sobota, 20 lutego 2016

Mała stabilizacja


- Słyszała pani? - spytała stara Kozłowska swoją, pożal się Boże sąsiadkę. Mimo pozornych niedopowiedzeń, wcale nie czując potrzeby uściślania o czym to słyszyć miała. Była to typowa tajemnica poliszynela, bowiem wieść rozchodziła się po okolicy błyskawicznie, w czym zresztą niemały udział miała sama pytająca. Normalnie nie odezwałaby się do tej rozwiązłej i podejrzanej Grzybowej, ale sensacja którą przynosiła nie mogła czekać. Zresztą, nie wypada żeby dowiedziała się od innych. Kozłowska miała swoją chwilę chwały, była potrzebna, słuchana z uwagą, dopytywano się o każdy szczegół jej relacji. Określenie rozwiązła, dla kogoś innego mogłoby brzmieć nieco zabawnie, zważywszy na siwe skronie i wiek metrykalny jej interlokutorki, tym niemniej pytająca traktowała je całkiem serio. Dzieje ich szczerej niechęci trwały latami, jak to w oficynach gdzie ludzie gnieżdżą się na kupie, opuszczając te swoiste getta tylko w przypadku poprawy życiowego losu. Rzadkie to raczej wypadki, stąd mieszkańcy obrastali szarzyzną przedwojennych budynków i ciemnych, osypujących się podwórek z których dawno zniknęły trzepaki, ochoczo poniesione w świat przez złomiarzy o rumianych policzkach i czerwonych nosach.
- Słyszałam – ucięła krótko sąsiadka, z zimnym grymasem dodając - Ciekawe kto wymyśla takie idiotyczne plotki?
- Ależ kochana sąsiadko, jakie plotki, toż sama wszystko widziałam.
- Wybaczy pani, ale nie mam czasu na bzdury.
     Grzybowa odwróciła się na pięcie, zostawiając osłupiałą Kozłowską. Ta druga poczuła się jakby ktoś zasunął jej w twarz mokrą szmatą. Oj, będziesz ty jeszcze żałowała tego chamstwa – pomyślała. Choć na czym miałby polegać ów żal, tego w tej chwili nie wiedziała. Pewna była jednak, że musi kontynuować swoją misję informowania ludzi, toteż przełknęła gorzką pigułkę, podciągnęła plisowaną spódnicę na gumce, jak zwykle umieszczając ją ponad pokaźnym brzuchem, dowodem nieumiarkowania w jedzeniu, i podążyła w kierunku pobliskiej Biedronki, ironicznie zwanej osiedlowym centrum kultury. W tak szacownym miejscu, z pewnością znajdą się kolejni zainteresowani, podtrzymując jej chwilową popularność.

      Do wieczora o sprawie mówiło całe miasto. Temat podchwyciły lokalne media w postaci zaniedbanego redaktora Gazety Miejskiej oraz wypachnionego drogą wodą kolońską radiowca. Ku rozpaczy Kozłowskiej, żaden z nich nie pofatygował się do niej, czyli naocznego świadka. Tfu, pseudo dziennikarze. Dopiero ekipa TVNu zaproponowała jej rozmowę przed wozem transmisyjnym. Och, jaką wewnętrzną walkę musiała stoczyć, wszak to znienawidzone medium, opłacane z wrogich pieniędzy. Normalnie splunęłaby z pogardą w kierunku wyciągniętego mikrofonu, lecz pokusa wystąpienia w paśmie ogólnopolskim była zbyt potężna. Zresztą misja informowania była ważniejsza niż jej osobiste uprzedzenia. Toteż wystąpiła, żałując iż nie może oglądać się na żywo.

     To co w wymiarze lokalnym było nie lada sensacją, dla Polaków stało się zabawną anegdotką. Któż bowiem mógł potraktować poważnie opowieść starszawej kobieciny, o tym iż widziała statek kosmitów przelatujących nad miastem?
    Choć z godziny na godzinę przybywało świadków potwierdzających relację emerytki, to sprawa powoli cichła. Byłaby umarła śmiercią durnych newsów, gdyby nie zdjęcie, które na nowo podgrzało atmosferę. Wykonana przez małego chłopca fotografia, przedstawiała dziwaczny, cylindryczny obiekt na tle miejskich kominów, dymiących w niebo węglem, plastykiem i co tam było pod ręką. W mieście zawrzało. Przez moment mieszkańcy mogli się poczuć pępkiem świata. Z każdej strony zjeżdżali się dziennikarze, mówiący w rozmaitych językach i o różnym kolorze skóry. Całe zainteresowanie przeniosło się na zdjęcie, choć jego autor nie miał zbyt wiele do powiedzenia, bo zrobił je przypadkiem i w pierwszej chwili nawet nie zauważył obiektu. Kozłowską zbierała okruchy, żałując że to małemu a nie jej zdażyła się taka gratka. Oj dobrze znała jego matkę, i oczywiście nie miała o niej zbyt dobrego zdania.
      Tak czy owak, fotografia wypełniła czas antenowy wszelkich programów. Była analizowana przez wszelkiej maści fachowców, tłumaczących obiekt na rozmaite sposoby, od prawdziwego UFO aż po całkowitą mistyfikację. Pojawiły się nawet teorie o testach nowej broni, ale nowa tak zawansowana technika w polskim wojsku? Bądźmy poważni. Z każdym dniem kraj tracił zainteresowanie, zwłaszcza że cząstkowe sondaże wyborcze zapowiadały zmianę władzy, toteż miejsce UFO zajęła brutalna, polityczna rąbanka.
      Z jednym wszakże wyjątkiem. Sprawie nie popuścił lokalny pismak, pięćdziesięcioletni rozwodnik, bez stałego zajęcia. Rzucił się na temat z zawziętością o którą sam siebie nie podejrzewał. Dla niego była to sprawa być albo nie być, dawno bowiem minął jego czas. Z powodu życiowych perturabacji, głównie zmiany ustroju i upadku PRL na który postawił zaraz po zdanej maturze, nie bez problemów zresztą. Dobrze zapowiadająca się kariera autora relacji dożynkowych oraz raportów z miejscowych zakładów pracy, została brutalnie przerwana przez znienawidzony, okrągły stół. Z dnia na dzień skończyły się tematy dla niego, a fakt związania się z reżymowymi mediami skutkował permanentnym ostracyzmem. Smutki topił w coraz łatwiej opróżnianych butelkach, na które zarabiał chałturząc na zleceniach dla gazet. UFO to była jego szansa. Kosmici są niezależni od poglądów partyjnych, stąd wierzył w szansę powrotu.
       Uparcie krążąc od drzwi do drzwi, ustalał fakty odsiewając obserwacje, plotki i całkowite idiotyzmy. Nocami przesiadywał na dachach, próbując powtórzyć wyczyn małego Tomka i sfotografować obiekt. W końcu w na wpół sennym majaku, dostrzegł go nad nocnym miastem. Choć ręka przesycona alkoholem, ku rozgrzaniu oczywiście, zawiodła i nie udało się zyskać wyraźniego zdjęcia, to jednak obserwacja kierunku dała mu nowy trop. Analizując mapy, wysnuł jedyną, możliwą hipotezę.

       Słysząc warkot ciężarówki czekał cierpliwie w ciemnej bramie. W końcu jest. Gdy minęła go, puścił się za nią biegiem. Pędząc sięgnął do zielonego brezentu i skoczył. Chwile szurał nogami po nierównym asfalcie, aż wreszcie udało mu się podciągnąć na lawetę. Uspokajając oddech podniósł nakrycie. O tak, w jego umyśle zaszeleściły pieniądze. Mnóstwo pieniędzy.

     Pokój tonął w zielonym odcieniu. Po jednej stronie metalowego stołu siedział pismak. Z drugiej strony generał broni Drogosz i major Zdybel.
- Myślę, że jesteśmy dogadani panie Wiśniak? Potrzebujemy rzecznika grupy południowy zachód. Kogoś z doświadczeniem dziennikarskim. Dobrze zapłacimy. Wie pan, wojsko to stabilna praca. Zresztą myślę, że podejmie pan słuszną decyzję? Potencjał obronny naszego kraju to priorytet dla prawdziwych patriotów. Dzięki naszej nowej zabawce możemy zyskać przewagę nawet nad Rosją.
- Dlaczego właśnie UFO?
- Och, to pomysł majora Zdybla. Kiedy sprawa wymknęła się spod kontroli, to on wymyślił plan „Zielone ludziki”.
- Uznałem, ze to dość zabawne, gdy kosmici nawiedzą, nomen omen: Zieloną Górę – wąsaty major uśmiechnął się filuternie – Później wytypowałem największą plotkarkę w mieście i specjalnie dla niej przygotowaliśmy to przedstawienie. Wie pan, wystarczy na nią spojrzeć. Kto by jej uwierzył w kosmitów? Niestety ten maluch ze swoim aparatem, niemal nie zepsuł misternego planu. Na szczęście wszystko się wykrystalizowało.
- To jak panie Wiśniak? Jesteśmy dogadani? Ciepła posadka i wiele przywilejów za kilka zdjęć które pan ma?
    Pismak przeanalizował za i przeciw. Realnie patrząc nie wierzył by wyszedł stąd bez akceptacji owej propozycji. Jeśli mogli się posunąć do takiej szopki, to równie dobrze mogli zrobić mu krzywdę. To co widział nie było przeznaczone dla postronnych oczu. Z wahaniem wyciągnął z kieszeni pendrive i położył na stole.
- Mądry chłopiec – pochwalił go generał, z uśmiechem kładąc rękę na ramieniu – będziemy mieli dla pana sporo ciekawych zadań.

     Wieczorem Wiśniak zasiadł przy butelce. Na szczęście zrobił kopie zdjęć. Z każdym łykiem malało jego dziennikarskie poczucie winy. Pomyślał o zdjęciach i nagraniach. Kiedyś je wykorzysta, lecz nie teraz. 
Teraz potrzebował małej stabilizacji. Wódka rozgrzewała a pieniądze miło szeleściły w kieszeni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz