Poranek
był mglisty i mroźny. Wilgoć w powietrzu potęgowała uczucie
chłodu, toteż nieliczni o tej porze przechodnie, tym głębiej
wciskali swe nosy w kołnierze, chowając dłonie w ciepłych
kieszeniach. Cisza. Jeszcze zbyt wcześnie na tłumy pędzących do
pracy. Nawet tramwaje zdawały się szanować jej ogrom i tłumiły
swe piski na zroszonych szynach. A może to mgła nakładała
kaganiec na wszelki hałas? Z szarego oparu, powoli, niemal bajkowo,
wyłoniła się zgarbiona postać. Natalia szła krokiem
nieśpiesznym, gdyż dawno nie miała po co pędzić. Szurając
zmęczonymi, patykowatymi nogami, pokonywała przestrzeń uśpionego
miasta. Krok za krokiem zdobywała senne ulice, przystając niekiedy
przy zakończonych owalami bramach. Czasem jej zgięta przez wiek
postać, nachylała się jeszcze bardziej, by z niemałym wysiłkiem
podnieść z ziemi butelkę po piwie, pozostawioną tu przez
wielbicieli nocnych pijatyk. Z dyskretnym uśmiechem wkładała je do
mocno sfatygowanej reklamówki. W pobliskim sklepie już dawno nikt
się nie dziwił, widząc jej drobną, zasuszoną postać, znoszącą
codziennie swój urobek. I choć innym klientom utrudniano zwrot
kaucji, ona zawsze mogła liczyć na względy obsługi. Z rzadka
jednak robiła tam zakupy, gdyż jak w większości drobnych
sklepików, było po prostu za drogo. Z tego powodu pokonywała
dłuższą i niewygodną drogę wzdłuż działek pracowniczych.
Wędrówka do dyskontu była nie lada wyzwaniem, zwłaszcza, że
nieutwardzona i gliniasta ziemia często nasiąkała wodą. Niejeden
raz straciła tam równowagę nabijając sobie bolesne sińce, które
w jej wieku nie chciały szybko znikać. Latem mogła liczyć na
owoce, które spadały zza drucianych siatek, wprost na przyległy do
chodnika trawnik. Ot, osłoda za niewygodę długiego maszerowania.
Teraz, jesienią nie mogła liczyć na takie nagrody. Rośliny usnęły
w mgle i chłodzie, szykując się do zimy, która miała nadciągnąć
wkrótce. Pacnięcie zwróciło jej uwagę. W trawie leżała
dojrzała, śliczna i zaczerwieniona reneta. Gdy ją podniosła,
głęboko osadzone oczy błysnęły iskrą radości. Łapczywie
schowała ją do torby i zaczęła się kręcić poszukując
kolejnych. Pozostałe nie były tak dorodne i nieuszkodzone, ale nic
to, powykrawa się zbite fragmenty, usunie robaki. Miała ochotę
natychmiast wgryźć się w twardą i kwaskową strukturę. Poczuć
sok spływający po brodzie. Niestety będzie musiała poczekać.
Dawno minęły czasy gdy miała zęby. Wieczorem zetrze je sobie na
tarce, posłodzi i... A może nie. Upiecze jabłecznik. Trzeba kupić
jajka. Koniecznie.
Pokrzepiona
nadzieją, tym raźniej ruszyła do dyskontu.
Dziś
miała szczęście. Akurat likwidowano przeterminowany towar, więc
ekspedientka odłożyła dla niej nieco smakołyków. Będzie na
kilka posiłków. Z beznadziejnie niską emeryturą, Natalia musiała
stać się mistrzynią kulinarnych improwizacji. Jej pogodna natura
zjednywała ludzi, toteż zazwyczaj odkładano dla niej resztki. W
piekarni mogła liczyć na darmowe, wczorajsze bułki. Jej to nie
przeszkadzało. Obkrawała twardsze skórki, moczyła w mleku.
Odcinała pleśń, mieszała wędliny z jajkiem. Dzięki trudnej,
wojennej młodości, uboga starość nie potrafiła zaskoczyć jej
tak brutalnie jak innych. Wątła, zgarbiona, chuda... z pożółkła
i papierową skórą, upstrzoną brązowymi plamami, niemal
przeźroczysta, a jednak silna i niezłomna.
Całość
tak krucha cieleśnie, lecz każdy kto spojrzał w jej pełne energii
i blasku oczy, widział, że to ponad dziewięćdziesięcioletnie
ciało, wciąż ma moc by walczyć. Niekiedy zastanawiała się,
jakby to było żyć w ciepłym mieszkaniu, gdy nie trzeba opatulać
się swetrem do snu. Chłodu nie lubiła, to jedna z niewielu rzeczy
do których nie mogła się przyzwyczaić. Nie było jej stać na
opał, więc w kaflowym piecu paliła gałęzie, gazety a nierzadko i
śmieci. Może nieekologicznie, ale ciepło ze spalonych butelek
przyjemnie rozlewało się po niewielkim pokoju. Zawsze bała się
donosu, a smród dymu na podwórku nie pozostawiał złudzeń co do
zawartości paleniska. Póki co nikt jednak nie zgłosił. Zresztą
cóż mogli jej zrobić? W więzieniu jej nie zamkną przecież?
Taszcząc
toboły wpatrywała się w chodnik. Torby były dziś ciężkie.
Wzrok podniosła dopiero słysząc powitanie:
-
Dzień dobry Pani Natalio.
-
Niech będzie pochwalony księże proboszczu.
-
Jak tam zdrówko? – zainteresował się nieco zbyt obfity w
kształtach duszpasterz.
-
Wie ksiądz, w moim wieku nie wypada zadawać takich pytań –
odrzekła z uśmiechem.
- No
tak. Nie widuję Pani w kościele?
-
Nogi bolą, daleko chodzić trzeba.
- Co
też mi tu Natalia opowiada, przecież wszyscy widzą jak maszeruje
Pani po całej okolicy – żachnął się ksiądz, pociągając przy
tym charakterystycznie swoim czerwonym nosem.
Z
powodu tego nosa parafianie szeptali między sobą, że za kołnierz
nie wylewa. Ale jaka tam prawda, któż to wie?
-
Właśnie dlatego mnie tak nogi bolą, od tego chodzenia właśnie.
Musi mi proboszcz wybaczyć moje starcze ułomności –
odpowiedziała filuternie puszczając do niego oko.
-
Tym bardziej, ze względu na ten wiek, trzeba się z Bogiem pojednać.
- To
może ksiądz by do mnie wpadł na herbatę, zapraszam?
-
Och, przykro mi, zapewne nie znajdę czasu w natłoku spraw. Do
zobaczenia na mszy i dobrego zdrowia życzę.
Pożegnawszy
się popędził w miasto. Natalia znająca je jak własną kieszeń,
miała dziwne przeświadczenie, ze szedł w kierunku monopolowego,
ale mogło jej się tylko zdawać. Czuła się źle kłamiąc z tym
bólem nóg, ale cóż miała mu powiedzieć? Że od dawna nie chodzi
do kościoła, nie mogąc znieść nieustannych szeptów w ławkach
obok? Że ludzie którzy modlili się pod figurą, nie potrafili się
doczekać by wbić komuś szpilkę lub utopić w rzece plotek? Źle
czuła się wśród rówieśniczek, udających świętsze niż były.
To co je łączyło to wiek i dawno zmarli mężowie. Ona jednak nie
czuła się przepełniona żółcią. Nie potępiała również w
czambuł wszystkiego co działo się wokół. Toteż jej wizyty w
kościele stawały się coraz rzadsze, aż skurczyły się do
oficjalnych uroczystości. Dziwnym trafem też, żaden z księży,
tak ponoć stęsknionych za jej obecnością, nie pofatygował się
do niej z wizytą.
W
myśleniu czas mijał szybko, więc ani się obejrzała a znalazła
się na swojej ulicy. Jeszcze tylko wstąpi do saloniku prasowego,
gdzie pani Ela zawsze odkładała dla niej stare gazety. Kiedyś to
był po prostu kiosk, ale teraz wszystko się zmieniło i zyskało
nowe nazwy. Nie nadążała za tym, lecz nie zajmowało to zbytnio
jej siwych skroni. Niekiedy dostawcy nie opłacało się zabierać
zwrotów a Natalia nie narzekała, zadowolona że ma czym palić.
Regularnie je zresztą przeglądała w tańczącym świetle
dobywającym się z paleniska, dowiadując się o jakże odległym z
jej perspektywy, życiu świata.
Musiała
chwilę poczekać, gdyż w środku był klient a nie godzi się
przeszkadzać.
-
Jeden na chybił trafił – poprosił.
Ekspedientka
skasowała należność i podała mu kupon. Podziękował i wyszedł.
Wrócił po chwili cały w pąsach.
- No
to chyba jest jakiś żart? Niech Pani spojrzy na ten kupon. Co to za
liczby: 13,14,15,16,17 i 48.
-
Ale przecież to maszyna wytypowała. Każdy wynik może paść. -
broniła się.
-
Czyli nie zmieni mi Pani kuponu?
-
Nie mogę. Zwłaszcza, że mógł Pan skreślić liczby samodzielnie.
-
Oszuści. Tylko to potraficie. - spojrzał na Natalię, która w
głębi duszy zgadzała się z nim. Nigdy nie grała w gry hazardowe,
uważając iż jest to właśnie rodzaj naciągactwa. Tutaj jednak
wolała dyplomatycznie milczeć.
-
Proszę. Niech Pani sobie wygra miliona – rzucił ironicznie klient
i podał kupon staruszce, po czym wyszedł trzaskając drzwiami.
- No
i co ja mogę – spytała sprzedawczyni wręczając jej niewielką
wiązankę makulatury – Przecież to maszyna, nie ja.
Natalia
skinęła głową w podzięce i wyszła radząc żeby nie brała tego
do siebie. Ludzie denerwują się niekiedy bez powodu.
W
domu zabrała się za selekcję. Najpierw produkty szybko psujące
się. Te trzeba wykorzystać w pierwszej kolejności. Lodówki nie
włączała od lat, zużywała za dużo prądu a jedzenia nigdy nie
było wiele. Podobnie starała się nie palić światła bez
potrzeby. Wieczorami siedziała głównie przy piecu, nie zamykając
drzwiczek. Spojrzała na rozłożone produkty i uznała, że będzie
z tego niezła zapiekanka. Niezwłocznie poczęła wcielać swój
plan w życie. Jabłka poczekają do jutra. Kiedy skończy będzie
już ciemno, a po omacku szarlotki nie da się zrobić. Wróci do
sprawy rano.
Wyjmując
ciasto z piekarnika, oblizała się podświadomie. Dawno jej nie
kosztowała. Chwilę postoi i będzie można usiąść przy szklance
herbaty. Znów poczuła się jak mała dziewczynka, czekająca z
niecierpliwością aż słodkości ostygną na tyle, by można było
je zjeść. Niekiedy nie czekała i gdy nikt nie widział,
wydłubywała masę z gorącego ciasta. Uśmiechnęła się do tych
swoich myśli i wsadziła drżący paluch w gorące jabłka. Oblepił
się nimi aż do pierwszego stawu. Z premedytacją zgięła go i
pociągnęła do siebie. Wsadziła do ust oblizując. Przymknęła
oczy a na jej twarzy rozkwitł błogostan. Pyszne. Jabłka były
znakomite, aż żal że nie miała więcej składników na ciasto,
stąd takie małe. Dobre i to. Godzinę później ustawiła sobie
porcję i poszła wstawić wodę. Zanim usiadła, ktoś zastukał do
drzwi. Otwierając, ujrzała córkę. Rzadko wpadała. Chwilę
później siedziały wygodnie przy kuchennym stole.
- Co
tam u mamy? Jak zdrowie?
- A
wiesz...
-
Wiem jak to jest, w sumie wszyscy mamy teraz tyle kłopotów – po
czym zaczęła opisywać ogrom nieszczęść jakie ją ostatnio
dotknęły.
Monolog
trwał i trwał, lecz Natalia dziwnie pewna była, iż skończy się
prośbą o pożyczkę. Zawsze tak było. Nigdy nie oddawali, lecz ona
nadal wysupływała swoje grosze, wykładając ile mogła. Oni są
tacy bezradni, a wnuki mają swoje potrzeby. Staruszka nie miała aż
takich, więc łatwiej było jej sobie radzić.
- I
wiesz, teraz musimy zapłacić za ten kurs gry na skrzypcach, bo jak
nie, to tyle lat nauki przepadnie bez powrotu a Pawełek nie dostanie
się do szkoły muzycznej.
Natalia
nie pamiętała już, kiedy ostatnio widziała wnuka. W tym roku, czy
w zeszłym? Chyba podczas wszystkich świętych, na cmentarzu. Toż
to prawie rok. Jak ten czas leci.
-
Wiesz córeczko, że za wiele nie mam – powiedziała otwierając
portfel, w którym tkwiły tylko dwa banknoty: stuzłotowy i
dwudziestka. Wstyd było proponować mniejszy, więc z bólem serca
wyciągnęła stówę. Jakoś przetrwa te dwa tygodnie.
-
Dziękuję mamusiu, oddam jak tylko dostanę wypłatę. Wiesz pyszna
ta szarlotka, mogłabyś mi trochę zapakować? Zaniosę chłopcom.
Natalia
spojrzała na blachę i choć wewnętrzny głos wrzeszczał „nie”,
Przełożyła całość na talerzyk i przykryła papierem. Zdała
sobie sprawę, że nawet nie zdążyła sobie nałożyć własnego
kawałka.
-
Dziękuję, muszę już lecieć. Masz pozdrowienia od Rafała i
dzieciaków.
Córka
wybiegła jak szalona, zostawiając ją samą w szarzejącym
mieszkaniu. Nim zrobiło się całkiem ciemno, posprzątała
oblizując łyżeczkę po szarlotce córki. Tyle tego co jej,
pomyślała wstawiając do piekarnika wczorajszą zapiekankę.
Pokrzepiona
posiłkiem zasiadła przed piecem, przeglądając gazety przed
spaleniem. Owijała nimi drobne gałązki, dzięki czemu mimo swojej
wilgoci, lepiej się paliły. W pewnym momencie coś przykuło jej
uwagę. Spojrzała na wynik losowania i serce zaczęło jej bić jak
szalone. Spokojnie, trzeba to sprawdzić. Podreptała do przedpokoju
i po raz pierwszy od dawna włączyła światło. Trzęsącymi się
dłońmi wyciągnęła kupon nerwowo rozejrzała się za ołówkiem.
Porównała gazetę i swój zakład. Nie było czego sprawdzać,
wynik był identyczny: 13,14,15,16,17 i 48.
Przez
dłuższą chwilę nie mogła dojść do siebie. Szczęście się do
niej uśmiechnęło, nie będzie marzła, głód zniknie. Wróciły
jej wszystkie marzenia odkładane przez lata na półkę. Zawsze było
coś ważniejszego. Najpierw dzieci w domu. Później ich
usamodzielnienie. Wreszcie wnuki. Oj, gdyby taka wygrana przydarzyła
jej się pół wieku temu. Mogłaby realizować swoje pasje. Teraz
zostaną przyziemne sprawy. W sumie nie potrzebuje całej wygranej,
cóż miałaby z nią robić w tym wieku? Jak zwykle pomoże
rodzinie. Bijąc się z myślami, wyliczała sobie na co przeznaczy
pieniądze. Podzieli się wygraną także z tymi dobrymi ludźmi,
którzy przez tyle lat odkładali dla niej jedzenie, ubrania i opał.
Wreszcie wzruszona i szczęśliwa usnęła.
Natalię
znalazła córka. Leżała martwa w pomiętej pościeli, opatulona w
swetry w lodowatym mieszkaniu. Dałaby słowo, że matka się
uśmiechała. W swych zszarzałych, kościstych dłoniach,
upstrzonych plamami wątrobowymi, ściskała kupon totolotka. Obok
leżała gazeta z zakreślonymi wynikami. Jeden rzut oka, wystarczył.
Krystyna poczuła podniecenie. Musi to ukryć zanim kogoś wezwie.
Reszta rodziny nie może się o tym dowiedzieć, bo z pewnością
zażądaliby podziału spadku. Spróbowała delikatnie wysunąć
kupon ze skostniałych dłoni. Bez rezultatu. Ponad półgodziny,
ogrzewała je własnymi, nim udało się go wydobyć w całości.
Wtedy zadzwoniła.
-
Jak to nic nie wygrałam – wrzasnęła w kolekturze – Przecież
jak byk widać, że to są te liczby. Niech pani spojrzy – rzuciła
gazetę przed oczy ekspedientki.
- To
Pani niech spojrzy – odgryzła się tamta – to wyniki z losowania
tydzień wcześniej...