sobota, 8 października 2016

Szarlotka Natalii

   

  Poranek był mglisty i mroźny. Wilgoć w powietrzu potęgowała uczucie chłodu, toteż nieliczni o tej porze przechodnie, tym głębiej wciskali swe nosy w kołnierze, chowając dłonie w ciepłych kieszeniach. Cisza. Jeszcze zbyt wcześnie na tłumy pędzących do pracy. Nawet tramwaje zdawały się szanować jej ogrom i tłumiły swe piski na zroszonych szynach. A może to mgła nakładała kaganiec na wszelki hałas? Z szarego oparu, powoli, niemal bajkowo, wyłoniła się zgarbiona postać. Natalia szła krokiem nieśpiesznym, gdyż dawno nie miała po co pędzić. Szurając zmęczonymi, patykowatymi nogami, pokonywała przestrzeń uśpionego miasta. Krok za krokiem zdobywała senne ulice, przystając niekiedy przy zakończonych owalami bramach. Czasem jej zgięta przez wiek postać, nachylała się jeszcze bardziej, by z niemałym wysiłkiem podnieść z ziemi butelkę po piwie, pozostawioną tu przez wielbicieli nocnych pijatyk. Z dyskretnym uśmiechem wkładała je do mocno sfatygowanej reklamówki. W pobliskim sklepie już dawno nikt się nie dziwił, widząc jej drobną, zasuszoną postać, znoszącą codziennie swój urobek. I choć innym klientom utrudniano zwrot kaucji, ona zawsze mogła liczyć na względy obsługi. Z rzadka jednak robiła tam zakupy, gdyż jak w większości drobnych sklepików, było po prostu za drogo. Z tego powodu pokonywała dłuższą i niewygodną drogę wzdłuż działek pracowniczych. Wędrówka do dyskontu była nie lada wyzwaniem, zwłaszcza, że nieutwardzona i gliniasta ziemia często nasiąkała wodą. Niejeden raz straciła tam równowagę nabijając sobie bolesne sińce, które w jej wieku nie chciały szybko znikać. Latem mogła liczyć na owoce, które spadały zza drucianych siatek, wprost na przyległy do chodnika trawnik. Ot, osłoda za niewygodę długiego maszerowania. Teraz, jesienią nie mogła liczyć na takie nagrody. Rośliny usnęły w mgle i chłodzie, szykując się do zimy, która miała nadciągnąć wkrótce. Pacnięcie zwróciło jej uwagę. W trawie leżała dojrzała, śliczna i zaczerwieniona reneta. Gdy ją podniosła, głęboko osadzone oczy błysnęły iskrą radości. Łapczywie schowała ją do torby i zaczęła się kręcić poszukując kolejnych. Pozostałe nie były tak dorodne i nieuszkodzone, ale nic to, powykrawa się zbite fragmenty, usunie robaki. Miała ochotę natychmiast wgryźć się w twardą i kwaskową strukturę. Poczuć sok spływający po brodzie. Niestety będzie musiała poczekać. Dawno minęły czasy gdy miała zęby. Wieczorem zetrze je sobie na tarce, posłodzi i... A może nie. Upiecze jabłecznik. Trzeba kupić jajka. Koniecznie.
Pokrzepiona nadzieją, tym raźniej ruszyła do dyskontu.
     Dziś miała szczęście. Akurat likwidowano przeterminowany towar, więc ekspedientka odłożyła dla niej nieco smakołyków. Będzie na kilka posiłków. Z beznadziejnie niską emeryturą, Natalia musiała stać się mistrzynią kulinarnych improwizacji. Jej pogodna natura zjednywała ludzi, toteż zazwyczaj odkładano dla niej resztki. W piekarni mogła liczyć na darmowe, wczorajsze bułki. Jej to nie przeszkadzało. Obkrawała twardsze skórki, moczyła w mleku. Odcinała pleśń, mieszała wędliny z jajkiem. Dzięki trudnej, wojennej młodości, uboga starość nie potrafiła zaskoczyć jej tak brutalnie jak innych. Wątła, zgarbiona, chuda... z pożółkła i papierową skórą, upstrzoną brązowymi plamami, niemal przeźroczysta, a jednak silna i niezłomna.
      Całość tak krucha cieleśnie, lecz każdy kto spojrzał w jej pełne energii i blasku oczy, widział, że to ponad dziewięćdziesięcioletnie ciało, wciąż ma moc by walczyć. Niekiedy zastanawiała się, jakby to było żyć w ciepłym mieszkaniu, gdy nie trzeba opatulać się swetrem do snu. Chłodu nie lubiła, to jedna z niewielu rzeczy do których nie mogła się przyzwyczaić. Nie było jej stać na opał, więc w kaflowym piecu paliła gałęzie, gazety a nierzadko i śmieci. Może nieekologicznie, ale ciepło ze spalonych butelek przyjemnie rozlewało się po niewielkim pokoju. Zawsze bała się donosu, a smród dymu na podwórku nie pozostawiał złudzeń co do zawartości paleniska. Póki co nikt jednak nie zgłosił. Zresztą cóż mogli jej zrobić? W więzieniu jej nie zamkną przecież?
     Taszcząc toboły wpatrywała się w chodnik. Torby były dziś ciężkie. Wzrok podniosła dopiero słysząc powitanie:
- Dzień dobry Pani Natalio.
- Niech będzie pochwalony księże proboszczu.
- Jak tam zdrówko? – zainteresował się nieco zbyt obfity w kształtach duszpasterz.
- Wie ksiądz, w moim wieku nie wypada zadawać takich pytań – odrzekła z uśmiechem.
- No tak. Nie widuję Pani w kościele?
- Nogi bolą, daleko chodzić trzeba.
- Co też mi tu Natalia opowiada, przecież wszyscy widzą jak maszeruje Pani po całej okolicy – żachnął się ksiądz, pociągając przy tym charakterystycznie swoim czerwonym nosem.
Z powodu tego nosa parafianie szeptali między sobą, że za kołnierz nie wylewa. Ale jaka tam prawda, któż to wie?
- Właśnie dlatego mnie tak nogi bolą, od tego chodzenia właśnie. Musi mi proboszcz wybaczyć moje starcze ułomności – odpowiedziała filuternie puszczając do niego oko.
- Tym bardziej, ze względu na ten wiek, trzeba się z Bogiem pojednać.
- To może ksiądz by do mnie wpadł na herbatę, zapraszam?
- Och, przykro mi, zapewne nie znajdę czasu w natłoku spraw. Do zobaczenia na mszy i dobrego zdrowia życzę.
Pożegnawszy się popędził w miasto. Natalia znająca je jak własną kieszeń, miała dziwne przeświadczenie, ze szedł w kierunku monopolowego, ale mogło jej się tylko zdawać. Czuła się źle kłamiąc z tym bólem nóg, ale cóż miała mu powiedzieć? Że od dawna nie chodzi do kościoła, nie mogąc znieść nieustannych szeptów w ławkach obok? Że ludzie którzy modlili się pod figurą, nie potrafili się doczekać by wbić komuś szpilkę lub utopić w rzece plotek? Źle czuła się wśród rówieśniczek, udających świętsze niż były. To co je łączyło to wiek i dawno zmarli mężowie. Ona jednak nie czuła się przepełniona żółcią. Nie potępiała również w czambuł wszystkiego co działo się wokół. Toteż jej wizyty w kościele stawały się coraz rzadsze, aż skurczyły się do oficjalnych uroczystości. Dziwnym trafem też, żaden z księży, tak ponoć stęsknionych za jej obecnością, nie pofatygował się do niej z wizytą.
      W myśleniu czas mijał szybko, więc ani się obejrzała a znalazła się na swojej ulicy. Jeszcze tylko wstąpi do saloniku prasowego, gdzie pani Ela zawsze odkładała dla niej stare gazety. Kiedyś to był po prostu kiosk, ale teraz wszystko się zmieniło i zyskało nowe nazwy. Nie nadążała za tym, lecz nie zajmowało to zbytnio jej siwych skroni. Niekiedy dostawcy nie opłacało się zabierać zwrotów a Natalia nie narzekała, zadowolona że ma czym palić. Regularnie je zresztą przeglądała w tańczącym świetle dobywającym się z paleniska, dowiadując się o jakże odległym z jej perspektywy, życiu świata.
Musiała chwilę poczekać, gdyż w środku był klient a nie godzi się przeszkadzać.
- Jeden na chybił trafił – poprosił.
Ekspedientka skasowała należność i podała mu kupon. Podziękował i wyszedł. Wrócił po chwili cały w pąsach.
- No to chyba jest jakiś żart? Niech Pani spojrzy na ten kupon. Co to za liczby: 13,14,15,16,17 i 48.
- Ale przecież to maszyna wytypowała. Każdy wynik może paść. - broniła się.
- Czyli nie zmieni mi Pani kuponu?
- Nie mogę. Zwłaszcza, że mógł Pan skreślić liczby samodzielnie.
- Oszuści. Tylko to potraficie. - spojrzał na Natalię, która w głębi duszy zgadzała się z nim. Nigdy nie grała w gry hazardowe, uważając iż jest to właśnie rodzaj naciągactwa. Tutaj jednak wolała dyplomatycznie milczeć.
- Proszę. Niech Pani sobie wygra miliona – rzucił ironicznie klient i podał kupon staruszce, po czym wyszedł trzaskając drzwiami.
- No i co ja mogę – spytała sprzedawczyni wręczając jej niewielką wiązankę makulatury – Przecież to maszyna, nie ja.
Natalia skinęła głową w podzięce i wyszła radząc żeby nie brała tego do siebie. Ludzie denerwują się niekiedy bez powodu.

    W domu zabrała się za selekcję. Najpierw produkty szybko psujące się. Te trzeba wykorzystać w pierwszej kolejności. Lodówki nie włączała od lat, zużywała za dużo prądu a jedzenia nigdy nie było wiele. Podobnie starała się nie palić światła bez potrzeby. Wieczorami siedziała głównie przy piecu, nie zamykając drzwiczek. Spojrzała na rozłożone produkty i uznała, że będzie z tego niezła zapiekanka. Niezwłocznie poczęła wcielać swój plan w życie. Jabłka poczekają do jutra. Kiedy skończy będzie już ciemno, a po omacku szarlotki nie da się zrobić. Wróci do sprawy rano.

     Wyjmując ciasto z piekarnika, oblizała się podświadomie. Dawno jej nie kosztowała. Chwilę postoi i będzie można usiąść przy szklance herbaty. Znów poczuła się jak mała dziewczynka, czekająca z niecierpliwością aż słodkości ostygną na tyle, by można było je zjeść. Niekiedy nie czekała i gdy nikt nie widział, wydłubywała masę z gorącego ciasta. Uśmiechnęła się do tych swoich myśli i wsadziła drżący paluch w gorące jabłka. Oblepił się nimi aż do pierwszego stawu. Z premedytacją zgięła go i pociągnęła do siebie. Wsadziła do ust oblizując. Przymknęła oczy a na jej twarzy rozkwitł błogostan. Pyszne. Jabłka były znakomite, aż żal że nie miała więcej składników na ciasto, stąd takie małe. Dobre i to. Godzinę później ustawiła sobie porcję i poszła wstawić wodę. Zanim usiadła, ktoś zastukał do drzwi. Otwierając, ujrzała córkę. Rzadko wpadała. Chwilę później siedziały wygodnie przy kuchennym stole.
- Co tam u mamy? Jak zdrowie?
- A wiesz...
- Wiem jak to jest, w sumie wszyscy mamy teraz tyle kłopotów – po czym zaczęła opisywać ogrom nieszczęść jakie ją ostatnio dotknęły.
     Monolog trwał i trwał, lecz Natalia dziwnie pewna była, iż skończy się prośbą o pożyczkę. Zawsze tak było. Nigdy nie oddawali, lecz ona nadal wysupływała swoje grosze, wykładając ile mogła. Oni są tacy bezradni, a wnuki mają swoje potrzeby. Staruszka nie miała aż takich, więc łatwiej było jej sobie radzić.
- I wiesz, teraz musimy zapłacić za ten kurs gry na skrzypcach, bo jak nie, to tyle lat nauki przepadnie bez powrotu a Pawełek nie dostanie się do szkoły muzycznej.
      Natalia nie pamiętała już, kiedy ostatnio widziała wnuka. W tym roku, czy w zeszłym? Chyba podczas wszystkich świętych, na cmentarzu. Toż to prawie rok. Jak ten czas leci.
- Wiesz córeczko, że za wiele nie mam – powiedziała otwierając portfel, w którym tkwiły tylko dwa banknoty: stuzłotowy i dwudziestka. Wstyd było proponować mniejszy, więc z bólem serca wyciągnęła stówę. Jakoś przetrwa te dwa tygodnie.
- Dziękuję mamusiu, oddam jak tylko dostanę wypłatę. Wiesz pyszna ta szarlotka, mogłabyś mi trochę zapakować? Zaniosę chłopcom.
Natalia spojrzała na blachę i choć wewnętrzny głos wrzeszczał „nie”, Przełożyła całość na talerzyk i przykryła papierem. Zdała sobie sprawę, że nawet nie zdążyła sobie nałożyć własnego kawałka.
- Dziękuję, muszę już lecieć. Masz pozdrowienia od Rafała i dzieciaków.
Córka wybiegła jak szalona, zostawiając ją samą w szarzejącym mieszkaniu. Nim zrobiło się całkiem ciemno, posprzątała oblizując łyżeczkę po szarlotce córki. Tyle tego co jej, pomyślała wstawiając do piekarnika wczorajszą zapiekankę.
    Pokrzepiona posiłkiem zasiadła przed piecem, przeglądając gazety przed spaleniem. Owijała nimi drobne gałązki, dzięki czemu mimo swojej wilgoci, lepiej się paliły. W pewnym momencie coś przykuło jej uwagę. Spojrzała na wynik losowania i serce zaczęło jej bić jak szalone. Spokojnie, trzeba to sprawdzić. Podreptała do przedpokoju i po raz pierwszy od dawna włączyła światło. Trzęsącymi się dłońmi wyciągnęła kupon nerwowo rozejrzała się za ołówkiem. Porównała gazetę i swój zakład. Nie było czego sprawdzać, wynik był identyczny: 13,14,15,16,17 i 48.
Przez dłuższą chwilę nie mogła dojść do siebie. Szczęście się do niej uśmiechnęło, nie będzie marzła, głód zniknie. Wróciły jej wszystkie marzenia odkładane przez lata na półkę. Zawsze było coś ważniejszego. Najpierw dzieci w domu. Później ich usamodzielnienie. Wreszcie wnuki. Oj, gdyby taka wygrana przydarzyła jej się pół wieku temu. Mogłaby realizować swoje pasje. Teraz zostaną przyziemne sprawy. W sumie nie potrzebuje całej wygranej, cóż miałaby z nią robić w tym wieku? Jak zwykle pomoże rodzinie. Bijąc się z myślami, wyliczała sobie na co przeznaczy pieniądze. Podzieli się wygraną także z tymi dobrymi ludźmi, którzy przez tyle lat odkładali dla niej jedzenie, ubrania i opał. Wreszcie wzruszona i szczęśliwa usnęła.

   Natalię znalazła córka. Leżała martwa w pomiętej pościeli, opatulona w swetry w lodowatym mieszkaniu. Dałaby słowo, że matka się uśmiechała. W swych zszarzałych, kościstych dłoniach, upstrzonych plamami wątrobowymi, ściskała kupon totolotka. Obok leżała gazeta z zakreślonymi wynikami. Jeden rzut oka, wystarczył. Krystyna poczuła podniecenie. Musi to ukryć zanim kogoś wezwie. Reszta rodziny nie może się o tym dowiedzieć, bo z pewnością zażądaliby podziału spadku. Spróbowała delikatnie wysunąć kupon ze skostniałych dłoni. Bez rezultatu. Ponad półgodziny, ogrzewała je własnymi, nim udało się go wydobyć w całości. Wtedy zadzwoniła.

- Jak to nic nie wygrałam – wrzasnęła w kolekturze – Przecież jak byk widać, że to są te liczby. Niech pani spojrzy – rzuciła gazetę przed oczy ekspedientki.

- To Pani niech spojrzy – odgryzła się tamta – to wyniki z losowania tydzień wcześniej...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz