Autobus kołysał się na boki, jak biodra leciwej Kubanki. Przyglądał się światu, siedząc w wytartym fotelu, który niejedno już przeżył. Przez brudne i szare okno, zdobione rysami jakiegoś artysty z plemienia wandalów, rzeczywistość traciła swą zwyczajną wyrazistość. W sumie tak było lepiej. Banalne, upstrzone śmieciami ulice mogły tylko zyskać na braku ostrości. Obserwowanie było równie monotonne jak czekający go rozkład dnia. Pobudka, śniadanie, mycie, autobus, kombinezon. Tak do siedemnastej. Później zakupy, ponownie autobus, kolacja. Samotny wieczór nie jawił się wystarczająco atrakcyjnie by go wyczekiwać. Odmiana, oto czego mu trzeba. Przygoda, miłość, pasja. Zamiast tego ma ten cholerny autobus i kanapki z serem w plastykowej reklamówce. Oto jego prawda. Wehikuł banalności śmierdzący potem, uryną i niedopranymi ubraniami. Trajkoczące o chorobach staruszki i znudzeni codziennością współpasażerowie. Czy to mu pisane?
Pejzaż za oknem, rozmazany przez ruch pojazdu był w sumie barwniejszy niż jego życie. Przez chwilę zaczepił wzrokiem o fragment sparciałej uszczelki okiennej, pływający w uwięzionej między szybami wodzie. W miejscu, któremu pisana była próżnia tańczy sobie kawałek gumy. Żałosna namiastka ryby w tym błazeńskim akwarium. W górze zaparowana szyba, starająca się imitować pierzaste cumulusy. Rozbawiło go to porównanie. Wszechświat we wszechświecie. Wszędzie w górę i w dół wszechświaty.
Obserwacja skracała czas podróży, której nie można przecież nazwać przyjemną. Okno dawało mu też alibi. Nie musiał patrzeć w zmęczone i szare twarze, na których wymalowane było to samo życiowe rozczarowanie.
Kolejny przystanek, inne osoby. Nieliczni o tej porze pasażerowie rozpierzchli się w poszukiwaniu samotnych miejsc. Interesujące, że choć człowiek jest ponoć istotą społeczną łaknącą kontaktu z innymi, to jednak w pustawym autobusie zawsze wybierze samotność. Siadamy obok siebie z musu. Odwracamy wzrok, jakby przepraszając za naruszenie tej świętej ściany nietykalności. Już miał zastosować się do prawa i porzucić leniwą lustrację, gdy ujrzał Ją. Wsiadała po schodkach bez żadnej aktorskiej ostentacji. Krok, krok, kolejny. Rozejrzała się szybko, wybierając kierunek. Siadła tyłem do kierowcy, dzięki czemu mógł się jej przyjrzeć. Niewysoka, szczupła, opięte dżinsy i błękitny sweterek, który wnikliwsze oko cieszył przyjemnymi krągłościami . Wcięcie w talii i szersze biodra. Siedziała odwrócona w stronę okna, zgodnie z obowiązującym prawem komunikacji miejskiej. Długie, mysie włosy kryły twarz, którą widział jedynie jako odbicie w szklanej tafli. Była młoda, stanowczo za młoda. Zgadywał, że osiemnastoletnia. Poczuł ukłucie zazdrości, że jego czas już minął. Bezpowrotnie zmarnował go w jej wieku. Nawet nie wiemy kiedy przemijamy. Po prostu budzisz się jak co dzień, a czas dawno odszedł. Nigdy nie czeka aż zechcemy zeń korzystać.
Za długo się przygląda naruszając tabu. Odwróciła się tylko na moment, lecz zdążył uchwycić jej spojrzenie. Lekko rozmarzone, nieobecne, skryte za eteryczną mgiełką. Wspaniałe w swej zmysłowości. Ile by dał by odbijać się w nim bezwstydnie.
Z pożądaniem zjawiło się zażenowanie. Przecież to jeszcze dziecko, jak w ogóle mógł to sobie wyobrażać. A jednak wciąż trwało. W sumie dlaczego nie? Przecież dobrze się trzyma. Nie można pogodzić się z czasem. Stanie mu okoniem szarpiąc okruchy młodości. Znów odwrócił się w stronę okna. Tym razem jednak skrócił swój wzrok, sycąc się prowizorycznym lustrem. Przez ułamek sekundy ujrzał siebie, jakże odległego od własnych wyobrażeń. Przetłuszczone, rzadkie włosy. Zbyt wyraźne zakola i brzuch przelewający się przez tamę paska spodni. Niedbale ogolona twarz i ciemne obwódki znużonych samotnością powiek. To on, czy zniekształcenie? Oko litościwie skróciło kąt i wróciło do obserwacji. Nie tylko wygląd przecież. Mógłby uwieść ją intelektem, szarmanckością, zostać jej bohaterem. Jak na ironię pretekstu brak. Przydałby się teraz jakiś rozwydrzony gówniarz, zaczepiający bezbronne panienki. Stanąłby wówczas w jej obronie. Jak autobusowy Lancelot. Miałby szansę. Być może ostatni błysk w szarości. Wstrętny spokój, przecież niemal codziennie coś takiego się zdarza. Dlaczego nie dziś?
Znów tryumfujące ukłucia obrzydzenia do samego siebie. Żaden z ciebie bohater, szydziły. Podstarzały i tchórzliwy podglądacz. Zbyt lękliwy by po prostu spojrzeć i zagadać. Bohaterstwa mu się zachciewa.
Kolejny przystanek, nowi ludzie.
W zasadzie pogodził się z obrzydzeniem do samego siebie, gdy zauważył łysego osiłka o kwadratowej szczęce. Również przyglądał się wpatrzonej w szybę dziewczynie. Pasażerowie skasowali bilety, zajmując przypisane im samotne siedziska. Ruszyli. Łysy nie przestając się przyglądać wstał i zaczął iść w jej kierunku. Czyżby to był ten moment? Nie mógł uwierzyć w swą szczęśliwą gwiazdę. Wolałby oczywiście nastoletniego chuligana, niż wielkiego jak góra draba. Gość wyglądał jak komandos, więc jego szanse w starciu malały niemalże do zera. Lecz jakieś przecież są.
Targające nim emocje napięły nienawykłe do tego mięśnie. Z każdym krokiem strach i nadzieja brały się mocniej za bary. Oczyma wyobraźni widział już swój cios lądujący na jego kanciastym podbródku i podcięcie nóg, po którym Goliat osunie się na ziemię. A jednak nie poruszył się gdy tamten podszedł do dziewczyny. Wyciągnął legitymację kanara i matowym głosem poprosił o bilet. Odpowiedziała, że ma sieciówkę i zdecydowanym ruchem sięgnęła do torby. Ręka szukająca dokumentu, z każdą chwilą zdradzała coraz większą nerwowość. Kontroler lekko się przesunął, uniemożliwiając jej ewentualną ucieczkę. Inni pasażerowie przypatrywali się z nachalną ciekawością. Ktoś przesunął się w drugi koniec pojazdu, szukając zapewne czasu by ewakuować się na kolejnym przystanku.
Jej niepokój sprawiał, że łysol stawał się coraz bardziej nieprzyjemny. Cedząc złośliwe komentarze, sycił się jej obawą.
Widząc to podjął decyzję by ją obronić. Teraz, właśnie w tej chwili może zostać jej wybawicielem. Mięśnie napięte jak postronki, zaczęły mu kamienieć. Serce biło jak oszalałe, ustępując jedynie natłokowi myśli. Na zmianę wzywały go do działania i nakazywały mu pozostać na miejscu. Chciał krzyknąć w stronę kanara, lecz usta poruszyły się bezgłośnie. Zdecydowany, pokonał strach i chwycił oparcie fotela przed nim. Choć nogi odmawiały posłuszeństwa to lekko uniósł pośladki. Z zaciśniętymi zębami zwrócił się w stronę draba, trącając przepełniony śmietnik. Nie widział spadającego na podłogę ogryzka. Gdy oporna stopa wykonała pierwszy krok, twarz dziewczyny wypogodziła się a dłoń w geście zwycięstwa wyciągnęła z dna torby bilet miesięczny. Kontroler przyjrzał mu się badawczo i zwrócił z rozczarowaniem. Opadł na swoje siedzenie. Na przemian czując ulgę i zawód, starał się uspokoić skołatane serce.
Wysiadła na najbliższym przystanku. Odprowadził ją wzrokiem. Mógł być bohaterem, gdyby okoliczności sprzyjały. Bez żalu, zrobił co mógł. Najwidoczniej nie było mu dane. Wrócił do obserwacji świata, przesuwającego się za brudnym, porysowanym oknem. Był taki sam jak przedtem. Szare ulice spoconych, szarych ludzi..
Może kiedyś? Jeszcze będzie Lancelotem.