sobota, 30 stycznia 2016

Kreator




     Zimne światło sączyło się przez umęczone powieki, brutalnie kłując źrenice. Ziąb szpitalnej sali przenikał do kości, ostrymi jak igiełki ukłuciami męczył skrępowane członki. Zimny stół parzył w plecy a wszechogarniająca zieleń płytek nie niosła ukojenia napiętych jak postronki nerwów. Rząd anonimowych twarzy przesłoniętych chirurgicznymi maskami. Jedna, druga, piąta.. Po siódmej przestał liczyć. Niby jakie to ma znaczenie? Wiedział, że ich pozorna obojętność i brak mimiki to tylko poza. Zdenerwowane spojrzenia demaskowały tę maskaradę pewności, niewiarygodną niczym serialowa rola podrzędnego aktorzyny. Choć wszystko wokół emanowało zawodowym profesjonalizmem, to jednak każde oczy i ręce w tej sali drżały z podniecenia. Nie mogąc się doczekać, aż wszystko wokół zatańczy zgodnie z wcześniej rozpisaną partyturą.

      Ukłucia nawet nie poczuł. Minie kilkanaście minut nim zastrzyk zacznie działać. Sporo czasu w którym powoli tężeć będą mięśnie, a stopniowy bezwład ogarnie także mózg, źródło tego kim był i zapisem wszystkiego co potrafił. Skrępowany pasami nie miał najmniejszych szans by stawić jakikolwiek opór. Przegrał i miał tego świadomość. Oni tryumfowali, choć jeszcze nie docierało do nich jak bardzo. Może nigdy się nie dowiedzą. Tak byłoby lepiej. Wszystko w tym chłodnym, pozbawionym okien i aseptycznym pomieszczeniu, czekało tylko na niego. Spojrzał na stolik z instrumentami. Blask stali hipnotyzował i przerażał. Już za chwilę zmieni swój połyskliwy kolor. Instrumenty zanurzą się w nim z cichym pluskiem, wydobywając jego najgłębsze sekrety. Wciąż ma jeszcze trochę czasu.

     Pierwsze zdrętwiały palce u nóg. Początkowo zabawnie pęczniały, jakby ich miejsce było gdzie indziej. Tracił nad nimi władzę. Widział jak poruszają się, choć zupełnie ich nie czuł. Lęk pojawił się gdy nie był już w stanie zmusić ich do czegokolwiek. Niepokój narastał przeradzając się w suchą duszność. Uspokój się. Oddychaj. Nie panikuj, jeszcze możesz oddychać. Nie jest tak źle. Nieco spokojniejszy spojrzał na swoje szare stopy. Żaden z ośmiu palców nie należał do niego. Walczył o każdy centymetr swojego ciała, lecz najwyraźniej przegrywał.

     Pamiętał gdy pierwszy raz pojawił się na tej planecie. Niepozorna, jakby nieco abstrakcyjna, niebieska kula. Zadupia jakiejkolwiek cywilizacji. Dom ludzi – Ziemia. Wówczas nawet ich nie było. A dziś? Dumnie kręcą się wokół jego stołu. Badacze jemu równi. Kto by pomyślał? Jeszcze chwilę temu z trudem zbierali pożywienie i sami się nim stawali. Choć brak im naturalnych predyspozycji, to jednak przemienili się w najgroźniejszych łowców. On zaś stał ich ostatnim łupem. A jednak nie porzucił ich gdy ujrzał tę pierwotną i dziką, niemal zwierzęcą naturę. Nie opuścił, choć brak nadziei wrzeszczał by odleciał stąd jak najprędzej. Czekał i obserwował. Dzięki temu zobaczył jak powoli i mozolnie kojarzą fakty. Jak przemieniają się fizycznie i duchowo. Pierwsze społeczności, narzędzia, zasady. Nawet ten błyszczący skalpel miał swój początek w zamierzchłej przeszłości. Choć technologie jego wykonania były zaawansowane, to w istocie był dzieckiem pierwszego krzemiennego skrobaka. Nikt nie jest sobie w stanie wyobrazić, jak wielką radość wywołały w nim ich prymitywne malowidła i pierwociny sztuki. Tak, wtedy zaczął w nich wierzyć. Artyzm, najwyraźniejszy symptom ich inteligencji w którą tak bardzo powątpiewał, dała mu ocean nadziei. Wówczas postanowił się z nimi podzielić swoją dyskretną obecnością. Inspirował i kierunkował ich myślenie. Nim zdążył pojąć, wszystko przyśpieszyło i zaczęli tworzyć kulty. To go prawdziwie zaskoczyło..

    Stuknięcie. Bardziej je usłyszał niż poczuł. Kolejne ukłucie paniki, gdy okazało się że uderzenie młoteczka ląduje rytmicznie na jego kolanie. Nie był już w stanie zareagować, nie czując go zupełnie. Podobnie igieł wkłutych w udo i podbrzusze. Wszystko nabierało rozpędu. Pierwsze zawroty głowy nie zmąciły jeszcze jego myśli. Znów odpłynął w przeszłość.

      Kulty, tak to był przełom. Zupełnie się tego nie spodziewał. Ba, nie mógł sobie wyjaśnić skąd się to wzięło. W jaki sposób zakiełkowała w nich myśl o opiekuńczych bóstwach? Nie potrafił odnieść tego do niczego co mu znane. Całkowita nowość i twórczość własna istot, które jeszcze niedawno biegały przygarbione, kryjące się po jaskiniach przed drapieżnikami. Pozornie bezsensowna wiara jednoczyła ich jednak, motywując do rzeczy wielkich. Megality, świątynie, piramidy, posągi, to wszystko dzięki wierze w coś co niewidoczne i niezrozumiałe. Ciekawy wątek ich drogi do cywilizacji technicznej. Czy bez swoich bóstw byliby tym kim są dziś? Najbardziej zastanawiało go, że podobieństwa występowały w każdym miejscu tej planety, choć kontakty były tak bardzo utrudnione.

      A później nastały czasy krwi. Brutalne i nieludzkie. Coś co początkowo ich pchało do przodu i sprzyjało identyfikacji społecznej, nagle kazało im zabijać się wzajemnie. Najbliższy sąsiad nie był im już podobny i miły. Coraz bardziej się różnili. Inny ubiór, język, obyczaje, wierzenia, lecz wciąż ta sama nienawiść wobec inności. Im bardziej chcieli się odróżniać, tym bardziej podobni się stawali. Przerażało go to obserwowanie, lecz fascynacja tym co widział nie pozwalała tego przerwać. Wszystko było dla niego nowe i intrygujące.

     Niekiedy pojawiały się też iskry nadziei w postaci wielkich inicjatyw. Sztuka i stały rozwój naukowy pozwalały wierzyć w lepszą przyszłość. Bliscy mu byli wielcy filozofowie i pisarze odkrywający tajniki ludzkich dusz. Z przyjemnością zagłębiał się w lekturę ich dzieł. Czerpał z niej wiedzę której nie można było zdobyć samą obserwacją. Z każdą chwilą coraz bardziej się z nimi identyfikował, choć wielu zachowań wciąż nie akceptował. Potrafili go zaskakiwać, zachowując jednocześnie tę swoją pierwotną zwierzęcość. Bliscy mu i dalecy jak galaktyki.

      Lecz dni krwi minęły. Choć wciąż szykowali się do wojen, to ich czas nieubłaganie się kończył. Wystarczyły już same groźne miny i zbrojenie się. Pojawiło się zrozumienie z czym wiążą się konflikty zaawansowanych technicznie cywilizacji. Ujarzmili potęgi żywiołów i siłę atomu. Sięgnęli w kosmos i chcieli więcej. Boleśnie odczuwali ogrom przestrzeni wszechświata i przytłaczające poczucie samotności w nim. Wysyłali satelity w nadziei na kontakt z innymi rasami, coś co on sam także niegdyś czynił. Stali mu się bliżsi niż kiedykolwiek wcześniej.

      Z kolejnym oddechem zabrakło mu powietrza. Rozpaczliwie, choć bezskutecznie starał się je złapać. Świat utonął w czerni. Stracił wzrok, to już nie potrwa długo. Otumaniony umysł miał coraz większe problemy z systematyzacją czasów i zdarzeń. Co po czym? Kto pierwszy a kto następny? Nikt się nie dowie. Za chwilę wydrą mu jego ostatnią tajemnicę i nic już nie będzie jak dawniej. Klatka piersiowa zapadła się w daremnych i rozpaczliwych dążeniach do kolejnego, być może ostatniego haustu tlenu. Poddał się. W mętniejących i niewidomych oczach zatlił się ostatni ognik intelektu. Przypomniał sobie początek, pierwszy dzień w którym z własnych komórek i swoją siłą woli, zapragnął stworzyć istotę rozumną. Jakże wielkim rozczarowaniem był ten proces. Długo bił się z sobą samym.. Miał ochotę go zgładzić, by ukryć że zamiast wielkich natchnionych umysłów stworzył dzikie, bezrozumne zwierzęta. A jednak pełen uczuć twórcy nie potrafił ich wygubić. Z czasem rozczarowanie zrodziło nadzieję. Teraz gdy jego własne dzieci uśmierciły go w poszukiwaniu prawdy.. Paradoksalnie poczuł dumę.. Już po wszechczasy będą jego. Tak ostatni oddech był wypełniony dumą. Czas się skończył.. Jemu podobni są.

       Szczegółowy raport z sekcji zwłok osobnika pozaziemskiej cywilizacji wylądował na ciemnym blacie dębowego biurka. Obiekt okazał się bardziej zbliżony ludziom niż się spodziewano. Niemal wszystkie geny odpowiadały ich własnym, choć nieco odmienny wygląd sugerował zupełną obcość. Ciało było niewiarygodnie stare. Choć nie udało się ustalić ostatecznego wieku biologicznego, z pewnością miało co najmniej kilka tysięcy lat. Zajmą się tym szczegółowiej. Przy tak wielkiej bliskości organicznej, rodzi się nadzieja na przezwyciężenie śmierci i starości. Być może ludzkość stanie się podobna bogom?

      A jednak badacz miał poczucie rozczarowania. Największa zagadka pozostała niewyjaśniona. Nadal nie miał pojęcia, jak obiekt tworzył rozmaite rzeczy z fragmentów materii, sprawiał, że ożywały. Jak zmuszał do uległości sztywne prawa chemii i fizyki. Sekcja była ostatnią szansą na zdobycie tej wiedzy. Nie można było go dalej trzymać w zamknięciu. Z takimi zdolnościami był niezwykle niebezpieczny. Prawdę mówiąc nie pojmował dlaczego nie użył ich by ich pozabijać i uwolnić się. Co go powstrzymało? Świat jest nieodgadniony..

       Młody laborant czytał raport z wypiekami na twarzy. Czy to możliwe żeby nie zauważyli tej drobnej anomalii w badanym mózgu? Do tych badań nie potrzeba dużego laboratorium i wielkich środków. Oby się nie zorientowali. Będzie mógł wszystko. Będzie Kreatorem..

4 komentarze:

  1. miło się czytało!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję. Polecam drugą część "Obwarzanek" ;)

      Usuń
  2. Szukam drugiej części, bo tam mnie porwała :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A dziękuję, proszę bardzo link do drugiej części: http://opowiadaniamk777.blogspot.com/2016/04/obwarzanek-kreator-ii.html

      Usuń