Wolność nie znika od razu. Ona odchodzi niezauważona.
Wsparta brawami ludzi wiwatujących na cześć obrońców ludzkości. Wolność jest
jak chleb, pożywna, smakowita lecz powszednia. Co dzień jedząc kromkę, nie
dostrzegamy w tym już niczego nadzwyczajnego, bo i cóż nadzwyczajnego w
pospolitym przeżuwaniu? Dlatego tak łatwo zgubić moment w którym dzieje się coś
złego. A wolność podobnie jak chleb nie jest nieskończona.
Początkowo odcinamy piętkę, coś co potrzebne jest niewielu.
Później małe kromki, które nieznacznie pomniejszają bochenek. Każda jednak
pajda jest coraz większa i pomniejsza to co zostało… a apetyt rośnie w miarę
jedzenia. Gdzieś w połowie pojawia się niepokój: co zostało na kolację? Ale to
nie jest jeszcze przerażenie, bo wciąż jest dużo. A kiedy kromek jest mniej niż
osób do nakarmienia, jest już za późno.
Często jesteśmy butni i przekonani o własnej mądrości.
Dziwimy się: Jak ludzie mogli nie dostrzegać zła? Przecież my wyraźnie widzimy
symptomy tego co miało się stać. Widzimy to z perspektywy czasu, wiedząc co
było później. Lecz czy dostrzeżemy pierwszą odkrojoną piętkę? Przecież ta
końcówka jest tak skrajną częścią bochna, że nas zupełnie nie dotyczy. Co nas
obchodzi takie ekstremum? I tak gubimy czujność. Tak przyzwalamy na cięcie
naszej wolności. A kroją zawsze stroskani i dumni obrońcy. Najpierw przytną
tych, których większość nie lubi. Przy pełnej aprobacie. Później tych, którzy
są nam obojętni. My klaszczemy i machamy chorągiewkami… a maszyna już pracuje.
Wolność znika jak chleb, kromka po kromce… niezauważona..