- Mamo, a co jeśli
my nie istniejemy naprawdę? - spytał
- Jak to nie, przecież jestem ja, ty, babcia…
Przyjrzała się
badawczo swemu dziecku. Z pozoru zwyczajny dziesięciolatek, niczym
nie wyróżniający się spośród rówieśników. Może zbyt długie,
jak na ten wiek, włosy? Nazbyt chudy, lecz bez przesady. Ot, niemal
idealny wzór chłopca jakich mnóstwo w szkołach. No, może jego oczy
nieco odstawały od książkowo idyllicznych przedstawień. Głęboko niebieskie,
zupełnie niepodobne do zieleni, która wypełniała jej źrenice.
Zawsze błądzące w niewyraźniej dali… Jakże często smutne i
nieobecne. Przez ostatnie lata, wielokrotnie czuła niepokój z ich
powodu. Bo i kto to widział, by dziecko miało tak smutne
spojrzenie? Tłumaczyła sobie, że to minie kiedy pójdzie do
przedszkola, szkoły… Lecz nie mijało. Ba, zdawało się nawet
pogłębiać z każdym rokiem.
- Czuję się
nieswojo przy własnym synu? Głupie to – skarciła się w myślach.
- Skąd ci to w
ogóle przyszło do głowy Piotrusiu? - spytała.
- Jacques mi
powiedział.
- Masz na myśli
swojego zmyślonego przyjaciela?
- On nie jest moim
przyjacielem – zaprotestował – Ja go po prostu widzę.
- To gdzie on się
teraz znajduje? W którym miejscu pokoju? - rozejrzała się,
omiatając pomieszczenie pytającym wzrokiem
- Ależ mamo, już
mówiłem, że jego tu nie ma. On mieszka w zupełnie innym miejscu.
Ja go tylko widzę.
- Więc mówisz, że
go nie ma? Sam widzisz – rzuciła tryumfalnie, wstydząc się
jednak tej niezbyt czystej potyczki.
- Nie! On istnieje,
ale… - przerwał w pół słowa.
- Ale?
- Nieważne, masz
rację mamo, Jacques nie istnieje. Mogę kanapkę?
Tym razem to
chłopiec zagrał nieczysto. Był raczej niejadkiem, lecz zdawał
sobie sprawę, jaką przyjemność sprawi jej, obserwowanie go w
trakcie posiłku. Toteż kilka minut później siedział przy
kuchennym stole, wciskając do ust pokaźną bułkę z serkiem
topionym i szynką. Nie przepadał za serem, a szynka miała niemiłą
woń folii. Zachował to jednak dla siebie, wpatrując się uważnie
w okno. Gdzieś tam, na przejrzystej tafli szyby, zamajaczyła postać
Jacquesa.
Sam nie pamiętał
od jak dawna go widywał. Trzy lata? Więcej? Niekiedy myślał, że stale był gdzieś w tle, tylko nie zawsze go dostrzegał. Byli w
pewien sposób podobni, choć Jacques nieco starszy. Mieli to samo
nieobecne spojrzenie. Obaj chudzi, zamyśleni, jakby wyizolowani.
Z początku Jacques
nie miał pojęcia, iż jest obserwowany. Snuł się w odbiciach szyb
okiennych lub starego barku, pełnego przeterminowanych alkoholi.
Robił swoje, choć w sumie nic konkretnego. Pierwszy raz dostrzegł
go kilka miesięcy temu. Do tej pory pamiętał jego przestraszona
minę. To odkrycie musiało być dla niego sporym zaskoczeniem.
Ciekawe, czy też widział go w szkle? Może nie, i dlatego tak długo
udało mu się ukrywać przed jego spojrzeniem? Musi go spytać
następnym razem. O pytaniu, również początkowo nie mogło być
mowy. Nie potrafili się ze sobą komunikować. Jacques mówił do
niego w niezrozumiałym języku. Wyrzucał z siebie trudne do
powtórzenia słowa, zerkając przy tym wyczekująco. Próbowali
gestów, ciesząc się nawet z połowicznych sukcesów, lecz zawsze
zwyciężał żal z powodu niedoskonałości tego systemu.
Któregoś dnia
zaczął rozumieć jego język, ot tak. Spytał dlaczego tak
się dzieje, i usłyszał, że on po prostu tego chciał. Od tej pory
mogli porozumiewać się bez problemu. Przegadali wspólnie niejedną
noc, wiele się o sobie dowiadując. Czasem widział zaniepokojone
miny dorosłych, którzy przyłapywali go w trakcie tych konwersacji.
- Ma fazę
wyimaginowanego przyjaciela – szeptali dyskretnie – Przejdzie mu
– uspokajali samych siebie.
Oni tymczasem
poznawali się coraz lepiej. Niekiedy myślał, że mogliby zostać
przyjaciółmi, choć teraz wiedział już, że to niemożliwy
scenariusz. Nie po tamtym poranku. Pił wówczas herbatę patrząc mu
w oczy… gdy nagle kubek w jego dłoni zniknął. Rozglądał się
długo po kuchni, lecz nie było po nim śladu. Wtedy zobaczył jego
uśmiech. To nie był objaw sympatii, lecz z trudem skrywanej
wyższości. Z czasem zaczął dostrzegać brak wielu przedmiotów w
swoim otoczeniu. A to zniknęła książka, a to mysz komputerowa.
Wreszcie zadał pytanie i usłyszał odpowiedź.
- Ty… Wy nie
istniejecie. To ja was tworzę – wycedził chłodno Jacques.
- Niemożliwe,
przecież jesteśmy?
- Trwacie póki ja
tego chcę. Nie jesteście prawdziwi, lecz wymyśleni.
Chciał by nie była
to prawda, lecz chłopiec mu to dobitnie uzmysłowił, eliminując
kolejne rzeczy z jego otoczenia. Któregoś dnia zniknął pies, lecz
nawet to go nie przekonało… Tak bardzo chciał istnieć i być
prawdziwym człowiekiem. Wreszcie, z jego życia odszedł ojciec. Płakał, błagał
by mu go zwrócił, lecz odpowiedzią był tylko drwiący uśmieszek.
Najbardziej przerażająca była jednak postawa mamy, która nawet
nie zauważyła jego braku. Zupełnie jakby nigdy nie istniał. Jak
zatem mogłaby zrozumieć jego pytanie?
Wiedział, że
Jacques mówi prawdę, choć nie potrafił się z tym pogodzić. To
on ich wymyślił. Co więcej, z każdym dniem stawał się dla nich
coraz bardziej bezlitosny, bawiąc się ich otoczeniem i obserwując
przerażenie Piotrka. Ten wiedział, że koniec może być tylko
jeden. Och, gdyby mógł się jakoś obronić. Zabiłby, byle ocalić
istnienia: swoje i matki… A może nieistnienie?
- Zabiłbyś? Mnie?
Przecież to ja ciebie stworzyłem, beze mnie nie możesz istnieć –
wyrzucił lodowato Jacques.
- Zrobiłbym
wszystko by żyć – zaasekurował się zszokowany tym, że on czyta
jego myśli.
-
Nie będziesz miał okazji. Znudziliście mi się
Przestrzeń
wokół zaczęła się dematerializować. Na początku znikały
pojedyncze przedmioty. Później widok za oknem a nawet
pomieszczenia. W końcu zniknął pokój mamy wraz z nią samą.
Piotr zapłakał i zerwał z podłogi, która też zniknęła.
Spojrzał w wykrzywioną w nienawiści twarz swego stwórcy,
dostrzegając w niej własny los. Opuścił głowę, czekając na to
co nieuchronne, gdy w jego głowie otworzyła się jakaś zapadka.
Jeśli tamten przeczytał moją myśl o zabiciu go, to znaczy że
myśl istniała naprawdę. Pozbawiony wszystkiego co wartościowe,
nie miał już nic do stracenia. Podniósł wzrok i skierował go w
przestrzeń z której był atakowany. Wytężył umysł i zniknął
stolik na którym opierał się Jacques. Tamten zaskoczony upadł na
podłogę, uderzając o nią twarzą. Kiedy się podniósł, z jego
nosa kapała krew. Był wściekły, ale i przerażony. Całą furię
i lęk skupił na Piotrku, który zaczął się dematerializować,
lecz nie dał się unicestwić. Przeciwnie, im mniej go otaczało,
tym silniejszy się stawał, kontratakując zawzięcie, także
eliminował swego rywala. Ten zaczął wrzeszczeć z rozpaczy, widząc
znikające kończyny. Wreszcie nastała cisza i ciemność. Piotr
upadł w nicość. Cały świat zniknął wraz z jego twórcą
Jacquesem. Próbował się podnieść, lecz w niematerialnej
przestrzeni nie było to możliwe. Wyobraził sobie
podłogę, i chwilę później stał na niej pewnie. Był wyższy i
starszy. Może o trzy lata? Powoli przestrzeń zaczęła się
formować w to co pamiętał i sobie wyobrażał. Wróciło okno i
widok, pokoje, czuł za drzwiami obecność matki, więc pomyślał o
ojcu… i psie. Uśmiechnął się
-
Nigdy nie użyję tej mocy do niszczenia! - obiecał sobie głośno…
lecz strach pozostał...