-
Cholera – warknął Teych, z emfazą rzucając czytnikiem o
plastikowy blat biurka. Na pękniętym ekranie widoczny był tytuł
nagłówka, podkreślony wielkim wykrzyknikiem i stosownym wykresem:
pikującej w dół linii.
Ceny
mięsa spadały drastycznie a jego przedsiębiorstwo czerpało swe
zyski głównie z hodowli. Już odczuwał pierwsze skutki, w wyniku
których musiał ograniczyć zakupy sprzętu. Od zeszłego sezonu potrzebował nowych transportowców,
dzięki czemu mógłby skuteczniej przewozić swoje produkty. Pewnie,
że można wynająć firmę zewnętrzną, lecz świadomość, że
podzieli się zyskiem z kimś obcym, dręczyła jego umęczona głowę.
Wszystko do czego doszedł, zawdzięczał tylko sobie. To on zarzucił
tradycję przywiązania do ziemi i jako pierwszy poszukał nowych
przestrzeni dla swych hodowli. Był wizjonerem otwierającym nowe
horyzonty. Dzięki tej strategii, szybko urósł w siłę, stając
się jedną z najważniejszych postaci na planecie. Bez jego mięsa nie byłby
możliwy rozwój przemysłu i utrzymanie armii, stacjonującej w
najbardziej zapalnych punktach galaktyki. Wielkość i strategiczne
rozsianie jego farm, sprawiło że każdy żołnierz miał w plecaku
puszkę mięsa z nazwą Teych Corporation. Znakomite położenie i
logistyka pozwalały mu utrzymać pozycję lidera, choć konkurencja
zaczynała deptać mu po piętach. Przewaga uzyskana na starcie
topniała, a tworzone przez innych syndykaty, coraz bardziej dawały
się we znaki podczas otwartych przetargów. Teraz te spadki cen,
przez które nie stać go na rozwój własnej floty.
Brak nowych transportowców, mógł położyć się cieniem na jego
słowności i precyzji dostaw. Bez nich zaś, ktoś mógłby podważyć pozycję korporacji. Już widział szcześliwe oblicza konkurentów,
wożących jego towar po zawyżonych cenach. Niedoczekanie. Nie po to
pracował na wszystko od milionów lat, żeby dopuszczać innych do
stołu.
-
Senter – rzucił wściekle do aktywowanego głosem holofonu. Już
po chwili, przed urządzeniem zaktywował się hologram głównego
dowódcy wojsk: admirała Sentera. Jego błękitnawa cera
rozpromieniła się w uśmiechu.
-
Teych przyjacielu, czyżby jakieś kłopoty?
-
Więc już wiesz?
-
Wojsko musi wiedzieć. Od tego zależy bezpieczeństwo naszych
rodaków a handel mięsem jest jedną z naszych gałęzi
strategicznych. Pytasz czy wiem? Oczywiście. Od dawna obserwuję
spadek cen. Jestem też świadomy stanu twojej floty transportowej. -
w tym miejscu admirał uważnie omiótł gabinet swymi czułkami - No
cóż, właściwie to dobrze że dzwonisz, bo mam dla Ciebie pewną
propozycję.
Przedsiębiorca
opadł bezradnie na fotel. Nadzieja na tanie rozwiązania upadła.
Właściwie, nawet nie był zaskoczony i przewidywał taki rozwój
wypadków. Rozanielony uśmiech Sentera mówił mu, że tym razem nie
będzie tanio.
Dalsza
rozmowa przebiegała w atmosferze nazbyt oczywistych komplementów i
podkreśleniu wzajemnego zrozumienia wobec obiektywnych trudności.
Lecz w gruncie rzeczy sprowadzała się do obrzydliwej łapówki dla
głównodowodzącego, w zamian za co: Wojsko miałoby przejąć część
obowiązków związanych z dostawami.
Oczywiście,
mogł wynająć statki od zewnętrznych firm. Pewnie nawet tańsze.
Pragmatycznie ocenił jednak, że ta korupcja opłaci mu się w
dłuższej perspektywie. Płacąc innym, umacniałby ich pozycję.
Decydując się na łapówkę, doprowadził do sytuacji w której
rozwiązuje swoje problemy, umacniając jednocześnie własną pozycję
jako głównego żywiciela wojska. Obaj dobrze na tym wyjdą.
Płynący
czas zdawał się potwierdzać te oczekiwania. Każdy kryzys kiedyś
się kończy, zwłaszcza gdy w perspektywie ma się bardzo długie życie. Co więcej,
wkrótce uwikłali się w wojnę międzygalaktyczną, dzięki czemu
wprost z jego farm, popłynął strumień dostaw, zasilając
jednocześnie opróżnione nieco konta bankowe. Jak mawiają mędrcy:
Wojna nie oszczędza na wydatkach. Znajomość tej prawdy, odmieniła
życie niejednego przedsiębiorcy.
Coś,
co początkowo wyglądało na niewielki konflikt, szybko przerodziło
się w olbrzymią jatkę. Na szczęście wygrywali w tej potyczce,
choć miało to także negatywne skutki. Spychając wroga, zapuścili
się daleko na jego tereny, przez co rosły koszty aprowizacji. Widmo
topniejących zapasów i wydłużonego czasu transportu, mogło
przekreślić całą współpracę. Zwłaszcza, że wojsko nie mogło
angażować się w dostawy w takim samym stopniu, miało bowiem
własne problemy przerzucając żołnierzy i sprzęt. W miarę
rozwoju działań, sytuacja stawała się coraz trudniejsza.
Pochyleni
nad biurkiem, studiowali mapy z zaznaczonymi farmami.
-
Panie prezesie, admirał Senter do pana – poinformowała usłużnie
sekretarka. Chwilę później zobaczył znajomą twarz. Dziś daleko
jej było do uśmiechu a nerwowo poruszające się oczy, zdradzały
wzburzenie.
-
Teych, zdajesz sobie sprawę, że przeciągając czas dostaw,
stawiasz całą naszą współpracę na ostrzu noża?
-
Admirale, oczywistym jest, że nikomu, bardziej ode mnie, nie zależy
na naszej współpracy. - celowo podkreślił słowo „naszej” -
Jednocześnie informuję, że wraz z obecnym tu zespołem doradców,
opracowaliśmy już wyjście z trudnej sytuacji.
-
Mam nadzieję, że nie blefujesz. To byłoby bardzo niewskazane –
rzucił poirytowany dowódca, kończąc rozmowę bez pożegnania.
Rozejrzeli
się po sobie.
- To
się nijak nie uda. Nasze hodowle są za daleko. Te najbliżej
zostały już przetrzebione.
-
Zawsze możemy odkupić towar od konkurencji.
-
Nie bądź naiwny Merd – rzucił Teych – Myślisz, że czemu
Senter był tak zdenerwowany? Z pewnością sondował już możliwość
zakupu od naszych konkurentów. Jeśli złożył zapytania, to nikt
nie sprzeda nam swoich produktów.
-
Zatem sytuacja jest patowa. Nie mamy możliwości by wywiązać się
w wymaganym terminie.
-
Zaraz... Jest jeszcze szansa – oczy Teycha zapłonęły nadzieją –
Muszę to sprawdzić.
Siadł
do komputera, nerwowo przetrząsając zapiski. Szukał tych
najstarszych. Wreszcie z uśmiechem udostępnił wszystkim mapę z
zaznaczoną pozycją.
-
Większości z Was nie było wówczas w firmie. - zaczał prezes -
Kilka milionów lat temu, współpracowałem z Unią Wolnych Planet,
z którą aktualnie walczymy. Efektem było założenie kilku farm na
ich terytoriach. Dość szybko wycofałem się z tych przedsięwzięć,
z powodu małej opłacalności inwestycji. Planety na których
zakładaliśmy hodowle, były zbyt daleko od nas, a zbyt miejscowy
nie wchodził w grę.
-
Dlaczego? Przecież można było sprzedawac to na rynku lokalnym?
- No
cóż, chodzi o to, że członkowie Unii nie podzielają naszych
obyczajów żywieniowych. Wyznają inne zasady, które zadecydowały
o zaniechaniu inwestycji. Tym niemniej, jest niewielka nadzieja, że
farmy jeszcze istnieją. Usytuowano je bowiem na peryferiach układu.
To nasza jedyna szansa na wyjście z twarzą.
Wkrótce
cały sprzęt i specjaliści zostali skierowani na wyznaczoną
planetę. Jeśli cokolwiek przetrwało z jego inwestycji, to będzie
potrzebował wszystkich. Każdy hodowca wie, jak łatwo dochodzi do
zdziczenia trzody. Całkiem możliwe, że zwierzeta będą się
bronić, lub trzeba je będzie ścigać na dużej powierzchni. Choć
zawsze zakładał stada na odizolowanych kontynentach, to jednak
niekiedy udało się jakieś sztuce przedostać przez wody lub góry.
Tu nie zagladali od dawna.
To
co zastali na miejscu zszokowało ich. Błękitna planeta, widoczna
na ekranie, zmieniła się nie do poznania. Przez ruchy tektoniczne i
zmianę układu lądów, uporządkowana wcześniej hodowla, rozpełzła
się po całym globie. Lecz nie to wprowadziło ich w osłupienie.
Wszędzie wyrastały budowle. Odblask świateł i elektryczności był
widoczny z orbity. Tego się nie spodziewał. Zwięrzęta założyły
zaawansowaną cywilizację techniczną. Nie mogły się z nimi
równać, jednak bezpośrednie starcie nie wchodziło w grę.
Trwałoby bowiem zbyt długo i przyniosłoby straty na które nie
mogli sobie pozwolić. Tu trzeba było sposobu.
Dość
szybko opracował plan, do którego realizacji przeznaczył cztery
jednostki. Pierwsza miała zaatakować i wywołać zamieszanie. Druga
zatruć żywność i rezerwuary wody pitnej. Trzecia wypatrywać
obszarów wymęczonych głodem i zgłaszać je czwartej, która
przylatywała by dokończyć dzieła, szlachtując osłabione sztuki.
Dzięki
koordynacji działań, wszystko udało się perfekcyjnie. Choć
trwało to dłużej niżby chciał, to jednak udało się wysłać
transporty w ostatnim możliwym terminie. Wkrótce zawarto rozejm a
on mógł podliczyć swoje zyski. W sumie, obok admirała Sentera,
był największym zwycięzcą tej absurdalnej wojny.
Tylko
jedna rzecz nie dawała mu spokoju: Wspomnienie rzezi na zdziczałej
planecie. Nie mógł uwierzyć na jaki stopień potrafiła się
wspiąć porzucona hodowla. Wydawało się to niemożliwe, wobec
krótkiego życia, wynoszącego zaledwie kilkadziesiąt obrotów
wokół gwiazdy. Zmieniło się wszystko w co dotychczas wierzył,
potwierdzając to co usłyszał dawno temu od potencjalnych odbiorców
z Unii Wolnych Planet: Nie godzi się hodować gatunków, które mają
intelekt.
W
jego świecie, takiego mięsa poszukiwano najbardziej. Tu wzgardzono
nim, jak wtedy myślał: bezpodstawnie. Teraz nie był już taki
pewien. Choć wmawiał sobie, ze to tylko biznes, to jednak pamiętał
przetłumaczony tekst, dotyczący końca świata który zniszczył.
Jakże trafny w swej kolejności: Wojna. Zaraza. Głód. Śmierć...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz