały
jak nigdy wcześniej, wiadomość lotem błyskawicy wędruje w nim z
jednego miejsca w drugie. Twarz ofiary z jego snu, zyskała imię,
nazwisko i miejsce zamieszkania. Jakie jest prawdopodobieństwo
takiego odkrycia? Zerowe? A jednak się stało.
Powłócząc nogami wrócił
do domu. Rozważył wszelkie możliwości. Nie mógł sam odpowiadać
za tę zbrodnię. Nawet zakładając działanie w nieświadomości,
nie dałby rady pokonać takich odległości. A jednak był w jakiś
sposób związany z tym morderstwem. Co więcej, czuł radość i
dumę z jego popełnienia. Obrzydzenia nie umniejszał fakt, że nie
były to jego własne uczucia. Łączność z bohaterami jego
książek, nabrała teraz nowego wymiaru, całkiem namacalnego.
Właśnie
stanął przed dylematem, jakie uwielbiał tworzyć wykreowanym przez
siebie postaciom.
Noc
Gigantyczna radość trwała
tylko chwilę. Później zastąpiło ją oczekiwanie na nowe
zlecenia. Nie były one godne uwagi: Ot, coś przynieść, zawieźć,
odzyskać jakiś dług, zastraszyć sklepikarza. Czuł niedosyt,
chciał znów zabijać i z czasem zyskał okazję. Marzył by każda
noc kończyła czyjeś życie, lecz musiał się zadowolić tym co
było mu dane.
Pił
niewiele, mało też mówił. Wśród bywalców spelun, wieść
rozchodziła się szybko, toteż większość jego dawnych znajomych
odnosiła się do niego z chłodną rezerwą. Byli jak dzieci, które
zadowalają się tym co jest i nigdy nie sięgną po więcej. Cóż,
nie każdy nadaje się by posiąść jego władzę. Zostać panem
cudzego życia.
Brak alkoholu miał też
negatywny skutek, coraz więcej bowiem pamiętał ze swoich snów.
Dysonans między tymi dwoma światami, tym boleśniej kaleczył
upajającą się nowym zajęciem duszę. Tamten ktoś z jego snów,
był brutalnym natrętem, cierniem który nie pozwalał zapomnieć o
tym co kiedyś było ważne. Och, z przyjemnością zająłby się
takim świętoszkiem, gdyby to było możliwe. Uwolniłby się
wówczas raz na zawsze z poczucia dyskomfortu. Lecz jak zabić coś
co rodzi się w tobie samym?
Dzień
Z
biletem w dłoni wsiadał na pokład samolotu. Urocza stewardessa
zaserwowała mu uśmiech rodem z prospektu reklamowego. Zajął swoje
miejsce i oddał się rozmyślaniu. Od wielu tygodni nie mógł
normalnie żyć. Postać z jego snów coraz bardziej nurzała się w
krwi. Noce były źródłem udręki a poranki i przebudzenia
owocowały wyrzutami sumienia. Nie mógł tak trwać w stanie
bezradności. Wielokrotnie rozważał wszelkie za i przeciw. Notował
każdy element, który mógł go przybliżyć do mrocznego alter-ego.
Wiedział już wystarczająco wiele, by znaleźć go bez większego
trudu. Oczywiście, że się bał. Byli ze sobą tak złączeni, że
trwanie tylko jednego z nich mogło się okazać zupełnie
niemożliwe. Drugi działał wyłącznie gdy pierwszy spał. Dopuścił
możliwość, że są jedną duszą w dwóch ciałach, które nadają
własny kolor niematerialnemu bytowi. Jeśli miał rację, to
wyeliminowanie jednego z nich, może zakończyć istnienie drugiego.
A jednak musiał spróbować. Obawa przebudzeń była bardziej
przerażająca od ewentualnej śmierci.
Wariant
optymistyczny zakładał, że kiedy go znajdzie, to jego zły cień
będzie spał, co pozwoli wyeliminować go bez walki i ryzyka. Już
za parę godzin wszystko się rozstrzygnie. Zupełnie jak w jego
książkach, decyzję podjęto i wszystko podporządkowało się
puencie. Jeszcze sporo czasu, musi się zdrzemnąć.
Noc
Lęk był coraz silniejszy.
Wyimaginowana postać z jego snów, zdawała się go ścigać. Czy to
własna podświadomość domagała się śmierci w zamian za wszelkie
zło, którego dokonał? Psycholog miałby pewnie pole do popisu, ale
nie wierzył tym szarlatanom. Wiedział, że coś nadchodzi i poddał
się temu w oczekiwaniu. Wszystko się rozwiąże po jego myśli.
Chwilowe, senne szaleństwo minie. Zatopi się we władzy i sile,
które posiadał. Na wszelki jednak wypadek, rozglądał się
baczniej i spał z bronią.
Dzień
Wchodząc
po schodach, rozpoznawał każdy szczegół. Obluzowany stopień,
spalona żarówka. Wszystko było mu dobrze znane, jak film który
sam wymyślił. Wiedział, że drzwi nie będą zamknięte na klucz.
Jego cień czuł się ostatnio zbyt potężny by martwić się takimi
detalami. Zatrzymał się przed nimi i nacisnął klamkę. Zgodnie z
oczekiwaniem odstąpiły z lekkim skrzypieniem, otwierając drogę do
zaniedbanego wnętrza. Zajrzał przestraszony, ale dźwięk
najwyraźniej nikogo nie zaalarmował. Skradając się wszedł do
środka. Przemierzył krótki przedpokój i stanął w progu pokoju.
Ujrzał go śpiącego na boku.
Leżał nieco skulony, trochę jak zwierzę. Zauważył brudne,
przetłuszczone, zbyt długie włosy. Zepsute zęby. A jednak oddech
spokojny i miarowy, zupełnie inaczej niż u niego, czuł bowiem swój
niepokój i napięte postronki nerwów. Powoli krok za krokiem
zbliżył się do łóżka. Wyciągnął zakupiony na miejscu
pistolet i odbezpieczył go, przystawiając do skroni śpiącego.
Teraz tylko pociągnąć za spust i wszystko się wyjaśni.
Noc
Sen
stał się dziwny. Cudzymi oczami widział swoja klatkę schodową.
Skradał się przez zagrzybiony przedpokój. Chwilę później doznał
szoku, widząc siebie samego, leżącego w brudnej pościeli.
Podszedł i przystawił lufę pistoletu do własnej skroni. Coś było
bardzo nie tak, ten sen był zbyt realistyczny. Czuł napięcie i
wątpliwości, lecz wiedział że strzeli. Atak paniki zbudził go
brutalnie. Otworzył oczy.
Teraz
Przez
chwilę ich spojrzenia się spotkały. Rozpoznali się błyskawicznie.
Nie mieli przed sobą większych tajemnic, choć ten który stał,
miał przewagę wynikającą z faktu, iż pierwszy zdał sobie
sprawę, że wszystko to jest realne. To on podjął decyzję i
znalazł się tutaj. Był mocą sprawczą tego spotkania. Stał teraz
przyciskając lufę do głowy drugiego. Pełen obaw, lecz jednak
uprzywilejowany.
Drugi
bynajmniej, nie zamierzał ginąć. Z niejednej trudnej sytuacji się
już wykaraskał. Nie miał też skrupułów, które blokowały
pierwszego. Miał szczęście, że ich dusze połączono do tego
stopnia. Dzięki temu dostrzegł ostrzeżenie, które dawało mu cień
szansy.
Przelotny błysk wzajemnych
spojrzeń, nie był wcale długi jak w filmach, a jednak zawarło się
w nim całkowite zrozumienie. Palec pociągnął za spust, dokładnie
w chwili, gdy druga ręka zacisnęła się na broni ukrytej pod
poduszką. Echo dwóch wystrzałów zlało się w jedność.
Emocje owładnęły jego
umysłem. Spojrzał na łóżko, na którym leżał morderca. W jego
głowie wykwitła nierównomierna dziura z osmalonymi krawędziami.
Krwi wcale nie było tak wiele, jak można by się spodziewać.
Otrzepał kawałki czaszki ze swego płaszcza i odetchnął.
Jednak
da się. Tamten nie żyje, a on tak. Choć przez obcowanie ze złem
sam stał się mordercą, to jednak odzyskał własną noc. Już nie
będzie dzielił z nikim swego życia.
Odwrócił się i ruszył w
stronę drzwi. Z każdym krokiem szło mu się coraz trudniej.
Spojrzał na nogę i ujrzał skrwawione biodro. Najwyraźniej został
postrzelony i stracił sporo krwi. Przed oczami zrobiło się ciemno
a ciało z łoskotem osunęło się na lepką i brudną podłogę.
Wezwana
na czas karetka, uratowała go przed całkowitym wykrwawieniem,
oddając jednak w ręce policji. Żył, lecz nie czekało go nic
dobrego. W trakcie zabiegów, w obecności wielu świadków, mamrotał
o zabójstwie polityka, podając przy tym wystarczająco dużo
faktów.
Proces był krótki i
pokazowy, a wyrok zapadł na długo przed jego ogłoszeniem.
Niecywilizowane kraje nie przejmują się moratorium na wykonywanie
kary śmierci, toteż stał w niemym oczekiwaniu gdy zakładano mu
sznur. Jeszcze chwila i wszystko się skończy. Mimowolnie uśmiechnął
się, zdając sobie sprawę, iż jest właśnie w sytuacji wielu
swoich bohaterów, którzy musieli odpowiedzieć za własne decyzje.
Pogodził się z losem. Może nawet zasłużył? Czyż nie czuł
radości z popełnionych zbrodni? Cóż, że nie były to jego własne
odczucia? A może właśnie były? Czyż jego śmierć nie udowodni,
że naprawdę byli jednością. Dwa ciała z jedną duszą. Awers i
rewers tej samej monety.