sobota, 6 lutego 2016

Prawdziwe bogactwo


      Kontener stał wprost na ulicy. W środku miasta nie powinno być dla niego miejsca, a jednak trwał w jego sercu od wielu lat. Przez brudną szybę obserwował świat z jego wnętrza. Nieodśnieżone na czas chodniki, posypane niedbale piachem i skrzypiące mrozem pod ocieplanymi butami. Hałdy brudnego, brązowo rudego śniegu, leżące na poboczu tak jak je odrzucił pług. Ciekawe, że zawsze w trosce o kierowcę, odśnieżą jezdnię, za nic mając fakt iż kiedyś trzeba się zatrzymać i zaparkować. W zaspie się przecież nie da.
       Grudniowe popołudnie było ciemne i lekko mroźne. Nim noc nadejdzie i skryje miasto w ciszy, temperatura spadnie zapewne o jakieś dziesięć stopni. Ludzie przemierzali przestrzeń lekko się ślizgając i stawiając kroki koślawo, trochę jak pingwiny. Nieco pokraczne ruchy, pozwalały jednak docierać do przytulnych mieszkań z włączonymi telewizorami i podgrzanym naprędce, wczorajszym obiadem. Otaczające zewsząd, sypiące się czynszówki, dymiły w niebo burymi kłębami. Większość tych ponad stuletnich mieszkań, nadal nie ma innego ogrzewania niż stare kaflowe piece. Kłęby dymu nadawały śródmieściu industrialno-baśniowego charakteru. Niemal nierzeczywisty krajobraz, potęgowany przez półmrok, brudne latarnie i wszechogarniające zmęczenie zimą. To przez kominy, śnieg był taki ciemny. Pośród obskurnych i pięknych zarazem kamienic, stał prawdziwy potworek nowoczesności – Bank „Gold & Son’s”.  Jak nieudana transplantacja, jak dosztukowany przez niezbyt wprawną dłoń domorosłego rzemieślnika element dziwacznej naprawy na chwilę, stał nowoczesny i wyższy niż wszystko wokół. Miejscowa wieża brzydoty, za którą nikt by łzy nie uronił.  Przetrącona historia naszych miast, sprawiła iż podobne potworki z absurdalnymi szyldami, mogą wykwitnąć niemal w każdym miejscu. Obserwował go bardzo uważnie, od czasu do czasu skrzętnie coś notując.
       Wnętrze kontenera ciepłe i w sumie czyste, choć podłoga upaćkana była błotem i rozmokłymi kartonami, które ktoś rozłożył, licząc zapewne na mniej sprzątania po zamknięciu. Niestety, widoki na sukces miał równie marne, jak wchodzący co chwila klienci. Nie, nawet mniejsze… Ich przygnała tu nadzieja trafienia w totka mitycznej „szóstki”. Deszczu pieniędzy, który skutecznie odmieni ich życie. Oni mieli cień szansy, w przeciwieństwie do osoby która będzie musiała usunąć błoto i postrzępione kartony.  On również siedział tu z nadzieją na bogactwo, lecz nie zamierzał powierzać jej szczęściu. Wolał obserwować i myśleć. Wylosowanie liczb które kreślił na kuponie, było raczej nieprawdopodobne, zwłaszcza, że w jednym zakładzie przez nieuwagę skreślił ich siedem. Nic to, nie kupon był przecież najistotniejszy, lecz dobre położenie kolektury. Dzięki niemu udając skupienie nad liczbami, mógł zupełnie bezkarnie obserwować podjeżdżające bankowozy i wysiadającą z nich obstawę. Robił nawet notatki, o które nikt nigdy nie zapyta. Czas minął, nie mógł tu przecież siedzieć w nieskończoność. Podniósł się i podreptał w stronę pani w okienku.
- Zwykły czy z plusem?
- Zwykły, nie wierzę w żadne plusy. Moim zdaniem to tylko wyciąganie dodatkowej kasy od graczy.
- Nie ma Pan racji. Ostatnio mieliśmy klienta który…
 - Po prostu da mi Pani zwykły. – przerwał jej wywód.
- O tu jest błąd. Za dużo liczb skreślonych. Nie chce Pan tego poprawić?
- Nie, proszę pominąć ten zakład.
       Z kuponem za pazuchą i portfelem lżejszym o kilkanaście złotych, wyszedł w chłodne popołudnie. Nie szedł daleko, ledwie kilka kroków do pobliskiej Cafe „Porto”, gdzie znów zamówi czarną kawę bez cukru i kremówkę z jego dużą ilością. Siądzie przy wielkim oknie, i spędzi następne czterdzieści minut nad gazetą kupioną rano. Ciastko ledwie napocznie. Choć szczerze nie znosi kremówek, to przecież nie będzie siedział przy samej kawie i gazecie. Ta druga pozwoli mu dyskretnie obserwować bank. Zabawne, musi wyglądać jak karykatura szpicla z tym „Kurierem”. Dobrze, że chociaż nie trzyma go odwróconego.
      Choć kawiarnia miała tandetny wystrój, to kawa była naprawdę smaczna. Kelnerka nawet nie pytała co mu podać. Zamawiał to samo niemal od tygodnia. Dla niej był zapewne jakimś urzędniczyną, który przed powrotem do żony i rozwrzeszczanych dzieciaków, pragnie w spokoju wypić kawę i przeczytać co tam w świecie się wydarzyło. Skąd miałaby wiedzieć co w nim drzemie. Choć niekiedy dziwiła się że woli wpatrywać się w kiczowaty bank, w czasie gdy inni, nieliczni o tej porze klienci, wolą widok na rondo. Pewnie w nim pracuje?
     Jak to się stało, że siedział tu i obserwował? Przypomniał sobie sławetny cytat Kwinty z „Vabank”: Dlaczego robiłem banki? Bo tam były pieniądze. - Jakże prawdziwe. On też potrzebował pieniędzy i planował swój jedyny skok, choć gdyby mu to ktoś zasugerował w zeszłym roku, szyderczo popukałby się palcem w czoło.  A jednak życie lubi szyderstwa. Na skutek reorganizacji stał się niepotrzebnym ogniwem. Zwolniony z dnia na dzień. Jakiś wyszczekany ekonomista pokazał słupki i zaoszczędził trochę pieniędzy przenosząc produkcję do Indii. Nikogo nie obchodziło ile lat pracował. Nikt nie zajmie się brzemienną żoną i przyszłością dziecka które nosi. Bunt i bezsilność narastały w nim tygodniami. Złość która rozpłynęłaby się zapewne w pracy, lecz tej nie miał. Był w wieku średniolatka, w najgorszym momencie by zmieniać swe życie.
       Pamięta jak spotkał Siwego. Nie znał gościa, zabawne przecież każdy zna jakiegoś „Siwego”. On przy ostatnich oparach alkoholu podsunął mu ów szaleńczy pomysł – bank. Absurdalna z początku perspektywa, z każdą chwilą stawała się coraz bardziej rozsądna. To ten przesycony etanolem moment, zdecydował że siedzi właśnie w tym miejscu, popijając kawę. Zły pakt, zawarty przy butelce. Kalkulował ryzyko, lecz pokusa zapewnienia przyszłości dziecku była zbyt wielka. On może upaść, lecz rodzinie nie pozwoli. Niewiele już czasu zostało. Wkrótce z obserwatora zmieni się w gangstera. Wszystko miał zaplanowane w najdrobniejszych szczegółach. Wiedział jak uciec z łupem, jak „wyprać” zrabowane pieniądze. Już wkrótce zobaczą. Nikt nie złamie go i nie rzuci na kolana. Żaden chciwy szef..
       

     
     Pokój przesłuchań nie był mroczny jak na filmach. Wręcz przeciwnie, był jasny i banalny. Obskurne ściany z lamperią pamiętającą poprzednie stulecie. Obłupane drzwi szafy na akta. Brudne, skrzynkowe okno. Oficer za biurkiem emanował zmęczeniem i brakiem wiary w ludzi. Zadawał pytania beznamiętnym głosem. Skąd miał broń, jak zamierzał uciec, kto mu pomagał. Odpowiadał na pytania śledczego zdawkowo, tylko potwierdzając to co już wiedzieli. A wiedzieli w zasadzie wszystko. Jak to możliwe, że czekali na niego w banku? Cały misterny plan zawalił się w momencie gdy pchnął jego drzwi. Wówczas rzeczywistość zaczęła biec zupełnie odmiennie od tego co sobie zaplanowali. W efekcie, gazety obwieściły wielki sukces policji, która dzięki zaangażowaniu i podjętym środkom operacyjnym, udaremniła skok stulecia. Nikt nie wspomniał, że te środki to policyjny prowokator „Siwy”.  W sumie czym mieli by się chwalić? Naruszeniem prawa? No tak, cel uświęca środki od dawna. Z zadumy wyrwał go głos śledczego:
- To mamy już wszystko i wystarczy, że podpiszesz zeznanie. Na co Ci to było? Długo posiedzisz człowieku.
- Oglądał Pan Va banque? Dla kasy przecież. Mam dziecko w drodze i żadnych perspektyw, musiałem spróbować .
- Wiesz, jest w tym jakaś ironia.. Na jednym z tych kuponów które skreśliłeś, trafiona została szóstka. Kumulacja człowieku. Wchodziłeś do tego banku jako milioner. Gdybyś sprawdzał kupony..
- ?...
   

  Kwiecień eksplodował zapachem i kolorami. Ciepłe powietrze i śpiew ptaków, przedostawały się przez uchylone drzwi. Za oknem małego, wiejskiego domku czekał tort z sześcioma świeczkami. Ania wydęła usta i zdmuchując świeczki pomyślała swoje życzenie
- Chcę żeby tatuś był z nami…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz