Kółka
starego wózka poskrzypiwały żałosnym jękiem. W sumie dobrze, że
nadal się kręciły. Felgi były niemal kwadratowe, opony całkiem
łyse, całość zaś pokrywały ogniska rdzy. Dawno zdjętą
gondolę, najpewniej niegdyś strojną i czerwoną, zastępowały
teraz hałdy kartonów. Pod nimi, w brudnym, foliowym worku,
spoczywały bardziej okazałe łupy: puszki po piwie i butelki. Te
drugie oznaczały większy grosz, jednak trudniej je było sprzedać.
Punkty skupu butelek zniknęły z naszych krajobrazów, a większość
ekspedientek przeganiała go z oburzeniem, żądając paragonów, lub
tłumacząc się brakiem pojemników. Niekiedy dobra dusza, pozwalała
wymienić butelki na pełne, co w sumie nie było takie złe, choć
od piwa wolał nalewki. Zawsze to parę procent więcej. Przyzwyczaił
się do ich siarczanego smaku, a w ostatecznym rozrachunku liczył
się końcowy efekt.
Zamroczenie
skutecznie odsuwało problemy dnia codziennego. Pozwalało zapomnieć
o brudnym ubraniu, niemytym ciele, którego smród dawno przestał
czuć, lecz co ważniejsze: o pogardzie jakiej doświadczał ze
strony innych.
Widział
te zgorszone spojrzenia, gdy ze swym wózkiem wędrował przez szare
ulice. Twarze wykrzywione w grymasie. Ludzi, którzy na jego widok
nabierali głęboko powietrza, by wypuścić je wiele metrów za nim.
Małe dzieci wrzeszczące za nim: „nurek, nurek”. W sumie te
dzieci mniej go bolały, niż nieme spojrzenia pełne pogardy, osób
zbyt kulturalnych by wyrazić je słowem.
Dziś
snuł się głównie z makulaturą, czyli w zasadzie z niczym.
Pieniądze jakie otrzyma za te kilkanaście kilo, ledwie starczy na
bułkę.
Kolejne
podwórko i plastykowe klapy śmietników. Z nadzieją uniósł
pierwszą z nich, by już po chwili utonąć w rozczarowaniu. Wprawne
oko natychmiast oceniło sytuację: Przegrzebane. Kolejny kubeł, i
to samo. Psiakrew, pewnie całą ulicę przetrząsnął?
Kiedyś
był jedyny w okolicy. Teraz hordy jemu podobnych, snuły się po
zaułkach, trawnikach, pustostanach. Zbierali wszystko co się da.
Wśród nich byli nawet ludzie, którzy jeszcze mieli swoje
mieszkania. Zagubieni w czasie, bez różnicy jaki dzień i godzina,
niezależni od politycznych wydarzeń. Współcześni beduini,
znikający ludziom z oczu, zaraz po tym jak przetrząsną ich śmieci.
Skręcając
za róg, dostrzegł dziewczynę. Ładna była i młoda. Długie
włosy, krótka spódniczka, czarne rajstopy i wysokie szpilki.
Zahipnotyzowany i wpatrzony w pośladki, poruszające się zuchwale
ku zgorszeniu starszych pań i w zachwycie ich mężów, szedł za
nią w sporym oddaleniu. Oddawał się fantazjom, które odbijały
się jednak od tarczy jego trzeźwego umysłu. Wewnątrz czaszki
rozkwitł nowy imperatyw: Wypić coś, jak najprędzej. Ba, tylko
trzeba coś nazbierać.
Zapuścił
się w kolejne podwórko, ku jego uciesze tuż za śmietnikiem
natknął się na stertę złomu. Oj, będzie kilka złotych. Z
ochotą zabrał się do wyszarpywania co cenniejszych elementów.
Wydobyte skarby lądowały na kartonach. Będzie musiał to
przewiązać, żeby nie spadło. Na szczęście był przygotowany i w
pomiętej reklamówce miał bezładny zwój nylonowego sznurka do
wieszania bielizny. Da radę. Zresztą nie będzie się dziś długo
szarpał, to co zebrał powinno starczyć na dwie nalewki. Pierwszą
wypije zaraz pod sklepem, drugą zabierze do swego koczowiska. Kilku
płacht narzuconych na pochylony konar, tuż nad brzegiem rzeki. Brzeg
w tym miejscu był niedostępny a dno pełne zaczepów, stąd nie
niepokoił go tam nikt, nawet wędkarze.
Wyjeżdżając
z obładowanym wózkiem, podtrzymywał przechylającą się stertę.
Na szczęście do skupu nie było daleko. Niczym Syzyf, przesuwał
swój urobek po nierównym, granitowym chodniku. Szło ciężej niż
początkowo przypuszczał. Minął właśnie drugą bramę, gdy
usłyszał krzyk. Początkowo go zignorował. Mało to krzyków
wokół? Nie jego sprawa. Kolejny wrzask, zatrzymał go jednak w
miejscu. Przez chwilę wahał się czy zaspokoić własną ciekawość,
co było niechybnym sposobem na zyskanie guza na głowie. Niemniej
jednak, krok za krokiem kierował się w stronę bramy z której
dobiegło wołanie. Wychylił się ostrożnie i dostrzegł ją w
świetle kolejnej bramy, w oficynie. Jeden osiłek trzymał
dziewczynę za ramiona i szyję, gdy tymczasem drugi, dużo niższy i
szczuplejszy, starał się wyrwać jej torebkę.
Nie
jego sprawa. Zresztą i tak nie dałby rady dwóm napastnikom.
Odszedł w kierunku wózka, ignorując kolejne odgłosy. Zresztą
zabiorą jej torebkę i tyle. Na biedną nie trafiło.
A co
jeśli na tym się nie skończy. Z ociąganiem sięgnął do sterty
złomu, wyciągając z niej solidną stalową rurkę. Niepewnym
krokiem ruszył z powrotem. Dostrzegli go gdy wchodził na podwórko.
Pewni swej siły zignorowali jednak zagrożenie. Dzięki czemu
szybkim krokiem znalazł się za plecami osiłka. Wziął potężny
zamach, i wyprowadził najmocniejszy cios tuż pod kolana. Byczek
zwalił się na ziemię. Jego mniejszy towarzysz z niemym zdziwieniem
wyciągnął nóż. Sytuacja stała się dramatyczna, zdał sobie
sprawę w jaką kabałę się wplątał. Tymczasem obalony na ziemię
dryblas zaskoczył go jeszcze bardziej, zrywając się z ziemi i
rzucając do panicznej ucieczki. Szanse się wyrównały. Uzbrojony w
rurkę, balansował przez chwilę, odzwierciedlając ruchy niższego
bandziora. Kiedy tamten zaatakował, on zaczął machać niemal na
oślep, wrzeszcząc przy tym jak opętany. W amoku nawet nie
dostrzegł, że trafił napastnika w nadgarstek. Ostudził go dźwięk
upadającego noża. Rozbrojony bandzior stracił cały rezon i
również salwował się ucieczką.
Zdyszany
odwrócił się i dostrzegł dziewczynę. Stała oparta o brudną
ścianę. Twarz miała podrapaną i czerwoną. Ubranie poszarpane.
Powoli odzyskiwała spokój. Poprawiła torebkę i spojrzała na
swego wybawcę.
- Co
się gapisz śmierdzielu?
Rzuciła
mu pełne pogardy spojrzenie i ruszyła, lekko potykając się na
swoich szpilkach.
Niby
powinien być przyzwyczajony, ale i tak zabolało. Podniósł nóż i
schował go w przepastnych kieszeniach. Mięśnie stężały mu od
pompowanej przez strach adrenaliny. Powoli przeszedł przez bramę i
wydostał się na ulicę. Wózek oczywiście zniknął, wraz z całym
dziennym urobkiem. Nici z nalewki. A zresztą, stracił ochotę na
alkohol. Dotknął swej zarośniętej twarzy. Poczuł, że wcale nie
musi pić. Teraz miał ochotę na kąpiel. Obrał kurs na schronisko
dla bezdomnych. Ruszając podniósł głowę i wyprostował barki.
przez chwile potępiałem tą młodą dziewczynę, ale ona była tylko kolejnym wyzwaniem -argumentem, do podjęcia walki o człowieczeństwo. Przypomnieniem sobie że nie robimy "czegoś" dla "kogoś" - robimy to dla siebie
OdpowiedzUsuńjanusmakroniusz
Aczkolwiek, wszyscy lubimy gdy inni dostrzegają, że coś robimy... Miło Cię gościć Janusmakaroniusz :)
Usuń